Cieszyła się z tego. Wodny tancerz potrzebuje dobrych nóg. Ślepa Beth nie była wodnym tancerzem, ale wiedziała też, że nie zawsze będzie Beth.
Znała drogę do kuchni, ale nawet gdyby jej nie znała, nos zaprowadziłby ją do celu. Ostra papryka i smażone ryby — pomyślała, węsząc — a do tego świeży chleb z pieca Ummy. Zaburczało jej w brzuchu od tych zapachów. Nocna wilczyca się nasyciła, ale to nie wypełniło brzucha ślepej dziewczynki. Już dawno się nauczyła, że mięso ze snów nie zaspokaja jej głodu.
Zjadła na śniadanie sardynki smażone na paprykowym oleju, tak gorące, że parzyły jej palce.
Resztę oleju wytarła kawałkiem chleba oderwanym z końca porannego bochna Ummy i popiła wszystko kubkiem rozwodnionego wina, ciesząc się smakami i zapachami, dotykiem szorstkiej skórki pod palcami, gładkością oleju i pieczeniem w nie do końca zagojonym zadrapaniu na grzbiecie dłoni, wywołanym przez paprykę. Słuch, węch, smak, dotyk — powtarzała sobie. Ci, którzy nie widzą, mogą poznawać świat na wiele innych sposobów.
Ktoś wszedł do jadalni za jej plecami. Miał na nogach miękkie pantofle i poruszał się cicho jak myszka. Rozwarła nozdrza. Miły staruszek. Mężczyźni mieli inny zapach niż kobiety, a wyczuwała też nutę woni pomarańczy. Kapłan lubił żuć skórki tych owoców, gdy tylko mógł je znaleźć, by ładnie pachniało mu z ust.
— Kim dzisiaj jesteś? — zapytał, siadając na honorowym miejscu przy stole. Puk, puk — usłyszała cichy stukot. Rozbija skorupkę pierwszego jajka.
— Nikim — odpowiedziała.
— Kłamiesz. Znam cię. Jesteś tą małą ślepą żebraczką.
— Beth.
Znała kiedyś jedną Beth, w Winterfel , gdy była Aryą Stark. Może właśnie dlatego wybrała to imię. A może chodziło o to, że dobrze brzmiało ze słowem „ślepa”.
— Biedne dziecko — rzekł miły staruszek. — Czy chciałabyś odzyskać wzrok? Poproś, a będziesz widziała.
Co rano zadawał jej to samo pytanie.
— Może jutro będę chciała. Ale nie dzisiaj.
Jej twarz była nieruchomą taflą wody. Ukrywała wszystko, nie ujawniała niczego.
— Jak sobie życzysz. — Słyszała, jak obiera jajko. Potem z cichym brzękiem wziął w rękę srebrną łyżeczkę do soli. Lubił dobrze posolone jajka. — Gdzie moja biedna ślepa dziewczynka żebrała ostatniej nocy?
— W gospodzie „Pod Zielonym Węgorzem”.
— A jakich trzech nowych rzeczy, których nie wiedziałaś, kiedy wychodziłaś, się dowiedziałaś?
— Morski lord nadal choruje.
— To nie jest nowa rzecz. Morski lord był chory wczoraj i nadal będzie chory jutro.
— Albo umrze.
— Kiedy umrze, to będzie nowa rzecz.
Kiedy umrze, trzeba będzie wybrać nowego i w ruch pójdą noże. Tak załatwiano to w Braavos. W Westeros następcą umarłego króla był jego najstarszy syn, ale Braavosowie nie mieli królów.
— Nowym morskim lordem zostanie Tormo Fregar.
— Czy tak mówią w gospodzie „Pod Zielonym Węgorzem”?
— Tak.
Miły staruszek zjadł kawałek jajka. Dziewczynka słyszała, jak je gryzie. Nigdy nie mówił z pełnymi ustami. Wreszcie przełknął kęs.
— Niektórzy zapewniają, że w winie można znaleźć mądrość. To głupcy. Możesz być pewna, że w innych gospodach wymienia się inne nazwiska. — Zjadł kolejny kęs. — Jakie są trzy nowe rzeczy, które teraz wiesz, a przedtem ich nie wiedziałaś?
— Wiem, że pewni ludzie mówią, iż Tormo Fregar z pewnością zostanie nowym morskim lordem — odpowiedziała. — Pewni pijani ludzie.
