Ser Barristan czekał przy schodach z dornijskim księciem. Kanciasta twarz Martel a była zarumieniona. Za dużo wina — skonkludowała królowa, choć robił, co tylko mógł, żeby to ukryć.
Dornijczyk nosił skromny strój. Jedyną jego ozdobą był szereg miedzianych słońc na pasie. Zwą go Żabą — przypomniała sobie Dany. Rozumiała dlaczego. Nie był przystojny.
— Witaj, mój książę — rzekła z uśmiechem. — Droga na dół jest daleka. Jesteś pewien, że chcesz tam iść?
— Jeśli Wasza Miłość raczy.
— W takim razie ruszajmy.
Przodem szło dwóch Nieskalanych z pochodniami, z tyłu zaś dwie Mosiężne Bestie, jedna w masce ryby, a druga jastrzębia. Nawet tutaj, w jej własnej piramidzie, tej szczęśliwej nocy pokoju i radości, ser Barristan nalegał, by wszędzie towarzyszyli jej strażnicy. Mała grupka bez słowa pokonała długą drogę w dół, trzy razy zatrzymując się dla odpoczynku.
— Smok ma trzy głowy — oznajmiła Dany, gdy dotarli na ostatnie schody. — Moje małżeństwo nie musi być kresem twoich nadziei. Wiem, po co tu przybyłeś.
— Dla ciebie — zapewnił Quentyn z pełną zażenowania galanterią.
— Nie — zaprzeczyła Dany. — Po ogień i krew.
Jeden ze słoni zatrąbił w swej stajni. Z dołu odpowiedział mu ryk, od którego zalała ją fala ciepła. Zaniepokojony Quentyn uniósł wzrok.
— Smoki wiedzą, gdy królowa jest blisko — wyjaśnił ser Barristan.
Każde dziecko poznaje swą matkę — pomyślała Dany. Kiedy wyschną morza, a wiatr będzie przenosił góry jak liście...
— Wołają mnie. Chodźmy. — Wzięła księcia Quentyna za rękę i poprowadziła do lochu, w którym uwięziła dwa swoje smoki. — Zostań na zewnątrz — powiedziała ser Barristanowi, gdy Nieskalani otwierali potężne żelazne drzwi. — Książę Quentyn mnie obroni.
Zaprowadziła dornijskiego księcia do środka i oboje stanęli na brzegu zagłębienia.
Smoki wyciągały szyje, kierując na nich spojrzenie gorejących oczu. Viserion zerwał jeden łańcuch i stopił pozostałe. Zawisnął na dachu lochu niczym ogromny biały nietoperz, wbijając głęboko szpony w wypalone, rozsypujące się cegły. Rhaegal, nadal przykuty, ogryzał tuszę byka.
Podłogę pokrywała warstwa kości grubsza niż podczas poprzednich odwiedzin Dany, ściany i podłoga zrobiły się zaś czarne i szare. Więcej w nich było popiołu niż cegieł. Nie utrzymają się już długo... a za nimi były tylko ziemia i skała. Czy moje smoki potrafią drążyć skałę jak ogniste żmije ze starożytnej Valyri ? Miała nadzieję, że nie.
Twarz dornijskiego księcia zrobiła się biała jak mleko.
— Sły... słyszałem, że są trzy.
— Drogon poleciał na polowanie. — Nie musiał wiedzieć nic więcej. — Ten biały to Viserion, a ten zielony Rhaegal. Nadałam im imiona na pamiątkę moich braci.
Jej głos odbijał się echem od osmalonych ścian. Brzmiał cicho — głos dziewczynki, nie królowej i zdobywczyni, nie radosny głos panny młodej.
Rhaegal ryknął w odpowiedzi i komorę przeszyła czerwono-żółta włócznia ognia. Viserion mu odpowiedział. Jego płomień był pomarańczowo-złoty. Gdy poruszył skrzydłami, w powietrze wzbiły się chmury szarego popiołu. Zerwane łańcuchy pobrzękiwały i postukiwały u jego nóg.
Quentyn Martel odskoczył stopę do tyłu.
Okrutniejsza kobieta mogłaby się roześmiać, ale Dany uścisnęła tylko jego rękę.
— Ja też się ich boję — zapewniła. — Nie ma się czego wstydzić. Moje dzieci zrobiły się w ciemności dzikie i gwałtowne.
— Chcesz... chcesz na nich jeździć?
