Выбрать главу

— To Tolosowie — wyjaśnił jeden ze strażników. — Najlepsi procarze na świecie. Miotają miękkimi ołowianymi kulkami, nie kamieniami.

Tyrion nigdy nie widział sensu korzystania z proc, skoro łuki miały znacznie większy zasięg... ale też nigdy dotąd nie widział Tolosów w akcji. Ich ołowiane kulki powodowały znacznie większe uszkodzenia niż gładkie kamienie używane przez innych procarzy... a także większe niż łuki. Gdy jedna z nich trafiła w kolano niewolnika, krew i kości rozprysły się na wszystkie strony.

Dolna połowa kończyny zwisła na sznurku ciemnoczerwonego ścięgna. Z pewnością już nie ucieknie — musiał przyznać Tyrion, gdy mężczyzna zaczął krzyczeć. Jego wrzaski mieszały się ze śmiechem markietanek oraz przekleństwami ludzi, którzy postawili pieniądze na to, że procarz chybi. Grosik odwróciła wzrok, ale Piastun złapał ją za podbródek i odwrócił siłą głowę.

— Patrz — rozkazał. — Ty też, niedźwiedziu.

Jorah Mormont uniósł głowę i wbił spojrzenie w nadzorcę, naprężając mięśnie ramion.

Zaraz go udusi i to będzie koniec dla nas wszystkich. Rycerz tylko się jednak skrzywił i odwrócił głowę, by obserwować krwawe przedstawienie.

Na wschodzie widniały potężne ceglane mury Meereen, przesłonięte przez wywołaną upałem mgiełkę. To właśnie był azyl, do którego mieli nadzieję dotrzeć ci nieszczęśni głupcy.

Ale jak długo ten azyl pozostanie bezpieczny?

Dopiero gdy wszyscy trzej niedoszli zbiegowie wyzionęli ducha, Piastun wziął w ręce lejce i wóz ruszył z łoskotem naprzód.

Obóz ich pana znajdował się na południowy wschód od Jędzy, niemalże w jej cieniu.

Zajmował obszar kilku akrów. Skromny namiot Yezzana zo Qaggaza okazał się pałacem z cytrynowego jedwabiu. Na szczytach centralnych tyczek każdego z dziewięciu spiczastych dachów zatknięto pozłacane harpie, lśniące w promieniach słońca. Ze wszystkich stron otaczały go mniejsze namioty.

— To są domostwa kucharzy, konkubin i wojowników naszego szlachetnego pana, a także kilku jego mniej lubianych krewnych — wyjaśnił Piastun. — Nasze kochane karzełki otrzymają rzadko przyznawany przywilej spania w namiocie samego Yezzana. On lubi trzymać swe skarby blisko pod ręką.

— Spojrzał z zasępioną miną na Mormonta. — Ale nie ty, niedźwiedziu. Jesteś wielki i brzydki, przykujemy cię na zewnątrz. — Rycerz nie zareagował. — Najpierw jednak musimy wam wszystkim założyć obroże.

Wykonano je z żelaza i pokryto cienką warstewką pozłoty, by lśniły w blasku słońca. W metalu wyryto valyriańskimi hieroglifami nazwisko Yezzana, a poniżej uszu przytwierdzono parę dzwoneczków sprawiających, że noszący obrożę pobrzękiwał wesoło przy każdym kroku. Jorah Mormont przyjął obrożę w ponurym milczeniu, ale Grosik rozpłakała się, gdy kowal ją przytwierdzał.

— Jest ciężka — poskarżyła się.

Tyrion ujął dziewczynę za rękę.

— Zrobiono ją ze szczerego złota — skłamał. — W Westeros szlachetnie urodzone damy marzą o takim naszyjniku.

Lepsza obroża niż piętno. Obrożę można zdjąć. Przypomniał sobie Shae i złoty łańcuch, który lśnił, gdy zaciskał go coraz mocniej na jej gardle.

Potem Piastun kazał przytwierdzić łańcuchy ser Joraha do pala wbitego nieopodal ogniska, a sam zaprowadził dwoje karłów do wnętrza i pokazał im miejsce, gdzie będą spać — wyłożoną dywanami wnękę oddzieloną od głównego namiotu ścianami z żółtego jedwabiu. Mieli ją dzielić z innymi skarbami Yezzana: chłopcem o krzywych, owłosionych „kozich nogach”, dwugłową dziewczyną z Mantarys, kobietą z brodą oraz smukłym stworzeniem imieniem Słodycz, odzianym w księżycowe kamienie i myrijskie koronki.

— Próbujecie zdecydować, czy jestem mężczyzną, czy kobietą — oznajmiła Słodycz, gdy przedstawiono ją karłom. Uniosła spódnice, by im pokazać, co ma pod spodem. — Jestem i jednym, i drugim. Dlatego pan właśnie mnie kocha najbardziej.

To zbiór osobliwości — uświadomił sobie Tyrion. Jakiś bóg z pewnością się teraz śmieje.

