Jarzębina złapała Theona za ramię.
— Łaźnia. Musimy to zrobić teraz.
Wyrwał się z jej uścisku.
— Za dnia? Zauważą nas.
— Śnieg nas ukryje. Czy jesteś głuchy? Bolton wysyła swych ludzi do ataku. Musimy dotrzeć do króla Stannisa przed nimi.
— Ale Abel...
— Abel potrafi sobie radzić — wyszeptała Wiewiórka.
To szaleństwo. Beznadziejne, głupie i skazane na klęskę.
Theon dopił fusy z dna kufla i podniósł się z niechęcią.
— Znajdź swoje siostry. Potrzeba mnóstwo wody, by wypełnić balię dla pani.
Wiewiórka wymknęła się z komnaty, stąpając cicho jak zawsze. Jarzębina wyprowadziła Theona. Odkąd ona i jej siostry znalazły go w bożym gaju, któraś z nich towarzyszyła mu wszędzie, ani na moment nie spuszczając go z oczu. Nie ufały mu. Czemu miałyby mi ufać?
Byłem Fetorem i mogę znowu się nim stać. Nazywałem się Fetor, byłem podstępny przeto.
Śnieg nie przestawał sypać. Ulepione przez giermków bałwany przerodziły się w monstrualne olbrzymy, wysokie na dziesięć stóp i groteskowo zniekształcone. Gdy szli z Jarzębiną do bożego gaju, po obu stronach mieli białe ściany. Ścieżki łączące komnatę z wieżami przerodziły się w labirynt zamarzniętych okopów. Śnieg usuwano z nich co godzinę. Łatwo byłoby zabłądzić w tej lodowej sieci, ale Theon Greyjoy pamiętał każdy zakręt.
Nawet boży gaj bielał. Na powierzchni stawu u stóp drzewa serca utworzyła się warstewka lodu, a na twarzy wyrzeźbionej w białym pniu wyrosły wąsy z maleńkich sopli. O tej porze nie mogli liczyć na to, że będą mieli starych bogów tylko dla siebie. Jarzębina odciągnęła Theona od ludzi z północy modlących się pod drzewem i poprowadziła go w odosobnione miejsce pod murem koszar, obok wypełnionej ciepłym błotem sadzawki cuchnącej zgniłymi jajami. Theon zauważył, że nawet na jej brzegach tworzy się już warstewka lodu.
— Nadchodzi zima...
Jarzębina przeszyła go twardym spojrzeniem.
— Nie masz prawa wypowiadać słów lorda Eddarda. Nie ty. Już nigdy. Po tym, co zrobiłeś...
— Wy też zabiłyście chłopca.
— Nie zrobiłyśmy tego. Już ci mówiłam.
— Słowa to wiatr. — Wcale nie są lepsze ode mnie. Jesteśmy warci tyle samo. — Innych zabiłyście, czemu więc nie jego? Żółta Kuśka...
— ...śmierdział tak samo jak ty. To była Świnia, nie człowiek.
— A Mały Walder to był prosiak. Zabijając go, popchnęłyście Freyów i Manderlych do złapania za noże. To był sprytny plan...
— My tego nie zrobiłyśmy. — Jarzębina złapała go za gardło i popchnęła pod ścianę, przysuwając twarz na odległość cala do jego twarzy. — Jeśli powiesz to jeszcze raz, wyrwę ci twój kłamliwy język, zabójco krewnych.
Uśmiechnął się, odsłaniając połamane zęby.
— Nie zrobisz tego. Potrzebujecie mojego języka, żeby przedostać się przez strażników.
Potrzebujecie moich kłamstw.
Jarzębina splunęła mu w twarz. Potem puściła go i wytarła urękawicznione dłonie o nogi, jakby zbrukał ją sam jego dotyk.
Theon wiedział, że nie powinien jej prowokować. Na swój sposób była równie niebezpieczna jak Obdzieracz albo Damon Zatańcz ze Mną. Zmarzł jednak i był zmęczony, głowa go bolała i nie spał od kilku dni.
— Jestem winien straszliwych czynów... zdradziłem przyjaciół, przeszedłem na stronę wroga, skazałem na śmierć ludzi, którzy mi ufali... ale nie jestem zabójcą krewnych.
— To prawda, synowie Starków nigdy nie byli dla ciebie braćmi. Wiemy o tym.
Miała rację, ale nie to chciał powiedzieć Theon. Nie byli z mojej krwi, ale i tak ich nie skrzywdziłem. Zabiliśmy tylko bachory jakiegoś młynarza. Theon wolał nie myśleć o ich matce.