— Na jednym z nich. Wiem o smokach tylko tyle, ile usłyszałam w dzieciństwie od brata albo wyczytałam potem w książkach. Powiadają jednak, że nawet Aegon Zdobywca nigdy nie ośmielił się dosiąść Vhagara ani Meraxesa, a żadna z jego sióstr nie jeździła na Balerionie Czarnym Strachu. Smoki żyją dłużej niż ludzie, niekiedy setki lat, Balerion miał więc innych jeźdźców po śmierci Aegona... ale nikt nigdy nie jeździł na dwóch smokach.
Viserion znowu syknął. Spomiędzy jego zębów buchnął dym. Ujrzeli złoty ogień płonący w głębi gardła.
— To... to przerażające stworzenia.
— To smoki, Quentynie. — Dany stanęła na palcach i pocałowała go lekko w jeden, a potem w drugi policzek. — Tak samo jak ja.
Młody książę przełknął ślinę.
— W moich żyłach również płynie krew smoka, Wasza Miłość. Pochodzę od pierwszej Daenerys, księżniczki z rodu Targaryenów, która była siostrą króla Daerona Dobrego i żoną księcia Dorne. Zbudował dla niej Wodne Ogrody.
— Wodne Ogrody?
Prawdę mówiąc, wiedziała bardzo niewiele o Dorne i jego histori .
— To ulubiony pałac mojego ojca. Bardzo bym pragnął kiedyś ci je pokazać. Zbudowano je z różowego marmuru. Leżą nad morzem i pełno w nich basenów oraz fontann.
— Na pewno są piękne. — Odciągnęła go od krawędzi zagłębienia. To nie miejsce dla niego.
Nie powinien był tu przybywać.
— Powinieneś tam wrócić. Obawiam się, że na moim dworze nie będziesz bezpieczny. Masz tu więcej wrogów, niż ci się zdaje. Zrobiłeś z Daaria głupca, a on nie zwykł zapominać zniewag.
— Mam swoich rycerzy. Swe zaprzysiężone tarcze.
— Tylko dwóch. Daario ma pięćset Wron Burzy. Powinieneś też wystrzegać się mojego pana męża. Wiem, że z pozoru jest miły i nieszkodliwy, ale nie daj się oszukać. Władza Hizdahra wywodzi się z mojej i może rozkazywać niektórym z najgroźniejszych wojowników na świecie.
Gdyby któryś z nich postanowił wkupić się w jego łaski, pomagając mu pozbyć się rywala...
— Jestem księciem Dorne, Wasza Miłość. Nie będę uciekał przed niewolnikami i najemnikami.
W takim razie naprawdę jesteś głupcem, książę Żabo. Dany obrzuciła swe dzikie dzieci przeciągłym pożegnalnym spojrzeniem. Słyszała ich ryki, gdy prowadziła chłopaka z powrotem ku drzwiom, widziała też grę świateł na cegłach. Jeśli spojrzę za siebie, zginę.
— Ser Barristan z pewnością wezwał już dwie lektyki, którymi wrócimy na bankiet, ale wspinaczka będzie nużąca. — Żelazne drzwi za jej plecami zamknęły się z donośnym brzękiem. -
Opowiedz mi o tej pierwszej Daenerys. Znam historię ojcowskiego królestwa znacznie gorzej, niżby należało. W dzieciństwie nie miałam maestera.
Tylko brata.
— Z przyjemnością, Wasza Miłość — odparł Quentyn.
Było już dobrze po północy, gdy ostatni goście sobie poszli i Dany udała się do swych komnat, dołączając do swego pana i króla. Przynajmniej Hizdahr był zadowolony, choć nieco pijany.
— Dotrzymuję obietnic — oznajmił, gdy Irri i Jhiqui ubierały ją do łoża. — Pragnęłaś pokoju i pokój jest twój.
A ty pragnąłeś krwi i wkrótce będę zmuszona ci ją dać — pomyślała Dany.
— Jestem wdzięczna — powiedziała jednak na głos.
Ekscytujące wydarzenia dnia rozpaliły namiętność jej męża. Gdy tylko służki udały się na spoczynek, zdarł z Dany szatę i przewrócił ją na łoże. Objęła go ramionami i pozwoliła, by zrobił swoje. Był pijany i wiedziała, że nie pozostanie w niej długo.
Nie myliła się. Gdy już było po wszystkim, wtulił twarz w jej ucho i wyszeptał:
— Oby bogowie pozwolili nam spłodzić dziś syna.