Выбрать главу

Śnieg sypał tak gęsto, że Theon widział najwyżej na trzy stopy. Został sam na białym pustkowiu, po obu stronach miał śnieżne ściany sięgające do piersi. Kiedy uniósł głowę, płatki śniegu muskały go po policzkach jak zimne miękkie pocałunki. Słyszał dźwięki muzyki dobiegające z komnaty za jego plecami. Śpiewano jakąś cichą, smutną pieśń. Na krótką chwilę niemal odnalazł spokój.

Nieco dalej napotkał człowieka zmierzającego w przeciwnym kierunku. Twarz zasłaniał kaptur, a płaszcz łopotał za nim na wietrze. Kiedy się mijali, przez moment spojrzeli sobie prosto w oczy. Mężczyzna dotknął ręką sztyletu.

— Theon Sprzedawczyk. Theon Zabójca Krewnych.

— Nie byli... Byłem żelaznym człowiekiem.

— Jesteś fałszywy jak zawsze. Jak to możliwe, że nadal oddychasz?

— Bogowie jeszcze ze mną nie skończyli — odpowiedział Theon, zadając sobie pytanie, czy to może być atakujący nocą zabójca, który wepchnął Żółtej Kuśce do gęby jego własnego kutasa i zepchnął z murów stajennego Rogera Ryswela. O dziwo w ogóle się nie bał. Zdjął rękawicę z lewej dłoni. — Lord Ramsay jeszcze ze mną nie skończył.

Nieznajomy przyjrzał się jego ręce i roześmiał się w głos.

— W takim razie zostawię cię jemu.

Theon brnął dalej przez nawałnicę, aż wreszcie ręce i nogi pokrył mu śnieg, a jego dłonie i stopy odrętwiały z zimna. Potem znowu wspiął się na wewnętrzny mur. Sto stóp nad ziemią wiał lekki wiatr, unoszący w górę śnieg. Wszystkie otwory strzelnicze były zatkane. Theon musiał przebić pięścią ścianę śniegu, by zrobić w niej dziurę... ale przekonał się, że sięga wzrokiem zaledwie do fosy. Z zewnętrznego muru pozostał jedynie niewyraźny cień oraz kilka bladych świateł zawisłych w mroku.

Świat zniknął. Królewska Przystań, Riverrun, Pyke i Żelazne Wyspy, całe Siedem Królestw, wszystkie miejsca, które kiedykolwiek znał, o których czytał albo marzył, wszystko to zniknęło.

Zostało tylko Winterfel .

Był tu uwięziony, razem z duchami. Starszymi duchami z krypt i młodszymi, które sam stworzył. Mikkenem i Farlenem, Gynirem Czerwonym Nosem, Aggarem, Gelmarrem Ponurym, żoną młynarza znad Żołędziowej Wody, jej dwoma małymi synami i całą resztą. To moja robota. Moje duchy. Wszystkie tu są i wszystkie się gniewają. Pomyślał o kryptach i o zaginionych mieczach.

Theon wrócił do własnego kąta. Gdy ściągał mokre łachy, znalazł go Walton Nagolennik.

— Chodź ze mną, sprzedawczyku. Jego lordowska mość chce z tobą porozmawiać.

Nie miał czystego suchego ubrania, wciągnął więc te same mokre szmaty i podążył za Waltonem. Mężczyzna zaprowadził go do Wielkiej Wieży i do samotni należącej ongiś do Eddarda Starka. Lord Bolton nie był sam. Obok niego siedziała lady Dustin, bladolica i poważna, oraz Roger Ryswel w płaszczu spiętym żelazną broszą w kształcie końskiej głowy. Obok kominka stał Aenys Frey. Zapadnięte policzki poczerwieniały mu z zimna.

— Powiedziano mi, że wędrujesz po zamku — zaczął lord Bolton. — Ludzie mówili, że widzieli cię w stajniach, w kuchni, w koszarach i na murach. Zauważono cię obok ruin zburzonych wież, pod starym septem lady Catelyn i w bożym gaju. Czy temu przeczysz?

— Nie, panie. — Theon pamiętał, jak się do niego zwracać. Wiedział, że lord Bolton będzie zadowolony. — Nie mogę spać, więc spaceruję. — Zwiesił głowę, wpatrując się w stare sitowie leżące na podłodze. Nie byłoby rozsądnie patrzeć jego lordowskiej mości prosto w twarz. -

Spędziłem tu dzieciństwo, panie. Byłem podopiecznym Eddarda Starka.

— Byłeś zakładnikiem — poprawił go Bolton.

— Tak, panie. Zakładnikiem.

Ale to był mój dom. Nie prawdziwy dom, ale najlepszy, jaki kiedykolwiek znałem.

— Ktoś zabija moich ludzi.

— Tak, panie.

— Nie ty, mam nadzieję? — głos Boltona stał się jeszcze cichszy. — Z pewnością nie odpłaciłbyś za moją dobroć podobną zdradą.

