Jarzębina gwizdnęła cicho.
— Niech bogowie przeklną tego człowieka.
— Jestem grzeczną dziewczynką — jęczała Jeyne. — Wyszkolono mnie.
Wierzba skrzywiła się wściekle.
— Niech ktoś jej każe przestać płakać. Ten strażnik był niemy, a nie głuchy. Usłyszą ją.
— Podnieś ją, sprzedawczyku. — Ostrokrzew miała w ręce nóż. — Podnieś ją albo ja to zrobię.
Musimy uciekać. Podnieś tę małą pizdę na nogi i potrząśnij nią, żeby przywrócić jej odwagę.
— A jeśli zacznie krzyczeć? — zaniepokoiła się Jarzębina.
Wszyscy jesteśmy już trupami — pomyślał Theon. Mówiłem im, że to szaleństwo, ale nie chciały mnie słuchać. Abel skazał ich na śmierć. Wszyscy minstrele byli na wpół obłąkani. W pieśniach bohater zawsze uwalniał pannę z zamku potwora, ale życie nie było pieśnią, podobnie jak Jeyne nie była Aryą Stark. Ma oczy niewłaściwego koloru. A tu nie ma bohaterów, tylko same kurwy. Mimo to klęknął obok dziewczyny, ściągnął z niej futra i dotknął jej policzka.
— Znasz mnie. Jestem Theon, pamiętasz? Ja też cię znam. Wiem, jak masz na imię.
— Imię? — Potrząsnęła głową. — Mam na imię...
Dotknął palcem jej ust.
— O tym możemy porozmawiać później. Teraz musisz być cicho. Chodź z nami. Ze mną.
Zabierzemy cię stąd. Zabierzemy od niego.
Otworzyła szeroko oczy.
— Proszę — wyszeptała. — Och, proszę.
Theon ujął rękę dziewczyny i pociągnął ją na nogi, czując świerzbienie w koniuszkach palców. Wilcze skóry opadły na podłogę. Pod spodem była naga. Na małych bladych piersiach miała ślady zębów. Theon usłyszał, że jedna z kobiet wessała powietrze przez zęby. Jarzębina wcisnęła mu w ręce stroje.
— Ubierz ją. Na dworze jest zimno.
Wiewiórka rozebrała się do bielizny i przerzucała zawartość rzeźbionego cedrowego kufra w poszukiwaniu czegoś cieplejszego. Na koniec zadowoliła się jednym z wamsów z podszewką należących do lorda Ramsaya oraz parą znoszonych spodni, które łopotały wokół jej nóg niczym żagle podczas sztormu.
Przy pomocy Jarzębiny Theon ubrał Jeyne Poole w szaty Wiewiórki. Jeśli bogowie będą łaskawi, a strażnicy ślepi, może nic nie zauważą.
— A teraz zejdziemy na dół po schodach — oznajmił dziewczynie Theon. — Opuść głowę i postaw kaptur. Idź za Ostrokrzew. Nie biegnij, nie płacz, nie odzywaj się i nie patrz nikomu w oczy.
— Trzymaj się blisko mnie — zażądała Jeyne. — Nie opuszczaj mnie.
— Będę przy tobie — obiecał Theon. Wiewiórka wśliznęła się do łoża lady Aryi i podciągnęła koc.Frenya otworzyła drzwi sypialni.
— Dobrze ją umyłeś, Fetor? — zapytał Skwaszony Alyn, kiedy wychodzili. Chrząkacz uszczypnął Wierzbę w pierś. Mieli szczęście, bo gdyby wybrał Jeyne, dziewczyna mogłaby krzyknąć, a wtedy Ostrokrzew poderżnęłaby mu gardło ukrytym w rękawie nożem. Wierzba po prostu odwróciła się i ruszyła na dół.
Przez chwilę Theonowi niemalże kręciło się w głowie. Nie patrzyli. Nie widzieli.
Przeprowadziliśmy dziewczynę pod ich nosami!
Na schodach powrócił jednak strach. Co, jeśli spotkają Obdzieracza, Damona Zatańcz ze Mną albo Waltona Nagolennika? Albo nawet samego Ramsaya? Bogowie brońcie mnie, byle nie Ramsaya. Każdy, tylko nie on. Co im to dało, że zdołali przemycić dziewczynę z sypialni?
Nadal znajdowali się w zamku, wszystkie bramy były zamknięte i zaryglowane, a na murach roiło się od strażników. Najprawdopodobniej zatrzymają ich już wartownicy stojący u wejścia do wieży. Nóż Ostrokrzew nie zda się na wiele przeciwko sześciu zakutym w stal mężczyznom uzbrojonym w miecze i włócznie.
