Na kolację podano dziś gulasz z chudego jelenia upolowanego przez zwiadowcę nazwiskiem Benjicot Branch. Ale tylko w królewskim namiocie. Poza nim ludzie dostali po kromce chleba i kawałku czarnej kiełbasy nie dłuższym od palca, a do popicia ostatni łyk ale Galbarta Glovera.
Deepwood Motte dzieliło od Winterfel trzysta mil w linii lotu kruka.
— Gdybyśmy tylko byli krukami — stwierdził Justin Massey czwartego dnia marszu, gdy zaczął padać śnieg. Z początku były to tylko drobne zawieje. Zimne i wilgotne, ale z łatwością mogli się przez nie przedrzeć.
Drugiego dnia śnieg jednak nadal sypał, trzeciego i czwartego również. Krzaczaste brody wilków szybko pokryły się lodem od zamarzającego oddechu, a wszystkie gładko wygolone chłopaki z południa również pozwalały zarostowi rosnąć swobodnie, by choć trochę osłonić twarze. Wkrótce ziemię przed nimi otuliła biała warstwa, pod którą skrywały się kamienie, korzenie i doły. Każdy krok stawał się przygodą. Wiatr również się wzmagał, niosąc śnieżne obłoki. Królewski zastęp przerodził się w kolumnę ośnieżonych sylwetek, brnących przez sięgające kolan zaspy.
Trzeciego dnia śnieżycy kolumna zaczęła tracić ciągłość. Rycerze i paniątka z południa brnęli naprzód z wysiłkiem, a ludzie z północnych wzgórz radzili sobie lepiej. Ich koniki stąpały pewnie i jadły mniej od południowych koni, zwłaszcza rycerskich rumaków, a dla ich jeźdźców śnieg nie był pierwszyzną. Wiele wilków przytwierdzało do butów dziwne wydłużone przedmioty z wygiętego drewna połączonego rzemieniami, zwane przez nich niedźwiedzimi łapami.
Pozwalały im one chodzić po powierzchni śniegu bez zapadania się po uda.
Niektórzy mieli niedźwiedzie łapy również dla swych włochatych koników, które nosiły je z równą swobodą, jak inne wierzchowce żelazne podkowy... ale wielkie konie z południa nie dawały się na to namówić. Gdy kilku królewskich rycerzy przytwierdziło im niedźwiedzie łapy do kopyt, zwierzęta nie chciały się ruszyć z miejsca albo próbowały je zrzucić. Jeden rumak złamał sobie nawet nogę.
Dlatego ludzie z północy szybko zaczęli wyprzedzać resztę zastępu. Najpierw prześcignęli główną kolumnę rycerzy, a potem ser Godry’ego Farringa i jego straż przednią. Wozy z taborów zostawały coraz dalej z tyłu. Ludzie z tylnej straży musieli nieustannie popędzać woźniców.
Piątego dnia śnieżycy tabory wtoczyły się na otwarty obszar pokryty sięgającym pasa śniegiem, pod którym kryło się zamarznięte jeziorko. Lód zaczął pękać i zamarzająca woda pochłonęła trzech woźniców oraz cztery konie, a także dwóch ludzi, którzy pośpieszyli im na ratunek. Jednym z nich był Harwood Fel . Jego rycerze wyciągnęli go, nim się utopił, ale wargi miał sine, a skórę białą jak mleko. Nic nie mogło go ogrzać, nawet gdy zdarli z niego przemoczone ubrania, otulili go w ciepłe futra i posadzili przy ognisku. Nocą dostał gorączki, zapadł w sen i już się nie obudził.
Tej samej nocy Asha po raz pierwszy usłyszała, jak ludzie królowej szepczą o złożeniu ofiary czerwonemu bogu, by położył kres śnieżycy.
— To bogowie północy zesłali na nas tę nawałnicę — stwierdził ser Corliss Penny.
— Fałszywi bogowie — dodał ser Godry Olbrzymobójca.
— R’hllor jest z nami — zapewnił ser Clayton Suggs.
— Ale Melisandre tu nie ma — zauważył Justin Massey.
Król nic nie mówił, Asha była jednak pewna, że wszystko słyszał. Siedział za stołem na honorowym miejscu, a zupa cebulowa stygła przed nim, prawie nietknięta. Wpatrywał się w płomień najbliższej świecy, ignorując rozmówców. Prawa ręka Stannisa, wysoki chudy rycerz nazwiskiem Richard Horpe, przemówił w jego imieniu.
— Zamieć musi się wkrótce skończyć — zapewnił.
