— Pięć tysięcy srebrników.
Najemnik zmarszczył brwi, wzruszył ramionami i się odwrócił.
Na siedem piekieł. Tyrion był przekonany, że nie chce stać się własnością ogromnego lorda Żółtobrzuszka. Na sam jego widok po skórze karła przebiegały ciarki — rozwalone w lektyce pożółkłe cielsko wielkie jak góra, żółte świńskie oczka i uwydatniające się pod jedwabnym tokarem piersi wielkie jak u Ślicznej. Bijący od niego smród było czuć nawet na podwyższeniu.
— Jeśli nie ma dalszych ofert...
— Siedem tysięcy — zawołał Tyrion.
Po ławach przebiegła fala śmiechu.
— Karzeł chce kupić sam siebie — zauważyła dziewczyna na tarczy.
Tyrion uśmiechnął się lubieżnie.
— Bystry niewolnik zasługuje na bystrego pana, a wszyscy tu wyglądacie na durniów.
To sprowokowało kolejne śmiechy wśród kupujących oraz groźną minę licytatora, który dotykał niepewnie bicza, próbując zdecydować, czy to mu się opłaci.
— Pięć tysięcy to zniewaga! — krzyczał Tyrion. — Staję w szranki, śpiewam, mówię zdumiewające rzeczy. Wyrucham waszą żonę, aż będzie krzyczała z rozkoszy. Albo żonę waszego wroga, jeśli wolicie, jak lepiej go zawstydzić? Strzelam z kuszy z morderczą skutecznością, a mężczyźni trzy razy więksi ode mnie kulą się i drżą ze strachu, gdy siadam naprzeciwko nich za stołem do gry w cyvasse. Od czasu do czasu zdarzało mi się nawet gotować. Oferuję za siebie dziesięć tysięcy sztuk srebra! Potrafię je zapłacić, tak jest, tak jest.
Ojciec mi mówił, że zawsze muszę płacić swe długi.
Najemnik w fioletowym płaszczu się odwrócił. Spojrzał Tyrionowi w oczy nad szeregami uczestników licytacji i się uśmiechnął. To ciepły uśmiech — pomyślał karzeł. Przyjazny. Ale, uwaga, te oczy są zimne. Może mimo wszystko bym nie chciał, żeby mnie kupił.
Żółte monstrum poruszyło się nerwowo w lektyce. Na jego przypominającej ogromny pasztet twarzy pojawił się wyraz irytacji. Wymamrotał coś nieprzyjemnego po ghiscarsku. Tyrion nie rozumiał słów, ale ton mówił sam za siebie.
— Czy to była kolejna oferta? — Karzeł uniósł głowę. — Oferuję całe złoto Casterly Rock.
Usłyszał bicz, zanim jeszcze go poczuł, cienki, ostry świst. Tyrion chrząknął z bólu, ale tym razem zdołał się utrzymać na nogach. Jego myśli wróciły do początków podróży, gdy jego najpoważniejszym problemem było, jakim winem popić ślimaki spożywane przed południem.
Oto, do czego prowadzi uganianie się za smokami. Roześmiał się, zbryzgując pierwszy szereg kupujących krwią i plwociną.
— Jesteś sprzedany — oznajmił licytator. Potem uderzył go znowu, tylko dlatego, że mógł. Tym razem Tyrion się przewrócił.
Jeden ze strażników podniósł go brutalnie. Drugi zepchnął Grosik z podwyższenia tępym końcem włóczni. Na ich miejsce prowadzono już kolejny towar na sprzedaż, piętnasto- może szesnastoletnią dziewczynę. Nie pochodziła z „Selaesori Qhoran” i Tyrion jej nie znał. Jest mniej więcej w tym samym wieku co Daenerys Targaryen. Sprzedający szybko ją rozebrał. Nam przynajmniej oszczędzono tego upokorzenia.
Tyrion wbił wzrok w mury Meereen leżące za yunkijskim obozem. Te bramy były tak blisko... a jeśli można było wierzyć temu, co mówiono w zagrodzie dla niewolników, Meereen na razie pozostawało wolnym miastem. Za jego rozsypującymi się murami niewolnictwo i handel niewolnikami nadal były zabronione. Wystarczy dotrzeć do bram i znaleźć się za nimi, a znowu będzie wolnym człowiekiem.
To jednak raczej nie było możliwe, chyba żeby porzucił Grosik. A ona będzie chciała zabrać psa i świnię.
— Nie będzie tak źle, prawda? — wyszeptała dziewczyna. — Zapłacił za nas bardzo dużo. To znaczy, że będzie dla nas dobry, tak?
Dopóki będziemy go bawić.