Znał żonę młynarza od lat, a nawet z nią sypiał. Miała wielkie ciężkie piersi, duże ciemne sutki, słodkie usta i radosny śmiech. Nigdy już nie zaznam takich radości.
Nie było jednak sensu opowiadać o tym wszystkim Jarzębinie. Nigdy nie uwierzyłaby w jego zaprzeczenia, podobnie jak on nie wierzył jej.
— Mam krew na rękach, ale to nie jest krew braci — odparł ze znużeniem w głosie. — I poniosłem za to karę.
— Ale za lekką.
Odwróciła się do niego plecami.
Głupia kobieta. Theon mógł być kaleką, ale nadal miał sztylet. Łatwo byłoby go wyciągnąć i wbić jej w plecy między łopatkami. Tyle jeszcze potrafił dokonać, bez względu na powybijane zęby. To mógłby nawet być akt łaski — śmierć szybsza i czystsza od tej, jaka czekała ją i jej siostry, gdy złapie je Ramsay.
Fetor mógłby tak postąpić. Z pewnością tak by postąpił, w nadziei, że sprawi przyjemność lordowi Ramsayowi. Te kurwy chciały ukraść świeżo poślubioną żonę jego pana i Fetor nie mógłby na to pozwolić. Ale starzy bogowie go poznali. Nazwali go Theonem. Żelaznym człowiekiem. Byłem żelaznym człowiekiem, synem Balona Greyjoya i prawowitym dziedzicem Pyke. Kikuty jego palców swędziały i drżały nerwowo, ale sztylet pozostał w pochwie.
Gdy Wiewiórka wróciła, towarzyszyły jej cztery pozostałe kobiety: chuda siwowłosa Mirt, Wierzba Wiedźmie Oko z długim czarnym warkoczem, gruba w tali Frenya o olbrzymich piersiach oraz Ostrokrzew ze swym nożem. Ubrały się jak dziewki służebne, w liczne warstwy szarego samodziału, na który narzuciły brązowe wełniane płaszcze podszyte białym króliczym futrem. Nie mają mieczy — zauważył Theon. Ani toporów czy młotów. Żadnej broni oprócz noży.
Płaszcz Ostrokrzew spięto srebrną broszą, a Frenya owinęła się konopną liną w połowie odległości między biodrami a piersiami. Wydawała się przez to jeszcze bardziej masywna niż w rzeczywistości.
Mirt przyniosła strój służącej dla Jarzębiny.
— Na dziedzińcach roi się od głupców — ostrzegła towarzyszki. — Wybierają się na wypad.
— Klękacze — skwitowała Wierzba z pogardliwym prychnięciem. — Ich lordowski lord przemówił i muszą go słuchać.
— Wszyscy zginą — zaszczebiotała radośnie Ostrokrzew.
— I my razem z nimi — dodał Theon. — Nawet jeśli uda się nam ominąć strażników, jak macie zamiar wyprowadzić lady Aryę na zewnątrz?
— Sześć kobiet wejdzie i sześć wyjdzie — odparła z uśmiechem Ostrokrzew. — Przebierzemy Starkównę za Wiewiórkę.
Theon przyjrzał się wymienionej dziewczynie.
Mają mniej więcej te same rozmiary. To może się udać.
— A jak ona ucieknie?
— Przez okno i prosto do bożego gaju — odpowiedziała sama Wiewiórka. — Miałam dwanaście lat, gdy brat pierwszy raz zaprowadził mnie na wyprawę za wasz Mur. Wtedy właśnie zdobyłam imię. Brat powiedział, że wyglądałam jak wiewiórka wbiegająca na drzewo. Od tej pory przechodziłam przez Mur sześć razy, tam i z powrotem. Dlatego myślę, że dam radę zejść z kamiennej wieży.
— Zadowolony, sprzedawczyku? — zapytała Jarzębina.
— No to ruszajmy.
Ogromne kuchnie Winterfel zajmowały odrębny budynek. Ulokowano je dość daleko od głównych komnat i wież zamku, z uwagi na niebezpieczeństwo pożaru. Wewnątrz zapachy zmieniały się z godziny na godzinę w nieustannym tańcu woni pieczystego, porów i cebuli oraz świeżo upieczonego chleba. Pod drzwiami kuchni Roose Bolton wystawił wartowników. Mieli w zamku mnóstwo gąb do wykarmienia i każdy kęs był cenny. Nawet kucharzy i kuchcików nieustannie pilnowano. Zbrojni jednak znali Fetora. Lubili z niego drwić, gdy przychodził po wodę na kąpiel dla lady Aryi. Niemniej żaden z nich nie śmiał posunąć się dalej. Wszyscy wiedzieli, że Fetor jest pieszczoszkiem lorda Ramsaya.