Śnieg jednak sypał coraz silniej. Wiatr siekł ich z gwałtownością bicza handlarza niewolników. Asha sądziła dotąd, że na Pyke świetnie poznała zimno dzięki dmącym od morza wichrom, nie można ich jednak było porównywać z tą nawałnicą. Taki chłód wpędza ludzi w obłęd.
Nawet gdy z przodu kolumny dotarł rozkaz nakazujący zatrzymać się na noc, niełatwo było się ogrzać. Ciężkie, wilgotne namioty trudno było rozbić, a jeszcze trudniej złożyć. Co gorsza, często zapadały się nagle, gdy nagromadziło się na nich za dużo śniegu. Królewski zastęp brnął przez serce największej puszczy w Siedmiu Królestwach, a mimo to mieli trudności ze znalezieniem suchego drewna. Z każdym dniem płonęło mniej ognisk, a te, które udało się rozpalić, produkowały więcej dymu niż ciepła. Często byli skazani na zimne, a nawet surowe posiłki.
Nawet nocne ognisko stawało się coraz słabsze i mniejsze, ku trwodze ludzi królowej.
— Panie Światła, ocal nas przed tym złem — modlili się, prowadzeni przez głęboki głos ser Godry’ego Olbrzymobójcy. — Pokaż nam znowu swe jasne słońce, uspokój wiatry i stop śniegi, byśmy mogli dotrzeć do twych wrogów i ich powalić. Noc jest ciemna, zimna i pełna strachów, ale twoja jest potęga, chwała i światło. R’hllorze, wypełnij nas swym ogniem.
Potem, gdy ser Corliss Penny zastanawiał się na głos, czy zdarzyło się kiedyś, by cała armia zamarzła na śmierć podczas zimowej nawałnicy, wilki skwitowały jego słowa śmiechem.
— To nie jest zima — oznajmił Wiadrowy Wul . — Pośród wzgórz mamy powiedzenie, że jesień cię całuje, ale zima jebie na całego. To jest tylko pocałunek jesieni.
Boże, daj, bym nigdy nie zaznała prawdziwej zimy. Ashy oszczędzono najgorszego. W końcu była królewską branką. Inni głodowali, ale ona miała co jeść. Inni dygotali z zimna, a jej było ciepło. Inni brnęli przez zaspy na zmęczonych wierzchowcach, ona zaś jechała wozem, spowita futrami, a sztywny brezentowy dach osłaniał ją przed śniegiem. Pomimo łańcuchów było jej wygodnie.
Najtrudniej było koniom i prostym ludziom. Dwóch giermków z krain burzy zadźgało zbrojnego w wyniku kłótni o to, kto będzie siedział najbliżej ognia. Następnej nocy kilku rozpaczliwie spragnionych ciepła łuczników zdołało podpalić własny namiot. Przynajmniej jednak ogrzało to sąsiednie. Rumaki zaczęły padać z chłodu i zmęczenia.
— Kim jest rycerz bez konia? — zadawali zagadkę ludzie. — Bałwanem z mieczem.
Każdego konia, który padł, natychmiast ćwiartowano na mięso. Zaczynało im brakować zapasów.
Peasebury, Cobb, Foxglove i inni lordowie z południa próbowali skłonić króla do rozbicia obozu i przeczekania do końca śnieżycy, ale Stannis nie chciał o tym słyszeć. Nie słuchał też ludzi królowej, gdy nalegali, by złożył ofiarę głodnemu czerwonemu bogu.
Usłyszała o tym od Justina Masseya, który był mniej pobożny niż inni.
— Ofiara dowiedzie, że nadal płonie w nas ogień prawdziwej wiary, panie — oznajmił królowi Clayton Suggs.
— To starzy bogowie północy zesłali na nas tę zamieć — poparł go Godry Olbrzymobójca. -
Tylko R’hl or może ją zakończyć. Musimy mu ofiarować niewiernego.
— Połowa mojej armi to niewierni — odparł Stannis. — Nikogo nie spalę. Módlcie się żarliwiej.
Nikogo nie spali dziś ani jutro... ale jeśli śnieg nie przestanie padać, królewska determinacja może wkrótce osłabnąć.
Asha nigdy nie podzielała wiary stryja Aerona, ale tej nocy mdliła się do Tego Który Mieszka w Głębinach równie żarliwie, co Mokra Czupryna. Śnieg nie przestawał sypać. Posuwali się naprzód coraz wolniej. Dobrze było, jeśli zdołali pokonać pięć mil dziennie. Potem trzy. A potem dwie.
Dziewiątego dnia nawałnicy kapitanowie i dowódcy ze wszystkich obozów przychodzili do królewskiego namiotu, znużeni i zmoknięci, by opaść na jedno kolano i zameldować o poniesionych dziś stratach.