— Jesteśmy zbyt cenni, by nas maltretować — zapewnił, czując krew spływającą mu po plecach po dwóch ostatnich uderzeniach. Ale gdy nasz numer się znudzi... a to zawsze się dzieje...
Czekał już na nich nadzorca służący ich nowemu panu. Przyprowadził ze sobą zaprzężony w muła wózek oraz dwóch żołnierzy. Miał długą wąską twarz oraz długą wąską brodę przeplecioną złotym drutem. Sztywne rudo-czarne włosy tworzyły po obu stronach głowy parę szponiastych dłoni.
— Ależ z was małe, kochane stworzonka — oznajmił. — Przypominacie mi moje dzieci... czy raczej przypominalibyście, gdyby moje maleństwa żyły. Dobrze się wami zaopiekuję.
Powiedzcie, jak macie na imię.
— Grosik.
Jej szept był cichy i pełen przerażenia.
Tyrion z rodu Lannisterów, prawowity lord Casterly Rock, ty nędzny robaku.
— Yol o.
— Śmiały Yol o i radosna Grosik, jesteście teraz własnością szlachetnego i dzielnego Yezzana zo Qaggaza, uczonego oraz wojownika, szanowanego wśród Mądrych Panów z Yunkai. Bądźcie pewni, że uśmiechnęło się do was szczęście, albowiem Yezzan to dobry i wyrozumiały pan.
Traktujcie go jak własnego ojca.
Z radością — pomyślał Tyrion, ale tym razem trzymał język za zębami. Nie wątpił, że wkrótce będą musieli wystąpić przed nowym właścicielem, i nie chciał znowu oberwać biczem.
— Wasz ojciec najbardziej kocha swe specjalne skarby. Was również będzie darzył miłością — zapewnił nadzorca. — Jeśli zaś chodzi o mnie, traktujcie mnie jak piastuna, który opiekował się wami, gdy byliście mali. Tak właśnie zwą mnie wszystkie moje dzieci.
— Obiekt numer dziewięćdziesiąt dziewięć — zawołał licytator. — Wojownik.
Dziewczynę sprzedano szybko i prowadzono ją już do nowego pana. Przyciskała ubranie do małych piersi o różowych sutkach. Dwaj handlarze niewolników wyprowadzili na podwyższenie Joraha Mormonta. Rycerz miał na sobie tylko przepaskę biodrową, plecy pokrywały mu ślady od bicza, a twarz tak mu opuchła, że niemal nie sposób było go poznać. Ręce i nogi skuto mu łańcuchami. Wreszcie posmakował mięsa, które ugotował dla mnie — pomyślał Tyrion, przekonał się jednak, że cierpienia wysokiego rycerza nie sprawiają mu przyjemności.
Nawet zakuty w łańcuchy, Mormont wywierał groźne wrażenie. Potężny skurczybyk o muskularnych ramionach i pochyłych barkach. Gęste ciemne włosy na piersi sprawiały, że przypominał raczej zwierzę niż człowieka. Dwoje podbitych oczu zmieniło się w ciemne jamy w groteskowo obrzękniętej twarzy. Na policzku miał piętno: maskę demona.
Gdy łowcy niewolników wtargnęli na pokład „Selaesori Qhoran”, ser Jorah przywitał ich z mieczem w dłoni. Zabił trzech, nim zdołali go obezwładnić. Towarzysze ofiar z radością by go za to zamordowali, ale kapitan im zabronił. Za dobrego wojownika zawsze można było otrzymać sporo srebra. Dlatego Mormonta przykuto do wiosła, pobito niemal na śmierć, napiętnowano i głodzono.
— Jest wielki i silny — zachwalał go licytator. — Ma w sobie mnóstwo złości. Świetnie się sprawi na arenie. Na początek trzysta srebrników. Są chętni?
Nie było.
Mormont nie zwracał uwagi na tłum kundli. Wlepił wzrok w odległe miasto z jego starożytnymi murami z wielobarwnych cegieł. Tyrion potrafił odczytać to spojrzenie równie łatwo jak książkę. Tak blisko, a zarazem tak daleko. Biedny skurczybyk wrócił za późno.
Daenerys Targaryen wyszła za mąż. Tak oznajmili im ze śmiechem strażnicy zagrody. Wzięła sobie za swego króla meereeńskiego handlarza niewolników, szlachetnie urodzonego bogacza.
Po zawarciu i podpisaniu pokoju w Meereen znowu otworzy się areny. Inni niewolnicy zapewniali jednak, że strażnicy kłamią i Daenerys Targaryen nigdy nie zawarłaby pokoju z panami. Zwali ją mhysą. Ktoś powiedział Tyrionowi, że to znaczy „matka”. Szeptali do siebie, że srebrna królowa wkrótce wyjdzie za bramy miasta, rozbije Yunkai’i i skruszy ich łańcuchy.