Wieczorem bawiła się z bezdomną dziewczynką w kłamstwa, ale bez oczu ta zabawa przebiegała zupełnie inaczej. Czasami mogła się kierować jedynie tonem i doborem słów, kiedy indziej zaś bezdomna dziewczynka pozwalała jej położyć dłonie na swej twarzy. Z początku zgadywanie było straszliwie trudne, niemal niewykonalne... ale gdy chciała już krzyczeć z frustracji, wszystko nagle stało się łatwiejsze. Nauczyła się słyszeć kłamstwa, wyczuwać je w grze mięśni otaczających usta i oczy.
Wiele jej pozostałych obowiązków się nie zmieniło. Wykonując je, potykała się o meble, wpadała na ściany, wypuszczała z rąk tace albo błądziła w świątyni, beznadziejnie i bezradnie.
Raz omal nie spadła na łeb, na szyję ze schodów, ale w innym życiu, gdy była dziewczynką o imieniu Arya, Syrio Forel nauczył ją utrzymywania równowagi, i jakoś zdołała ją odzyskać.
Przed zaśnięciem mogłaby nieraz się rozpłakać, gdyby nadal była Arrym, Łasicą, Cat czy nawet Aryą z rodu Starków... ale była nikim i nie mogła płakać. Bez oczu nawet najprostsze zadania były niebezpieczne. Wiele razy się poparzyła, pomagając Ummie w kuchni. Raz, kiedy siekała cebulę, skaleczyła się w palec aż do kości. Dwukrotnie nie zdołała nawet znaleźć w piwnicy swego pokoju i musiała spać na podłodze u podstawy schodów. Wszystkie te zakamarki i wnęki czyniły świątynię zdradziecką. Nawet gdy ślepa dziewczynka nauczyła się już używać uszu, odgłos jej kroków odbijał się echem od sufitu oraz od nóg trzydziestu wysokich kamiennych bogów, przez co odnosiła wrażenie, że ściany się poruszają. Wypełniony czarną nieruchomą wodą basen również dziwnie wpływał na dźwięki.
— Masz pięć zmysłów — oznajmił jej miły staruszek. — Naucz się korzystać z pozostałych czterech. Wtedy będziesz miała mniej skaleczeń, zadrapań i strupów.
Czuła teraz na skórze prądy powietrza. Węch pozwalał jej trafić do kuchni i odróżnić mężczyzn od kobiet. Poznawała Ummę, służących i akolitów po brzmieniu ich kroków, nim zbliżyli się na tyle, by poczuła ich zapach — ale nie bezdomną dziewczynkę i miłego staruszka, którzy, jeśli chcieli, potrafili poruszać się niemal bezgłośnie. Świece palone w świątyni również miały różne zapachy, a nawet te, które ich nie miały, produkowały wąskie smużki dymu. Odkąd nauczyła się posługiwać nosem, ich wonie stały się dla niej wyraźne jak krzyki.
Umarli również mieli swój zapach. Jednym z jej obowiązków było znajdowanie ich co rano tam, gdzie postanowili się położyć i zamknąć oczy po napiciu się wody z basenu.
Dziś rano odnalazła dwoje.
Mężczyzna skonał u stóp Nieznajomego. Nad jego ciałem paliła się świeca. Ślepa dziewczynka czuła ciepło jej płomienia, a zapach łaskotał jej nos. Wiedziała, że płomień świecy jest ciemnoczerwony. Dla tych, którzy mieli oczy, na trupa padała czerwonawa łuna. Nim wezwała służących, by go zabrali, uklękła i pomacała jego twarz. Przebiegła palcami wzdłuż linii żuchwy, pomacała policzki i nos, dotknęła włosów. Są gęste i kędzierzawe. Przystojna twarz, wolna od zmarszczek. Był młody. Zastanawiała się, co kazało mu przyjść tu w poszukiwaniu daru śmierci. Konające zbiry często docierały do Domu Czerni i Bieli, by przyśpieszyć koniec, ale u tego mężczyzny nie wyczuła żadnych ran.
Drugie ciało należało do starej kobiety. Zasnęła na leżance snów, ustawionej w ukrytej alkowie, gdzie specjalne świece wywoływały wizje wszystkiego, co było kochane i utracone.
Miły staruszek lubił powtarzać, że to słodka, łagodna śmierć. Palce powiedziały ślepej dziewczynce, że kobieta umarła z uśmiechem na twarzy. Nie leżała tu długo. Jej ciało nadal było ciepłe w dotyku. Ma bardzo miękką skórę, jak stary cienki pergamin, tysiąc razy zginany i marszczony.
