Выбрать главу

— Pentos? — Przymrużyła powieki. — Jak mogę mu je dać? Ono leży na drugim końcu świata.

— Meris sugerowała, że będzie skłonny zaczekać na chwilę, gdy pomaszerujemy do Westeros.

A jeśli nigdy tam nie pomaszeruję?

— Pentos należy do Pentoshijczyków. Co więcej, mieszka tam magister Il yrio. To on zaaranżował moje małżeństwo z khalem Drogo i dał mi smocze jaja. On przysłał do mnie ciebie, Belwasa i Groleo. Zawdzięczam mu bardzo wiele. Nie odpłacę mu się, oddając jego miasto jakiemuś najemnikowi. Nie.

Ser Barristan pochylił głowę.

— Wasza Miłość jest mądra.

— Czy widziałaś kiedyś równie fortunny dzień, ukochana? — przywitał ją Hizdahr zo Loraq, gdy podeszła do niego. Pomógł Dany wsiąść do palankinu, w którym ustawiono obok siebie dwa wysokie trony.

— Być może fortunny dla ciebie, ale nie dla tych, którzy będą musieli umrzeć przed zachodem słońca.

— Wszyscy muszą umrzeć — odparł Hizdahr — ale nie wszyscy mogą zginąć w chwale, z uszami wypełnionymi aplauzem całego miasta. — Uniósł rękę ku stojącym przy bramie wartownikom. -

Otwierajcie.

Plac przed piramidą wyłożono cegłami rozmaitych kolorów. Przesuwały się nad nim migotliwe fale gorąca. Wszędzie było pełno ludzi. Niektórzy siedzieli w większych lub mniejszych lektykach, inni dosiadali osłów, większość jednak przybyła tu na piechotę. Dziewięciu na dziesięciu przesuwało się w kierunku zachodnim, ku szerokiej wyłożonej cegłą alei wiodącej na Arenę Daznaka. Gdy ci, którzy byli najbliżej, zobaczyli wyłaniający się z piramidy palankin, przywitali go owacją, która wkrótce rozszerzyła się na cały plac. Jakie to dziwne — pomyślała królowa. Krzyczą na moją cześć na tym samym placu, na którym kiedyś przybiłam do pali stu sześćdziesięciu trzech Wielkich Panów.

Przed królewskim orszakiem niesiono wielki bęben, mający torować im drogę przez ulice. W przerwach między uderzeniami herold — golony łeb w koszuli z polerowanych miedzianych dysków — krzykiem wzywał ludzi do rozstąpienia się. BUM. „Nadchodzą!”. BUM. „Z drogi!”.

BUM. „Królowa!”. BUM. „Król!”. BUM. Za bębnem maszerowały w czterech rzędach Mosiężne Bestie. Niektórzy mężczyźni nieśli pałki, inni zaś drągi. Wszyscy mieli na sobie plisowane spódnice, skórzane sandały oraz płaszcze pozszywane z wielobarwnych kawałków tkaniny na podobieństwo różnokolorowych cegieł. Ich maski błyszczały w słońcu: odyńce i byki, jastrzębie i czaple, lwy, tygrysy i niedźwiedzie, węże o rozwidlonych językach i odrażające bazyliszki.

Silny Belwas, który nie przepadał za końmi, szedł przed palankinem, odziany w swą wysadzaną ćwiekami kamizelkę. Brązowe, naznaczone bliznami brzuszysko kołysało się przy każdym jego kroku. Irri i Jhiqui jechały z tyłu na koniach, podobnie jak Aggo i Rakharo. Za nimi podążał Reznak, niesiony na zdobnym krześle z daszkiem chroniącym mu głowę przed słońcem.

Ser Barristan jechał obok Dany. Jego zbroja lśniła w promieniach słońca. Z ramion opadał mu długi, biały jak kość płaszcz. Na lewej ręce miał wielką białą tarczę. Nieco dalej z tyłu był dornijski książę, Quentyn Martel , z dwoma towarzyszami.

Kolumna pełzła powoli długą, wyłożoną cegłami ulicą. BUM. „Nadchodzą!”. BUM. „Nasza królowa! Nasz król!”. BUM. „Z drogi!”.

