Выбрать главу

Dla większości jest za zimno.

Gdy przechodził obok, któryś z nich zawołał go grzmiącym głosem.

– CHŁOPCZE! HEJ! CHŁOPCZE!

„Chłopiec” nie był najgorszym określeniem, jakim zwracano się do Jona Snow, odkąd mianowano go lordem dowódcą. Zignorował jednak wołanie.

– Snow – nie ustępował głos. – Lordzie dowódco.

Tym razem zatrzymał się i odwrócił.

– Słucham, ser?

Rycerz był sześć cali wyższy od niego.

– Człowiek, który ma miecz z valyriańskiej stali, powinien go używać do czegoś więcej niż drapanie się po dupie.

Jon nieraz już widywał go w zamku. Ser Godry Farring był sławnym rycerzem, jeśli wierzyć jego słowom. Podczas bitwy pod Murem zabił uciekającego olbrzyma. Doścignął go konno i wbił mu kopię w plecy, a potem zsunął się z siodła i odrąbał żałośnie małą głowę stworzenia. Ludzie królowej zwali go Godry Olbrzymobójca. Gdy tylko Jon o tym słyszał, przypominał sobie płacz Ygritte. Jestem ostatnim z olbrzymów.

– Używam Długiego Pazura, gdy to konieczne, ser.

– Ale jak dobrze sobie z nim radzisz? – Ser Godry wyciągnął własny oręż. – Pokaż mi. Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy, chłopcze.

Cóż za łaskawość.

– Może innym razem. Obawiam się, że wzywają mnie inne obowiązki.

– Boisz się. Widzę to. – Ser Godry spojrzał z uśmiechem na swych towarzyszy. – Boi się – powtórzył na użytek mniej rozgarniętych.

– Wybacz – rzekł Jon i odwrócił się do niego plecami.

Czarny Zamek wyglądał w bladym świetle świtu złowrogo i ponuro. Nocna Straż jest rozbita, a jej twierdza leży w ruinie – pomyślał ze smutkiem Jon. Z Wieży Lorda Dowódcy zostały tylko wypalone mury, wspólna sala przerodziła się w stos poczerniałych belek, a Wieża Hardina robiła wrażenie, że może ją zwalić byle podmuch wiatru... ale przecież wyglądała tak od lat. Za budynkami wznosił się Mur: ogromny, nieprzystępny i lodowato zimny. Budowniczowie wznosili nowe serpentynowe schody, mające się połączyć z tym, co pozostało z dawnych. Pracowali od zmierzchu do świtu. Bez schodów mogli dotrzeć na szczyt tylko windą. Jeśli dzicy znowu zaatakują, to na nic się nie zda.

Nad Wieżą Królewską powiewała wielka złota chorągiew bojowa rodu Baratheonów.

Łopotała głośno, zatknięta na dachu, na którym jeszcze niedawno Jon Snow czaił się z łukiem w rękach u boku Atłasa i Głuchego Dicka Follarda, zabijając Thennów i wolnych ludzi. Na schodach stali dwaj drżący z zimna ludzie królowej. Dłonie wsunęli sobie pod pachy, a włócznie oparli o drzwi.

– Rękawice z tkaniny są do niczego – oznajmił im Jon. – Pójdźcie jutro do Bowena Marsha, wyda wam skórzane, podszyte futrem.

– Zrobimy to, lordzie dowódco – zapewnił starszy. – Dziękujemy.

– O ile cholerne łapy wcześniej nam nie odpadną – dodał młodszy. Jego oddech zamieniał się w bladą mgiełkę. – Myślałem, że na Dornijskim Pograniczu jest zimno. Co ja mogłem wiedzieć?

Nic – pomyślał Jon. Tak samo jak ja.

W połowie krętych schodów spotkał Samwella Tarly’ego, zmierzającego w dół.

– Idziesz od króla? – zapytał Jon.

Sam skinął głową.

– Maester Aemon wysłał mnie z listem.

– Rozumiem. – Niektórzy lordowie polegali na swych maesterach, którzy czytali listy i przekazywali im ich treść, ale Stannis zawsze sam chciał złamać pieczęć: – I jak przyjął to król?

– Sądząc po minie, nie był zadowolony. – Sam zniżył głos do szeptu. – Zabronił mi o tym mówić.

– To nie mów. – Jon zastanawiał się, który z chorążych jego ojca tym razem odmówił złożenia hołdu królowi Stannisowi. Kiedy Karhold opowiedział się po jego stronie, szybko rozpuścił wieści. – Jak ci idzie z łukiem? – zapytał Sama.

