Asha wyczołgała się spod futer i wylazła z namiotu, odtrącając ścianę śniegu, która nocą zamknęła wyjście. Wstała, pobrzękując łańcuchami, i zaczerpnęła w płuca haust lodowatego porannego powietrza. Śnieg nie przestawał padać, jeszcze gęstszy niż wtedy, gdy wchodziła do namiotu. Jeziora zniknęły i las razem z nimi. Widziała sylwetki innych namiotów i szałasów, a także słaby pomarańczowy blask ogniska zapalonego na szczycie wieży strażniczej. Resztę pochłonęła śnieżyca.
Gdzieś przed nimi czekał Roose Bolton, ukryty za murami Winterfel , ale głodujący zastęp Stannisa Baratheona utknął w śniegu i lodzie.
DAENERYS
Świeca już się prawie dopaliła. Został tylko niespełna cal, sterczący z kałuży ciepłego stopionego wosku. Oświetlający łoże królowej płomień zaczął migotać.
Wkrótce zgaśnie — uświadomiła sobie Dany. I wtedy kolejna noc się skończy.
Świt zawsze nadchodził za wcześnie.
Nie spała przez całą noc. Nie mogła, nie chciała zasnąć. Nie odważyła się nawet zamknąć oczu, w obawie, że gdy je otworzy, będzie już rano. Gdyby tylko było to w jej mocy, sprawiłaby, żeby ich noce trwały bez końca, mogła jednak co najwyżej czuwać i napawać się wszystkimi słodkimi chwilami, nim świt ponownie zmieni je w blaknące wspomnienia.
Daario Naharis spał obok niej, spokojnie jak niemowlę. Przechwalał się, że ma dar do spania, uśmiechając się na swój zawadiacki sposób. Zapewniał, że podczas marszu często śpi w siodle, by wypocząć przed bitwą. Słońce czy burza, było mu wszystko jedno.
— Wojownikowi, który nie potrafi spać, szybko zabraknie siły do walki — stwierdził. Nigdy nie dręczyły go też koszmary. Gdy Dany powiedziała mu, że Serwyna od Zwierciadlanej Tarczy straszyły duchy wszystkich zabitych przez niego rycerzy, roześmiał się tylko.
— Jeśli ludzie, którym odebrałem życie, będą mnie niepokoić, zabiję ich znowu.
Ma sumienie najemnika — uświadomiła sobie wtedy. To znaczy, że w ogóle nie ma sumienia.
Daario leżał na brzuchu. Długie nogi schował pod cienkimi płóciennymi narzutami, a twarz wtulił w poduszki.
Dany przesunęła dłonią wzdłuż jego kręgosłupa. Skórę miał gładką, prawie bezwłosą. Jego skóra to jedwab i atłas. Kochała jej dotyk pod palcami. Uwielbiała głaskać jego włosy, masować mięśnie łydek obolałe po długim dniu spędzonym w siodle, brać w ręce jego kutasa i czuć, jak twardnieje.
Gdyby była zwyczajną kobietą, z radością poświęciłaby całe życie na dotykanie Daaria, muskanie jego blizn i słuchanie opowieści o tym, gdzie je zdobył. Wyrzekłabym się korony, gdyby mnie o to poprosił — pomyślała... ale nie zrobił tego i nigdy nie zrobi. Daario mógł do niej szeptać o miłości, gdy stawali się jednym, wiedziała jednak, że to smoczą królową kocha.
Gdybym nie miała korony, nie chciałby mnie. Poza tym królowie, którzy tracili korony, często rozstawali się również z głowami. Nie sądziła, by w przypadku królowych miało to wyglądać inaczej.
Świeca zamigotała po raz ostami i zgasła, zalana własnym woskiem. Piernaty i dwoje leżących na nich kochanków pochłonęła ciemność wypełniająca wszystkie zakamarki komnaty.
Dany objęła swego kapitana i przytuliła się do jego pleców. Napawała się jego zapachem, ciepłem jego ciała, dotykiem skóry. Zapamiętaj to — powiedziała sobie. Zapamiętaj, jak to było.
Pocałowała go w bark.
Daario przetoczył się w jej stronę, otwierając oczy.
— Daenerys. — Uśmiechnął się leniwie. To był kolejny z jego talentów. Budził się w jednej chwili, jak kot — Czy już świt?
— Nie. Mamy jeszcze chwilę.
— Nie kłam. Widzę twoje oczy. Czy ciemną nocą mógłbym je zobaczyć? Daario skopnął z siebie narzuty i usiadł. — Przedświt. Wkrótce nadejdzie dzień.