— Tak lepiej. I czego jeszcze się dowiedziałaś?
W dorzeczu, w Westeros, pada śnieg. O mało nie powiedziała tego na głos, ale wtedy miły staruszek zapytałby, skąd to wie, a nie sądziła, by odpowiedź mu się spodobała. Przygryzła wargę, wracając myślą do wczorajszej nocy.
— Kurwa S’vrone spodziewa się dziecka. Nie jest pewna, kto jest ojcem, ale myśli, że to może być ten tyroshijski najemnik, którego zabiła.
— Dobrze to wiedzieć. Co jeszcze?
— Królowa Merlingów wybrała nową Syrenę w miejsce tej, która się utopiła. To córka służącej Prestaynów. Ma trzynaście lat i ani grosza przy duszy, ale jest bardzo ładna.
— Z początku wszystkie takie są — przyznał staruszek.
— Ale nie możesz wiedzieć, czy jest ładna, jeśli nie widziałaś jej na własne oczy, a przecież nie masz oczu. Kim jesteś, dziecko?
— Nikim.
— Widzę małą żebraczkę, Ślepą Beth. Okropna z niej kłamczucha. Wracaj do swych obowiązków. Valar morghulis.
— Valar dohaeris.
Wzięła miskę i kubek, nóż i łyżkę, a potem wstała. Na koniec złapała kij. Miał pięć stóp długości, był smukły i giętki, gruby jak jej kciuk, a pierwszą stopę jego długości owinięto skórą, tworząc rękojeść.
— Jest lepszy niż oczy, gdy już nauczysz się nim posługiwać — zapewniła ją ta, którą nazwała teraz bezdomną dziewczynką.
To było kłamstwo. Często kłamali, żeby ją sprawdzić. Żaden kij nie mógł być lepszy od pary oczu. Niemniej był przydatny i zawsze starała się mieć go pod ręką. Umma przezwała ją Kijkiem, ale imiona nie miały znaczenia. Nadal pozostawała sobą. Nikim. Jestem nikim. Ślepą dziewczynką służącą Bogu o Wielu Twarzach.
Każdego wieczoru bezdomna dziewczynka przynosiła jej na kolację kubek mleka i kazała go wypić. Płyn miał dziwny, gorzki smak. Ślepa dziewczynka go nie znosiła. Nawet słaby zapach, który ją ostrzegał, nim dotknęła napoju językiem, powodował mdłości. Mimo to wypijała wszystko do dna.
— Jak długo muszę być ślepa? — pytała potem.
— Dopóki ciemność nie stanie się dla ciebie słodka jak światło — odpowiadała bezdomna dziewczynka — albo dopóki nie poprosisz nas o oczy. Poproś, a będziesz widziała.
A wtedy mnie odeślecie. Lepsza już ślepota. Nie zmuszą jej do poddania się.
Tego dnia, gdy po raz pierwszy obudziła się ślepa, bezdomna dziewczynka wzięła ją za rękę.
Szły przez krypty i tunele wykute w skale, na której zbudowano Dom Czerni i Bieli, a potem ruszyły stromymi kamiennymi schodami do gmachu świątyni.
— Licz stopnie po drodze — poradziła jej bezdomna dziewczynka. — I muskaj palcami ścianę. Są na niej znaki, niewidoczne dla oczu, ale łatwo wyczuwalne dotykiem.
To była jej pierwsza lekcja. Pierwsza z wielu.
O truciznach i eliksirach uczyła się po południu. Pomagały jej węch, dotyk i smak, ale te dwa ostatnie zmysły mogły być niebezpieczne przy ubijaniu trucizn w moździerzu, a w przypadku niektórych szczególnie toksycznych składników używanych przez bezdomną dziewczynkę, nawet ich wąchanie było ryzykowne. Świetnie poznała poparzone koniuszki małych palców i pęcherze na wargach. Pewnego razu zachorowała tak ciężko, że przez wiele dni nie mogła nic utrzymać w żołądku.
Przy kolacji uczyła się języków. Ślepa dziewczynka rozumiała po braavosku i mówiła całkiem nieźle, zdołała nawet w znacznej części pozbyć się barbarzyńskiego akcentu, ale miły staruszek nie był zadowolony. Powtarzał, że musi poprawić znajomość starovalyriańskiego, a także nauczyć się języków Lys oraz Pentos.