– Znalazłem dobrą książkę o łucznictwie – oznajmił gruby chłopak. – Ale w praktyce jest trudniej. Robią mi się pęcherze.

– Ćwicz dalej. Możemy jeszcze potrzebować twojego łuku na Murze, jeśli Inni zjawią się ciemną nocą.

– Och, oby tak się nie stało.

Pod samotnią króla Jon znalazł kolejnych wartowników.

– W obecności Jego Miłości nie wolno nosić broni, panie – poinformował go sierżant. – Muszę ci zabrać miecz. I noże też.

Jon wiedział, że nie ma sensu się sprzeciwiać. Wręczył im broń.

W komnacie było ciepło. Lady Melisandre siedziała przy kominku. Jej rubin błyszczał na tle jasnej skóry. Ygritte pocałował ogień, ale czerwona kapłanka była ogniem. Jej włosy wyglądały jak krew i płomień. Stannis stał za grubo ciosanym stołem, przy którym lubił ongiś jadać posiłki Stary Niedźwiedź. Blat pokrywała wielka mapa północy namalowana na wystrzępionej, niewyprawionej skórze. Jeden jej koniec przyciśnięto łojową świecą, drugi zaś stalową rękawicą.

Król miał na sobie spodnie z jagnięcej wełny i wams z podszewką, ale wyglądał tak samo sztywno, jak w zbroi płytowej. Skórę miał bladą, choć ogorzałą, a brodę przyciętą tak krótko, że można by ją wziąć za namalowaną. Po czarnych włosach pozostała jedynie obwódka na skroniach. W ręce trzymał dokument ze złamaną pieczęcią z ciemnozielonego laku.

Jon opadł na jedno kolano. Król zerknął na niego z zasępioną miną i potrząsnął gniewnie dokumentem.

– Wstań. Powiedz mi, kto to jest Lyanna Mormont?

– Jedna z córek lady Maege, panie. Najmłodsza. Nadano jej imię na cześć siostry mojego pana ojca.

– Z pewnością po to, by mu się przypochlebić. Ile lat ma ta nieszczęsna dziewczynka?

Jon musiał się chwilę zastanowić.

– Dziesięć. Albo wkrótce będzie miała. Czy wolno zapytać, czym obraziła Waszą Miłość?

Stannis przeczytał fragment listu.

Niedźwiedzia Wyspa nie zna żadnego króla, poza królem północy, który nazywa się STARK. Mówisz, że ma dopiero dziesięć lat, a mimo to waży się besztać swego prawowitego monarchę. – Krótko przycięta broda pokrywała jego zapadnięte policzki niczym cień. – Zachowaj te wieści dla siebie, lordzie Snow. Karhold jest ze mną, to wszystko, co muszą wiedzieć ludzie. Nie chcę, by twoi bracia opowiadali sobie, że dziecko na mnie napluło.

– Wedle rozkazu, panie.

Jon wiedział, że Maege Mormont pojechała na południe z Robbem. Jej najstarsza córka również towarzyszyła zastępowi Młodego Wilka. Niemniej jednak nawet jeśli obie zginęły, lady Maege miała też inne córki. Niektóre z nich urodziły już własne dzieci.

Czyżby one również towarzyszyły Robbowi? Z pewnością lady Maege zostawiłaby w domu przynajmniej jedną ze starszych dziewcząt, by pełniła obowiązki kasztelana. Nie rozumiał, dlaczego do Stannisa napisała Lyanna. Nie mógł też nie zadać sobie pytania, czy odpowiedź dziewczynki nie brzmiałaby inaczej, gdyby list opatrzono pieczęcią z wilkorem, nie z jeleniem w koronie, oraz podpisem Jona Starka, lorda Winterfell. Za późno na żale – powiedział sobie. Podjąłeś decyzję.

– Wysłałem czterdzieści kruków – skarżył się na głos król. – Ale w odpowiedzi otrzymałem jedynie milczenie bądź sprzeciw. Każdy lojalny poddany jest winien hołd swemu królowi. A mimo to wszyscy chorążowie twojego pana ojca odwrócili się do mnie plecami, pomijając tylko Karstarków. Czy Arnolf Karstark jest jedynym człowiekiem honoru na całej północy?

Arnolf Karstark był stryjem nieżyjącego lorda Rickarda. Gdy jego bratanek wyruszył z synami na południe, towarzysząc Robbowi, uczyniono go kasztelanem Karholdu. On pierwszy wysłał kruka w odpowiedzi na żądania Stannisa, deklarując swą wierność.