— Jesteś śliczna — oznajmił Słodyczy, która miała purpurowe włosy i fiołkowe oczy. — Ale mieliśmy nadzieję, że choć raz to my będziemy najładniejsi.

Słodycz zachichotała, ale Piastun nie dał się rozśmieszyć.

— Zachowaj swe żarty na wieczór, gdy wystąpicie przed naszym szlachetnym panem. Jeśli sprawicie mu przyjemność, czeka was sowita nagroda. W przeciwnym razie...

Uderzył Tyriona w twarz.

— Uważaj na Piastuna — ostrzegła go Słodycz, gdy nadzorca już sobie poszedł. — Tylko on jest tu prawdziwym potworem.

Kobieta z brodą mówiła w niezrozumiałym ghiscarskim dialekcie, a kozi chłopiec w gardłowym marynarskim żargonie zwanym językiem handlowym. Dwugłowa dziewczyna była słaba na umyśle. Jedna głowa nie była większa od pomarańczy i w ogóle nie potrafiła mówić, druga zaś miała spiłowane zęby i warczała na każdego, kto się zbliżył do klatki. Natomiast Słodycz biegle władała czterema językami, w tym również starovalyriańskim.

— Jaki jest pan? — zapytała nerwowo Grosik.

— Ma żółte oczy i śmierdzi — odparła Słodycz. — Przed dziesięciu laty popłynął do Sothoros i od tego czasu gnije od środka. Jeśli dzięki wam zapomni, że umiera, choćby na krótką chwilę, może być nadzwyczaj szczodry. Nie odmawiajcie mu niczego.

Mieli tylko jedno popołudnie na poznanie zasad obowiązujących niewolników. Łaziebni Yezzana wypełnili balię gorącą wodą i karłom pozwolono się wykąpać — najpierw Grosik, a potem Tyrionowi. Następnie inny niewolnik wysmarował mu rany na plecach szczypiącą maścią, żeby nie wdała się gangrena, po czym pokrył je chłodnym kompresem. Grosik ostrzyżono włosy, a Tyrionowi przycięto brodę. Na koniec dostali miękkie pantofle i nowe ubrania, pozbawione ozdób, ale czyste.

Wieczorem wrócił Piastun, by im oznajmić, że pora wdziać komedianckie zbroje. Yezzana miał dziś odwiedzić naczelny wódz yunkijskiej armi , szlachetny Yurkhaz zo Yunzak. Mieli przed nim wystąpić.

— Czy uwolnimy waszego niedźwiedzia?

— Nie dzisiaj — odparł Tyrion. — Najpierw stoczymy przed naszym panem walkę. Niedźwiedzia zachowamy na inną okazję.

— Właśnie. Gdy już zakończycie występy, będziecie pomagali podawać jadło i napoje.

Uważajcie, żeby nic nie wylać na gości, bo to się źle dla was skończy.

Wieczorne popisy rozpoczął żongler. Po nim wystąpiła trójka wywijających efektowne fikołki akrobatów. Następnie chłopiec o kozich nogach odtańczył groteskowy taniec. Jeden z niewolników Yurkhaza przygrywał mu na kościanym flecie.

Tyriona kusiło, by go zapytać, czy zna „Deszcze Castamere”. Gdy czekali na swoją kolej, obserwował Yezzana i jego gości. Ludzka suszona śliwka zasiadająca na honorowym miejscu z pewnością była naczelnym wodzem yunkijskiej armi . Mężczyzna wyglądał równie groźnie jak luźny stolec. Otaczało go kilkunastu innych yunkijskich możnowładców. Zjawiło się również dwóch kapitanów najemników, każdy w towarzystwie tuzina swoich ludzi. Pierwszy był eleganckim siwowłosym Pentoshijczykiem noszącym jedwabny strój oraz płaszcz pozszywany z dziesiątków kawałków wystrzępionej, zakrwawionej tkaniny. Drugim kapitanem był śniady człowiek o upstrzonej siwizną brodzie, który próbował ich kupić dziś rano.

— To Brązowy Ben Plumm — poinformowała Tyriona Słodycz. — Kapitan Drugich Synów.

Westerosianin i do tego Plumm. Coraz lepiej i lepiej.

— Teraz przyjdzie kolej na was — oznajmił Piastun. — Bądźcie zabawne, kochane maleństwa, bo pożałujecie.

Tyrion nie opanował jeszcze nawet połowy sztuczek Miedziaka, ale potrafił dosiąść maciory, spaść z niej, kiedy trzeba, przetoczyć się i wstać. Wszystko to spotkało się z miłym przyjęciem widzów. Widok małych ludzi biegających jak pijani i okładających się nawzajem drewnianą bronią w obozie oblężniczym w Zatoce Niewolniczej okazał się równie zabawny co na uczcie weselnej Joffreya w Królewskiej Przystani. Pogarda to uniwersalny język — pomyślał Tyrion.