— Nie ja, panie. Nie zrobiłbym tego. Ja... tylko spaceruję, to wszystko.

— Zdejmij rękawice — zażądała lady Dustin.

Theon uniósł nagle wzrok.

— Proszę, nie. Ja...

— Zrób, jak ci kazała — odezwał się ser Aenys. — Pokaż nam dłonie.

Ściągnął rękawice i uniósł ręce, by wszyscy mogli je zobaczyć. Mogłoby być gorzej. W końcu nie stoję przed nimi nagi. Na lewej dłoni miał trzy palce, a na prawej cztery. Z pierwszej Ramsay zabrał mu tylko mały palec, a z drugiej mały i serdeczny.

— Bękart ci to zrobił — stwierdziła lady Dustin.

— Pani, jeśli łaska, sam... sam go o to prosiłem.

Ramsay zawsze kazał mu prosić. Zawsze każe mi błagać.

— A dlaczego miałbyś to zrobić?

— Nie... nie potrzebuję aż tylu palców.

— Cztery wystarczą. — Ser Aenys Frey pomacał rzadką kasztanową brodę, wyrastającą z cofniętego podbródka na podobieństwo szczurzego ogona. — Na prawej dłoni ma cztery. Mógłby utrzymać miecz. Albo sztylet.

Lady Dustin roześmiała się w głos.

— Czy wszyscy Freyowie są głupcami? Przyjrzyj się mu. Utrzymać sztylet? Ledwie sobie radzi z łyżką. Naprawdę wierzysz, że zdołałby pokonać obmierzłą kreaturę Bękarta i wepchnąć mu do gardła jego własną męskość?

— Wszyscy zabici byli silnymi mężczyznami — poparł ją Roger Ryswel . — I żadnego z nich nie pchnięto sztyletem. Sprzedawczyk nie jest naszym zabójcą.

Roose Bolton wbił w Theona spojrzenie jasnych oczu, ostre jak myśliwski nóż Obdzieracza.

— Jestem skłonny się z tym zgodzić. Pomijając kwestię siły, nie byłby w stanie zdradzić mojego syna.

Roger Ryswel chrząknął.

— Jeśli nie on, to kto? Nie ulega wątpliwości, że w zamku jest człowiek Stannisa.

Fetor nie jest człowiekiem. Nie jest mężczyzną. Nie Fetor. Nie ja. Zastanawiał się, czy lady Dustin opowiedziała im o kryptach i zaginionych mieczach.

— Musimy się przyjrzeć Manderly’emu — mruknął ser Aenys Frey. — Lord Wyman nie darzy nas miłością.

Ryswel nie dał się przekonać.

— Za to kocha steki, kotlety i pasztety. Żeby krążyć nocą po zamku, musiałby odejść od stołu.

Robi to tylko wtedy, gdy musi przykucnąć na godzinę w wychodku.

— Nie twierdzę, że lord Wyman robi to osobiście. Przyprowadził ze sobą trzystu ludzi. W tym stu rycerzy. Każdy z nich mógłby...

— Nocna robota nie przystoi rycerzom — przerwała mu lady Dustin. — Co więcej, nie tylko lord Manderly stracił najbliższych na Krwawych Godach. Wydaje ci się, że Kurwistrach kocha was bardziej od niego? Gdybyście nie mieli Greatjona, wyprułby wam flaki i kazał je zjeść, jak lady Hornwood zjadła własne palce. Flintowie, Cerwynowie, Tal hartowie, Slate’owie... wszyscy oni wysłali ludzi z Młodym Wilkiem.

— Dom Ryswel ów również — dodał Roger Ryswel .

— A nawet Dustinowie z Barrowton. — Lady Dustin rozciągnęła usta w wąskim, drapieżnym uśmieszku. — Północ pamięta, Frey.

Usta Aenysa Freya zadrżały z gniewu.

— Stark nas pohańbił. O tym wszyscy powinniście pamiętać.

Roose Bolton potarł spękane od mrozu usta.

— Musimy położyć kres tym swarom. — Wskazał palcem Theona. — Możesz odejść. Uważaj, dokąd chodzisz, bo inaczej to ciebie możemy jutro znaleźć z czerwonym uśmiechem na gardle.

— Jak każesz, panie.

Theon wciągnął rękawice na okaleczone dłonie i wyszedł, powłócząc okaleczoną stopą.

Gdy nadeszła godzina wilka, nadal nie spał. Opatulony w grube warstwy wełny i brudne futro po raz kolejny obchodził wkoło wewnętrzny mur, w nadziei, że zmęczenie wreszcie pozwoli mu zasnąć. Nogi miał oblepione śniegiem aż po kolana, a jego głowę i ramiona pokrył biały całun. Na tym odcinku murów wiatr dął mu prosto w twarz. Woda z topniejącego śniegu spływała mu po policzkach niczym lodowate łzy.