Beth każdego wieczoru żebrała w innym miejscu. Szybko nauczyła się, że karczmarze i oberżyści łatwiej tolerują jej obecność, jeśli nie zjawia się zbyt często. Wczoraj siedziała u drzwi gospody „Pod Zielonym Węgorzem”, dziś więc za Krwawym Mostem skręciła w lewo i ruszyła do oberży „U Pynta”, która znajdowała się na drugim końcu Portu Łachmaniarza, na samej granicy Zatopionego Miasta. Choć Pynto śmierdział i głośno wrzeszczał, pod całym jego brudem i hałaśliwością kryło się miękkie serce. Jeśli w lokalu nie było zbyt tłoczno, często pozwalał jej wejść do środka, gdzie było ciepło. Od czasu do czasu dawał jej nawet kufel ale i coś do jedzenia, zasypując ją przy okazji swymi opowieściami. Pynto zapewniał, że w młodych latach był najsławniejszym piratem na Stopniach. Snucie długich opowieści o własnych czynach było jego ulubioną rozrywką.
Dziś sprzyjało jej szczęście. W tawernie było prawie pusto i udało się jej znaleźć cichy kącik niedaleko kominka. Gdy tylko tam usiadła i skrzyżowała nogi, coś otarło się o jej udo.
— To znowu ty? — zapytała ślepa dziewczynka. Podrapała kota za uchem. Skoczył jej na kolana i zaczął mruczeć. W Braavos roiło się od kotów, a u Pynta było ich więcej niż gdziekolwiek. Stary pirat wierzył, że te zwierzęta przynoszą szczęście i oczyszczają tawernę z gryzoni. — Znasz mnie, prawda? — wyszeptała. Koty nie dały się nabrać komedianckim pieprzykom. Pamiętały Cat znad Kanałów.
To była udana noc dla ślepej dziewczynki. Oberżysta był w dobrym nastroju. Dał jej kubek rozwodnionego wina, kawał śmierdzącego sera i połowę pasztecika z węgorzem.
— Pynto to bardzo dobry człowiek — oznajmił, a potem usiadł obok, by jej opowiedzieć, jak zdobył statek wiozący przyprawy. Słyszała tę historię już dziesiątki razy.
Z upływem czasu lokal się zapełniał. Wkrótce Pynto miał już zbyt wiele roboty, by poświęcać uwagę ślepej dziewczynce, ale za to kilku regularnych klientów rzuciło monety do jej żebraczej miski. Za innymi stolikami siedzieli nieznajomi. Ibbeńscy wielorybnicy cuchnący krwią i tłuszczem, dwóch zbirów o włosach wysmarowanych wonnym olejkiem, grubas z Lorath, skarżący się, że loże u Pynta są za ciasne dla jego brzucha. Potem zjawili się trzej Lyseńczycy, marynarze z „Dobrego Serca”, uszkodzonej przez sztormy galery, która nocą dowlokła się do portu tylko po to, by rano skonfiskowała ją straż morskiego lorda.
Lyseńczycy siedzieli najbliżej kominka i popijali czarny smolisty rum, rozmawiając cicho, by ktoś ich przypadkiem nie podsłuchał. Ona jednak była nikim i słyszała prawie każde słowo. Przez pewien czas odnosiła wrażenie, że również ich widzi, przymrużonymi żółtymi oczami siedzącego na jej kolanach kocura. Jeden z mężczyzn był stary, drugi młody, a trzeciemu brakowało jednego ucha, ale wszyscy trzej mieli białoblond włosy i gładką jasną skórę mieszkańców Lys, gdzie krew dawnych Włości nadal była gęsta.
Rankiem, gdy miły staruszek zapytał ją o trzy rzeczy, których się dowiedziała, była gotowa.
— Wiem, dlaczego morski lord skonfiskował „Dobre Serce”. Statek wiózł niewolników. Setki kobiet i dzieci powiązanych sznurami w ładowni.
Braavos założyli zbiegli niewolnicy i niewolnictwo było tu zakazane.