Wartownicy kulili się jednak z zimna pod drzwiami, odwróceni plecami do lodowatego wichru i sypiącego śniegu. Nawet sierżant obrzucił ich tylko pośpiesznym spojrzeniem. Theon poczuł przez chwilę litość dla niego i jego ludzi. Kiedy Ramsay się dowie, że jego żona zniknęła, obedrze ich ze skóry. O tym, co zrobi Chrząkaczowi i Skwaszonemu Alynowi, lepiej nawet nie myśleć.
Niespełna dziesięć jardów od drzwi Jarzębina porzuciła puste wiadro. Jej siostry postąpiły podobnie. Wielka Wieża zniknęła im już z oczu. Dziedziniec zamienił się w białe pustkowie, pełne ledwie słyszalnych dźwięków, niosących się dziwnymi echami pośród nawałnicy. Otoczyły ich lodowe okopy, sięgające kolan, potem pasa, a później wyżej niż ich głowy. Znajdowali się w samym sercu Winterfel i zamek otaczał ich ze wszystkich stron, ale nie widzieli nawet najdrobniejszego fragmentu jego murów. Równie dobrze mogliby zabłądzić w Krainach Wiecznej Zimy, tysiące mil za Murem.
— Zimno — jęknęła Jeyne Poole, potykając się w śniegu u boku Theona.
Wkrótce zrobi się zimniej. Za murami zamku czekały na nich lodowate zęby zimy.
Zakładając, że zdołamy dotrzeć tak daleko.
— Tędy — rzekł, gdy dotarli do miejsca, w którym spotykały się trzy okopy.
— Frenya, Ostrokrzew, idźcie z nimi — rozkazała Jarzębina. — Pójdziemy za wami z Ablem. Nie czekajcie na nas.
Odwróciła się i zniknęła w śniegu, zmierzając w stronę Wielkiej Komnaty. Wierzba i Mirt podążyły za nią. Ich płaszcze łopotały na wietrze.
Szaleństwo się pogłębia — pomyślał Theon Greyjoy. Ucieczka wydawała się nieprawdopodobna w towarzystwie wszystkich sześciu kobiet Abla. Kiedy zostały tylko dwie, wyglądała na niemożliwą. Posunęli się już jednak zbyt daleko, by odprowadzić dziewczynę z powrotem do sypialni i udawać, że nic się nie stało. Ujął Jeyne za ramię i pociągnął ją ścieżką wiodącą do Bramy Szańców. To tylko połowa bramy — uświadomił sobie. Nawet jeśli strażnicy nas przepuszczą, nie można tamtędy przejść przez zewnętrzny mur. Do tej pory strażnicy przepuszczali Theona, ale zawsze był wtedy sam. W towarzystwie trzech dziewek służebnych będzie mu trudniej przejść, a jeśli zbrojni zajrzą pod kaptur Jeyne i poznają żonę lorda Ramsaya...
Trasa skręcała w lewo. Przed nimi, za zasłoną padającego śniegu, majaczyła Brama Szańców.
Strzegło jej dwóch wartowników. Spowici w wełny, futra i skóry wydawali się wielcy jak niedźwiedzie. Ich włócznie miały osiem stóp długości.
— Kto idzie? — zawołał jeden z nich. Theon nie poznawał jego głosu. Większą część twarzy mężczyzny zasłaniał szalik. Widać było tylko oczy.
— To ty, Fetor?
Tak — chciał odpowiedzieć.
— Theon Greyjoy — rzekł jednak, niespodziewanie dla siebie. — Przyprowadziłem wam parę kobiet.
— Na pewno tu zamarzacie, biedacy — odezwała się Ostrokrzew. — Chodźcie, postaram się was ogrzać.
Ominęła włócznię, podeszła do wartownika, ściągnęła mu z twarzy pokryty lodem szalik i pocałowała go w usta. Gdy ich wargi się zetknęły, nóż kobiety wbił się w jego szyję, tuż poniżej ucha. Mężczyzna wybałuszył oczy. Ostrokrzew odsunęła się od niego. Jej wargi splamiła krew wypływająca z jego ust. Mężczyzna zwalił się na ziemię.
Drugi wartownik gapił się na to, porażony zdumieniem. Frenya złapała drzewce jego włóczni. Szarpali się ze sobą przez chwilę, aż wreszcie kobieta wyrwała mu oręż i zdzieliła go w skroń tępym końcem. Gdy zwalił się na plecy, odwróciła broń i ze stęknięciem wbiła mu ją w brzuch.