– Później. – Śniadanie mogło zaczekać, Stannis nie był tak cierpliwy. – Były jakieś kłopoty pod palisadą?
– Nie ma żadnych, odkąd wystawiłeś strażników do pilnowania strażników, panie.
– Znakomicie.
W zagrodach za Murem uwięziono około tysiąca dzikich, wziętych do niewoli przez Stannisa Baratheona, gdy jego rycerze rozbili zbieraninę Mance’a Raydera. Było wśród nich wiele kobiet i strażnicy nieraz je stamtąd wykradali, by grzały im loże. Ludzie króla czy królowej, bez różnicy. Próbowało tego nawet kilku czarnych braci. Mężczyźni pozostaną mężczyznami. W promieniu tysiąca mil nie znajdą żadnych innych kobiet.
– Poddała się kolejna dwójka dzikich – ciągnął Edd. – Matka z dziewczynką uczepioną spódnic. Miała ze sobą też chłopca, opatulonego w futro, ale on był martwy.
– Martwy – powtórzył kruk Starego Niedźwiedzia. To było jedno z jego ulubionych słów. – Martwy, martwy, martwy.
Wolni ludzie napływali do nich niemal co noc, wygłodzeni, na wpół zamarznięci nieszczęśnicy, którzy uciekli przed bitwą pod Murem, a potem uświadomili sobie, że nie mają dokąd iść.
– Czy matkę przesłuchano? – zapytał Jon. Stannis Baratheon rozbił zastęp Mance’a Raydera w perzynę i wziął króla za Murem do niewoli... ale po drugiej stronie nadal byli dzicy. Płaczka, Tormund Zabójca Olbrzyma i tysiące innych.
– Tak, panie – potwierdził Edd. – Ale dowiedzieliśmy się tylko tyle, że uciekła podczas bitwy, a potem ukrywała się w lesie. Daliśmy jej mnóstwo owsianki i zaprowadziliśmy do zagrody, a dziecko spaliliśmy.
Jon Snow nie przejmował się już myślą o paleniu martwych dzieci. Żywe to jednak co innego. Dwóch królów, by obudzić smoka. Najpierw ojciec, potem syn, by obaj zginęli jako królowie – przypomniał sobie. Te słowa wyszeptał jeden z ludzi królowej, gdy maester Aemon czyścił jego rany.
Jon chciał zlekceważyć te słowa, twierdząc, że przez rannego przemawiała gorączka, ale Aemon był innego zdania. „Królewska krew ma w sobie moc” – ostrzegł go stary maester. „A lepsi ludzie niż Stannis nieraz dopuszczali się gorszych czynów”.
Tak jest, król może być twardy i bezlitosny, ale dziecko u piersi? Tylko potwór oddałby żywe niemowlę płomieniom.
Odlał się po ciemku, wypełniając nocnik. Kruk Starego Niedźwiedzia mamrotał ciche skargi. Wilcze sny stawały się coraz silniejsze. Pamiętał je nawet po przebudzeniu. Duch wie, że Szary Wicher nie żyje. Robb zginął w Bliźniakach, zdradzony przez tych, których uważał za przyjaciół, a jego wilkor stracił życie razem z nim. Brana i Rickona również zamordowano, ścięto im głowy na rozkaz Theona Greyjoya, który był ongiś podopiecznym ich ojca... jeśli jednak sny nie kłamały, ich wilkorom udało się uciec. W Koronie Królowej jeden z nich wypadł z ciemności, by uratować Jonowi życie. To na pewno był Lato. Jego futro było szare, a Kudłacz ma czarne. Zastanawiał się, czy jakaś cząstka jego braci przeżyła w wilkach.
Napełnił miskę wodą ze stojącego przy łożu dzbana, umył twarz i dłonie, wdział czysty czarny strój z wełny, zasznurował skórzaną kamizelkę tego samego koloru i włożył znoszone buty. Kruk Mormonta obrzucił go bystrym spojrzeniem czarnych oczek, a potem przeleciał pod okno.
– Masz mnie za swojego sługę? – zapytał ptaka Jon. Gdy otworzył okno o szybach złożonych z grubych, romboidalnych płytek z żółtego szkła, poranny chłód uderzył go prosto w twarz. Chłopak zaczerpnął głęboki oddech, by strącić z siebie pajęczynę nocy.
Kruk odleciał. Ten ptak jest stanowczo za sprytny. Przez wiele lat był towarzyszem Starego Niedźwiedzia, ale nie powstrzymało go to przed pożywianiem się twarzą Mormonta po jego śmierci.