Dany słyszała, że jej służki spierają się o to, kto zwycięży w ostatniej walce dnia. Jhiqui wierzyła w sukces gigantycznego Goghora, który przypominał bardziej byka niż człowieka. Miał nawet w nosie kółko z brązu. Irri zapewniała, że cep Belaqua Łamignata przywiedzie olbrzyma do zguby. Moje służki są Dothraczkami — powiedziała sobie Dany. Za każdym khalasarem zawsze podąża śmierć. Tego dnia, gdy poślubiła khala Drogo, na jej weselu wydobyto arakhy i ludzie zginęli, podczas gdy inni pili i spółkowali. Wśród władców koni życie i śmierć szły ręka w rękę i uważano, że odrobina krwi pobłogosławi małżeństwo. Nowy związek zawarty przez Dany wkrótce zaleją całe jej strumienie. To dopiero będzie błogosławieństwo.

BUM. BUM. BUM. BUM. BUM. BUM. Werbel przyśpieszył, stał się nagle gniewny i niecierpliwy. Gdy kolumna zatrzymała się raptownie między różowo-białą piramidą Pahlów a zielono-czarną Naqqanów, ser Barristan wydobył miecz.

Dany się odwróciła.

— Dlaczego stoimy?

Hizdahr wstał.

— Droga jest zablokowana.

Na ulicy leżał przewrócony na bok palankin. Jeden z niosących go mężczyzn padł na cegły, porażony upałem.

— Pomóżcie mu — rozkazała Dany. — Zabierzcie go z ulicy, nim go stratują. Dajcie mu wody i coś do zjedzenia. Wygląda, jakby nie jadł od dwóch tygodni.

Ser Barristan zerknął niespokojnie na obie strony. Z tarasów spoglądały na nich zimne, obojętne oczy Ghiscarczyków.

— Wasza Miłość, nie podoba mi się ten postój. To może być pułapka. Synowie Harpii...

— ...zostali poskromieni — zapewnił Hizdahr zo Loraq.

— Dlaczego mieliby niepokoić moją królową, odkąd wzięła sobie mnie za swego króla i małżonka? A teraz pomóżcie temu człowiekowi, jak rozkazała moja słodka królowa.

Ujął Dany za rękę i się uśmiechnął.

Mosiężne Bestie wykonały polecenie. Dany przyglądała się ich poczynaniom.

— Przed moim przybyciem ci tragarze byli niewolnikami. Wyzwoliłam ich, ale lektyka nie stała się od tego lżejsza.

— To prawda — zgodził się Hizdahr — ale teraz otrzymują zapłatę za dźwiganie jej ciężaru. Przed twoim przybyciem nad tym człowiekiem stałby nadzorca zdzierający mu batem skórę z pleców.

A teraz otrzymuje pomoc.

Hizdahr miał rację. Mosiężna Bestia w masce odyńca zaoferowała tragarzowi bukłak z wodą.

— Pewnie musimy się cieszyć z małych zwycięstw — skwitowała królowa.

— Jeden krok, potem drugi, a wkrótce będziemy biec. Razem stworzymy nowe Meereen. -

Ulicę przed nimi wreszcie oczyszczono. — Ruszamy przed siebie?

Cóż innego mogła zrobić, jeśli nie skinąć głową? Jeden krok, potem drugi, ale dokąd właściwie zmierzam?

Przy bramie Areny Daznaka dwóch ogromnych wojowników z brązu toczyło śmiertelny bój.

Jeden trzymał w ręce miecz, a drugi topór. Artysta przedstawił ich w chwili, gdy zabijali się nawzajem. Ich ciała i broń tworzyły łuk bramy.

Śmiertelna sztuka — pomyślała Dany.

Ze swego tarasu nieraz widziała areny. Te mniejsze pokrywały oblicze miasta niczym dzioby po ospie, większe zaś były sączącymi, czerwonymi wrzodami. Żadna jednak nie mogła się równać z tą. Silny Belwas oraz ser Barristan zajęli pozycje po bokach palankinu. Dany i jej pana męża przeniesiono pod bramą. Znaleźli się w wielkiej ceglanej misie otoczonej opadającymi ku jej środkowi rzędami ław. Każdy z nich miał inny kolor.

Hizdahr zo Loraq poprowadził ją w dół. Minęli poziom czarny, fioletowy, niebieski, zielony, biały, żółty i pomarańczowy, docierając do czerwonego. Szkarłatne cegły miały tu ten sam kolor co piasek na dole. Między ławami krążyli handlarze sprzedający kiełbasy z psa, pieczone cebule i nienarodzone szczenięta z rożna, ale Dany nie potrzebowała podobnych przysmaków. Hizdahr kazał wypełnić ich lożę dzbanami chłodzonego wina i słodzonej wody, figami, daktylami, melonami i owocami granatu, pekanami, papryką i wielką miską z szarańczami w miodzie.

— Szarańcze! — ryknął Silny Belwas. Złapał za miskę i zaczął pożerać je garściami.