— Nie chcę, żeby ta noc się skończyła.
— Naprawdę? A to dlaczego, moja królowo?
— Wiesz dlaczego.
— Z powodu ślubu? — Roześmiał się. — Wyjdź za mnie, zamiast za niego.
— Wiesz, że nie mogę tego zrobić.
— Jesteś królową. Możesz robić, co zechcesz. — Przesunął dłoń wzdłuż jej nogi. — Ile nocy jeszcze nam zostało?
Dwie. Tylko dwie.
— Wiesz to równie dobrze jak ja. Ta noc i następna. Potem będziemy musieli z tym skończyć.
— Wyjdź za mnie, a będziemy mieli wszystkie noce.
Zrobiłabym to, gdybym tylko mogła. Khal Drogo był jej słońcem i gwiazdami, ale nie żył już od tak dawna, że Daenerys niemal zapomniała, co to znaczy kochać i być kochaną. Dzięki Daariowi mogła sobie przypomnieć. Byłam martwa, a on przywrócił mi życie. Spałam, a on mnie obudził. Mój dzielny kapitan. Niemniej ostatnio zrobił się zbyt śmiały. Po powrocie z ostatniego wypadu rzucił jej do stóp głowę yunkijskiego wielmoży, a potem pocałował ją w komnacie, na oczach wszystkich. Barristan Selmy musiał ich odciągnąć od siebie. Ser Dziadek był tak wściekły, że Dany bała się, iż może popłynąć krew.
— Nie możemy wziąć ślubu, kochany. Wiesz dlaczego.
Wstał z łoża.
— Wyjdź więc za Hizdahra. Dostanie ode mnie w ślubnym prezencie piękną parę rogów.
Ghiscarscy mężczyźni uwielbiają nosić rogi. Robią je sobie z własnych włosów, za pomocą grzebieni, wosku i żelaza.
Daario wciągnął spodnie, nie zawracając sobie głowy bielizną.
— Gdy już wyjdę za mąż, pożądanie mnie będzie zdradą stanu — oznajmiła Dany i osłoniła piersi narzutą.
— Będę więc musiał zostać zdrajcą. — Wciągnął przez głowę niebieską bluzę i wyprostował palcami rozwidloną brodę. Pomalował ją dla Dany na nowo, zmieniając kolor z fioletowego z powrotem na niebieski, taki jak wtedy, gdy go poznała. — Pachnę tobą — dodał, obwąchując z uśmiechem palce.
Dany uwielbiała błysk jego złotego zęba, gdy się uśmiechał. Kochała delikatne włosy na jego piersi, siłę ramion, jego śmiech, a także to, że zawsze patrzył jej prosto w oczy i wypowiadał jej imię, kiedy w nią wchodził.
— Jesteś piękny — zauważyła, gdy wkładał i sznurował buty do konnej jazdy. Czasami pozwalał, by ona to zrobiła, ale najwyraźniej nie dzisiaj. To również się skończyło.
— Ale za mało piękny, byś za mnie wyszła.
Daario zdjął pas z kołka.
— Dokąd idziesz?
— Do twojego miasta — odparł. — Wypiję parę kufli i wywołam awanturę. Dawno nikogo nie zabiłem. Może odnajdę twojego narzeczonego.
Rzuciła w niego poduszką.
— Zostaw Hizdahra w spokoju!
— Jak rozkażesz, moja królowo. Czy urządzisz dziś audiencję?
— Nie. Jutro wezmę ślub i Hizdahr zostanie moim mężem. Niech on przyjmuje błagalników.
To jego poddani.
— Niektórzy są jego poddanymi, a inni twoimi. Ci, których wyzwoliłaś.
— Karcisz mnie?
— Mówię o tych, których zwiesz swymi dziećmi. Pragną ujrzeć matkę.
— Faktycznie mnie karcisz.
— Tylko trochę, promienne serce. Czy urządzisz audiencję?
— Może po ślubie. Gdy już zawrzemy pokój.
— Ta chwila, o której mówisz, nigdy nie nadchodzi. Powinnaś wysłuchać ludzi. Moi nowi żołnierze nie wierzą, że naprawdę istniejesz. Ci, którzy przeszli do nas z Plew na Wietrze.
Większość pochodzi z Westeros i nasłuchali się mnóstwa opowieści o Targaryenach. Pragną ujrzeć jedną z nich na własne oczy. Żaba ma dla ciebie dar.
— Żaba? — powtórzyła z chichotem. — A kto to taki?