Gdy służący przyszli po trupa, ślepa dziewczynka podążyła za nimi. Kierowała się brzmieniem ich kroków, ale kiedy ruszyła w dół, liczyła stopnie. Znała na pamięć ich liczbę na wszystkich schodach. Pod świątynią znajdował się labirynt krypt i tuneli, w którym nieraz błądzili nawet ludzie mający dwoje sprawnych oczu, ale ona poznała każdy jego cal, a gdyby pamięć ją zawiodła, miała kij, który pomoże jej znaleźć drogę.
Trupy składano w krypcie. Ślepa dziewczynka zabrała się do roboty w ciemności.
Zdejmowała umarłym buty, ubrania, zabierała cały dobytek, otwierała sakiewki i liczyła monety.
Umiała je odróżniać dotykiem. To była jedna z pierwszych rzeczy, jakich się nauczyła od bezdomnej dziewczynki po utracie oczu. Braavoskie monety były dla niej starymi przyjaciółkami.
Wystarczyło musnąć powierzchnie koniuszkami palców, by je rozpoznać. Monety z innych krain i miast były trudniejsze, zwłaszcza te, które pochodziły z daleka. Najpospolitsze były volanteńskie honory, małe pieniążki nie większe od grosika. Po jednej stronie miały koronę, a po drugiej czaszkę. Lyseńskie były owalne, ozdobione wizerunkiem nagiej kobiety. Na innych można było znaleźć statki, słonie albo kozy. Westeroskie miały na awersie głowę króla, a na rewersie smoka.
Staruszka nie miała sakiewki ani nic cennego poza pierścionkiem na chudym palcu. Przy przystojnym mężczyźnie znalazła cztery smoki z Westeros. Gdy dotykała opuszką kciuka najbardziej wytartego z nich, próbując ustalić, którego króla na nim przedstawiono, drzwi otworzyły się cicho.
— Kto tu jest? — zapytała.
— Nikt — odparł niski, ochrypły, zimny głos.
Intruz poruszał się szybko. Przesunęła się na bok, złapała kij i uniosła go, by osłonić twarz.
Drewno stuknęło o drewno. Uderzenie omal nie wytrąciło kija z jej rąk. Zacisnęła dłonie i oddała cios... ale kij przeszył tylko puste powietrze w miejscu, gdzie powinien być napastnik.
— Nie tam — odezwał się głos. — Czy jesteś ślepa?
Nie odpowiedziała. Jej głos stłumiłby dźwięki wydawane przez napastnika. Wiedziała, że z pewnością się porusza. W lewo czy w prawo? Odskoczyła w lewo i machnęła kijem w prawo, ale w nic nie trafiła. Poczuła bolesne uderzenie w tył nóg.
— Czy jesteś głucha?
Odwróciła się błyskawicznie, trzymając kij w lewej ręce, uderzyła. Chybiła. Z lewej dobiegł ją śmiech. Machnęła kijem w prawo.
Tym razem trafiła. Drewno stuknęło o drewno. Wstrząs przeszył bólem jej kończynę.
— Dobrze — pochwalił ją intruz.
Ślepa dziewczynka nie wiedziała, kto to jest. Zapewne któryś z akolitów. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek słyszała ten głos, ale skąd mogła wiedzieć, czy słudzy Boga o Wielu Twarzach nie potrafią zmieniać głosu równie łatwo jak oblicza? Poza nią w Domu Czerni i Bieli mieszkało dwóch służących, trzech akolitów, kucharka Umma oraz dwoje kapłanów, których zwała bezdomną dziewczynką i miłym staruszkiem. Inni przychodzili i odchodzili, niekiedy posługując się tajnymi przejściami, ale to byli wszyscy stali mieszkańcy. Jej prześladowcą mogło być każde z nich.
Umknęła na bok, wywijając kijem, usłyszała z tyłu jakiś dźwięk, uderzyła, ale przeszyła tylko powietrze. Kij napastnika nagle znalazł się między jej nogami. Uderzył ślepą dziewczynkę w goleń, podcinając ją, gdy próbowała się odwrócić. Potknęła się i upadła na jedno kolano, tak gwałtownie, że aż przygryzła sobie język.
Znieruchomiała. Nieruchoma jak kamień. Gdzie on jest?
Za jej plecami. Roześmiał się i uderzył ją mocno w ucho, a potem w kostki dłoni, gdy próbowała się podnieść. Jej kij spadł za stukiem na kamienną posadzkę. Ślepa dziewczynka zasyczała z furi .
— Proszę bardzo. Podnieś go. Skończyłem już z biciem ciebie na dzisiaj.