— Wiem, skąd się wzięli niewolnicy. To dzicy z Westeros, z miejsca zwanego Hardhome. To przeklęte miejsce, dawne ruiny. — Stara Niania opowiadała jej historie o Hardhome, w Winterfel , gdy była jeszcze Aryą Stark. — Po wielkiej bitwie, w której zginął król za Murem, dzicy uciekli. Leśna wiedźma powiedziała im, że jeśli udadzą się do Hardhome, przypłyną tam statki, które zabiorą ich gdzieś, gdzie jest ciepło. Ale pojawiły się tylko dwa lyseńskie okręty pirackie, „Dobre Serce” i „Słoń”, zagnane na północ przez sztormy. Rzuciły kotwice w Hardhome, by dokonać napraw i ich załogi zobaczyły dzikich. Były ich tysiące i nie mieli miejsca dla wszystkich, powiedzieli więc, że zabiorą tylko kobiety i dzieci. Dzicy nie mieli nic do jedzenia i mężczyźni zgodzili się odesłać swe żony i córki, ale gdy tylko okręty oddaliły się od brzegu, Lyseńczycy zagnali kobiety i dzieci pod pokład i związali wszystkie. Chcieli je sprzedać w Lys, ale potem natrafili na kolejny sztorm i statki straciły kontakt. „Dobre Serce” było poważnie uszkodzone i kapitan nie miał innego wyboru, jak zawinąć tutaj, ale „Słoń” mógł dotrzeć do macierzystego portu. Lyseńczycy z oberży „U Pynta” myśleli, że wróci na północ, prowadząc więcej statków.
Cena niewolników ponoć rośnie, a w Hardhome zostały jeszcze tysiące kobiet i dzieci.
— Dobrze to wiedzieć. To dwie rzeczy. Czy jest też trzecia?
— Tak. Wiem, że to ty mnie wczoraj biłeś.
Uderzyła mocno kijem w jego palce. Jego kij spadł z trzaskiem na podłogę.
Kapłan skrzywił się z bólu i cofnął rękę.
— A skąd ślepa dziewczynka może to wiedzieć?
Widziałam cię.
— Dałam ci trzy. Nie muszę ci dawać czterech.
Może jutro opowie mu o kocie, który z oberży poszedł za nią do świątyni, a teraz ukrywał się wśród krokwi, patrząc na nich z góry. A może nie. Jeśli on miał swoje tajemnice, ona również mogła je mieć.
Na kolację Umma przygotowała kraby pieczone w soli. Gdy ślepej dziewczynce podano kubek, zmarszczyła nos i wypiła zawartość w trzech długich łykach. Potem wciągnęła nagle powietrze i wypuściła naczynie. Jej język płonął, a gdy popiła łyk wina, ogień rozszerzył się na przełyk i nos.
— Wino ci nie pomoże, a woda tylko podsyci ogień — oznajmiła bezdomna dziewczynka. -
Zjedz to.
Ślepej dziewczynce wepchnięto w dłoń piętkę chleba. Odgryzła kawałek, przeżuła i połknęła.
Pomogło. Drugi kęs pomógł jeszcze bardziej.
Rano, gdy opuściła ją nocna wilczyca, otworzyła oczy i zobaczyła łojową świecę palącą się tam, gdzie wczoraj nie było żadnej świecy. Niepewny płomyk kołysał się lekko, jak kurwa w „Szczęśliwym Porcie”. Nigdy w życiu nie widziała nic równie pięknego.
DUCH W WINTERFELL
Trupa znaleziono u podstawy wewnętrznego muru. Miał złamany kark. Ze śniegu, który zasypał go nocą, sterczała tylko lewa noga.
Mógłby tam leżeć do wiosny, gdyby nie wykopały go suki Ramsaya. Nim Ben od Kości zdołał je odciągnąć, Szara Jeyne pożarła już znaczną część twarzy zabitego i minęło pół dnia, nim się upewnili, że był to czterdziestoczteroletni zbrojny, który pomaszerował na północ z Rogerem Ryswelem.
— To był pijak — skwitował Ryswel . — Idę o zakład, że szczał z muru, pośliznął się i spadł.
Nikt nie wyraził odmiennego zdania, ale Theon Greyjoy zastanawiał się, dlaczego ktoś miałby się wspinać nocą po śliskich od śniegu schodach tylko po to, żeby się odlać.
Podczas śniadania, gdy ludzie z garnizonu zaspokajali głód czerstwym chlebem smażonym w tłuszczu od boczku — sam boczek zjedli lordowie i rycerze — w sali rozmawiano prawie wyłącznie o trupie.
— Stannis ma w zamku przyjaciół — mruknął jeden z sierżantów, stary człowiek Tal hartów. Na jego wystrzępionej opończy wyszyto trzy drzewa. Przed chwilą była zmiana warty. Ludzie wchodzili do środka, tupali głośno, by strząsnąć śnieg z butów i spodni. Podawano południowy posiłek — krwawą kiełbasę, pory i jeszcze ciepły chleb razowy.
— Stannis? — powtórzył ze śmiechem jeden z jeźdźców Roose’a Ryswel a. — On już umarł pod śniegiem. Albo uciekł na Mur z podkulonym, oblodzonym ogonem.
— Mógłby obozować pięć stóp od naszych murów i mieć sto tysięcy ludzi, a w tej śnieżycy i tak byśmy go nie zauważyli — zauważył jakiś łucznik noszący barwy Cerwynów.