Krótkie schody prowadziły od drzwi sypialni do większego pomieszczenia, gdzie stał podrapany sosnowy stół oraz dwanaście dębowych krzeseł obitych skórą. Wieżę Królewską zajął Stannis, a Wieża Lorda Dowódcy spłonęła, Jon przeniósł się więc do skromnych pokojów Donala Noye’a, ulokowanych za zbrojownią. W przyszłości na pewno będzie potrzebował większej kwatery, nim jednak przyzwyczai się do dowodzenia, wystarczy mu ta.
Akt nadania, który król przysłał mu do podpisania, leżał na stole pod srebrnym kubkiem, należącym ongiś do Donala Noye’a. Jednoręki kowal pozostawił niewiele dobytku: kubek, sześć groszy i miedzianą gwiazdę, niellowaną broszę ze złamanym zapięciem oraz cuchnący stęchlizną brokatowy wams ozdobiony jeleniem Końca Burzy.
Jego skarbami były narzędzia oraz miecze i noże, które zrobił. Kuźnia była całym jego życiem. Jon odsunął kubek na bok i raz jeszcze przeczytał dokument. Jeśli to podpiszę, na zawsze zapamiętają mnie jako lorda dowódcę, który oddał Mur – pomyślał. Jeśli jednak odmówię...
Stannis Baratheon okazał się niespokojnym, skłonnym do urazy gościem. Jeździł traktem królewskim aż do Korony Królowej, zaglądał do pustych chat w Mole’s Town, poddawał inspekcji ruiny fortów w Bramie Królowej i Dębowej Tarczy. Każdej nocy chodził po szczycie Muru z lady Melisandre, a za dnia zaglądał do obozów, wyszukując jeńców, których mogłaby przesłuchać. Nie lubi, gdy ktoś mu się sprzeciwia. Jon obawiał się, że to nie będzie przyjemny ranek.
Ze zbrojowni dobiegł go grzechot mieczy i tarcz. Najnowsza grupa świeżych rekrutów pobierała broń. Jon usłyszał głos poganiającego ich Żelaznego Emmetta. Cotter Pyke nie był zadowolony, że go utracił, ale młody zwiadowca miał dar do szkolenia ludzi. Kocha walkę i wpaja chłopakom miłość do niej. Jon przynajmniej miał taką nadzieję.
Jego płaszcz wisiał na kołku przy drzwiach, a pas z mieczem na sąsiednim. Włożył płaszcz, zapiął pas i ruszył ku zbrojowni. Zauważył, że dywanik Ducha jest pusty. Pod drzwiami stało dwóch wartowników w czarnych płaszczach i żelaznych pół-hełmach. W rękach dzierżyli włócznie.
– Potrzebujesz eskorty, panie? – zapytał Garse.
– Chyba dam radę sam znaleźć Wieżę Lorda Dowódcy.
Jon nie znosił, gdy wszędzie towarzyszyli mu strażnicy. Czuł się wtedy jak kaczka prowadząca korowód piskląt.
Gdy dotarł na dziedziniec, chłopaki Żelaznego Emmetta już tam były. Stępione miecze tłukły o tarcze i uderzały o siebie z metalicznym szczękiem. Jon zatrzymał się na chwilę, by na nich popatrzeć. Koń mocno napierał na Skoczka, spychając go w stronę studni. Jon doszedł do wniosku, że Koń ma zadatki na dobrego wojownika. Był silny i stawał się coraz silniejszy, miał też instynkt walki. Ze Skoczkiem sprawy miały się jednak inaczej. Nie tylko przeszkadzała mu szpotawa stopa, lecz również bał się ciosów. Może uda się zrobić z niego zarządcę. Starcie skończyło się szybko. Skoczek upadł na ziemię.
– Dobrze walczysz – pochwalił Konia Jon. – Ale podczas ataku za nisko opuszczasz tarczę. Musisz naprawić ten błąd, bo inaczej przez niego zginiesz.
– Tak jest, panie. Następnym razem uniosę ją wyżej.
Koń pomógł wstać Skoczkowi. Mniejszy chłopak pokłonił się niezgrabnie.
Na drugim końcu dziedzińca ćwiczyło też kilku rycerzy Stannisa. Ludzie króla w jednym rogu, a ludzie królowej w drugim – zauważył Jon. Ale przyszła tylko garstka.