— To nie był prawdziwy khalasar — stwierdziła dziewczyna.
— Mam nadzieję, że te ciała nie są przeznaczone dla waszego zdrowego gulaszu — odezwała się Dany, gdy wynoszono ofiary.
— Konie tak — odparł Hizdahr. — Ale ludzie nie.
— Konina z cebulą dodaje sił — wtrącił Belwas.
Potem przyszła kolej na pierwsze dzisiaj błazeństwo, turniejowy pojedynek między parą karłów zaprezentowaną przez jednego z yunkijskich możnowładców zaproszonych na ucztę przez Hizdahra. Jeden jeździł na psie, a drugi na świni. Ich drewniane zbroje świeżo pomalowano. Na jednej widniał jeleń uzurpatora Roberta Baratheona, na drugiej zaś złoty lew rodu Lannisterów. Najwyraźniej zrobiono to z myślą o niej. Belwas parskał śmiechem, oglądając wygłupy karłów, ale uśmiech Dany był blady i wymuszony.
— To słodkie i głupie, ale... — odezwała się, gdy karzeł w czerwonej zbroi spadł z siodła i zaczął ścigać świnię po piasku, a jego przeciwnik popędził za nim na psie, okładając go po tyłku drewnianym mieczem.
— Cierpliwości, moja słodka — odparł Hizdahr. — Zaraz wypuszczą lwy.
Obrzuciła go pytającym spojrzeniem.
— Lwy?
— Trzy sztuki. Karły się ich nie spodziewają.
Zmarszczyła brwi.
— Mają tylko drewniane miecze. Drewniane zbroje. Jak mają sobie poradzić z lwami?
— Zapewne kiepsko — przyznał Hizdahr — choć może nas zaskoczą. Zapewne będą tylko biegać wkoło z wrzaskiem i próbować wleźć na górę. Dlatego nazywamy to błazeństwem.
Dany nie była zadowolona.
— Zabraniam tego.
— Dobra królowo, nie chcesz chyba rozczarować swego ludu?
— Przysięgałeś, że walczący będą dorosłymi mężczyznami, dobrowolnie ryzykującymi życie w zamian za złoto i honor. Te karły nie zgodziły się stawać przeciwko lwom z drewnianymi mieczami w rękach. Powstrzymaj to. Natychmiast.
Król zacisnął usta. Przez krótką chwilę Dany odnosiła wrażenie, że dostrzega w jego wiecznie spokojnych oczach błysk gniewu.
— Jak każesz. — Hizdahr wezwał skinieniem nadzorcę areny. — Nie wypuszczaj lwów — rozkazał, gdy mężczyzna podbiegł do niego truchtem, ściskając w ręce bicz.
— Ani jednego, Wasza Wspaniałość? Cóż w tym zabawnego?
— Moja królowa przemówiła. Karłom nie stanie się nic złego.
— Widzowie nie będą zadowoleni — Puść potem Barsenę. To powinno ich udobruchać.
— Wasza Czcigodność wie najlepiej.
Nadzorca strzelił z bicza i wydał krzykiem rozkazy. Karły przegoniono z areny razem z psem i świnią. Widzowie syczeli z dezaprobaty, rzucając kamieniami i zgniłymi owocami.
Potem rozległ się ryk. Na arenę wyszła Barsena Czarnowłosa, odziana tylko w przepaskę biodrową i sandały. Wysoka ciemnowłosa kobieta miała około trzydziestu lat i poruszała się z drapieżną gracją pantery.
— Barsenę wszyscy kochają — oznajmił Hizdahr, gdy aplauz narastał, wypełniając arenę. — To najodważniejsza kobieta, jaką w życiu widziałem.
— Walczyć z dziewczynami to nieduża odwaga — stwierdził Silny Belwas. — Walczyć z Silnym Belwasem to byłaby odwaga.
— Dziś będzie walczyła z dzikiem — oznajmił Hizdahr.
Jasne — pomyślała Dany. Dlatego, że nie mogłeś znaleźć kobiety, która zgodziłaby się stanąć przeciwko niej, nawet za najpełniejszą sakiewkę.
— I to nie drewnianym mieczem, jak widzę.
Odyniec był wielką bestią o kłach długości przedramienia mężczyzny i małych, gorejących gniewem oczkach. Dany zastanawiała się, czy dzik, który zabił Roberta Baratheona, wyglądał równie groźnie. To straszliwy zwierz i okropna śmierć. Przez jedno uderzenie serca było jej niemal żal uzurpatora.
— Barsena jest bardzo szybka — stwierdził Reznak. — Zatańczy z dzikiem, Wasza Wspaniałość, tnąc go na plasterki, gdy będzie przebiegał obok. Nim padnie, cały spłynie krwią. Zobaczysz.
Zaczęło się tak, jak zapowiedział. Odyniec runął do szarży. Barsena uskoczyła w bok, jej nóż błysnął srebrem w blasku słońca.
— Powinna mieć włócznię — stwierdził ser Barristan, gdy Barsena przeskoczyła nad bestią podczas jej drugiej szarży. — Nie tak się walczy z dzikiem.
Gadał jak jakiś zrzędliwy dziadek, jak zawsze powtarzał Daario.
Nóż Barseny spłynął krwią, ale odyniec wkrótce się zatrzymał. Jest sprytniejszy od byka — uświadomiła sobie Dany. Nie będzie już więcej szarżował. Barsena również to zrozumiała.
Ruszyła z głośnym krzykiem ku przeciwnikowi, przerzucając nóż z ręki do ręki. Bestia się cofnęła.
Kobieta zaklęła i cięła odyńca w ryj, próbując go sprowokować... skutecznie. Tym razem odskoczyła nieco za późno i kieł rozdarł jej lewą nogę od kolana aż po krocze.
Z trzydziestu tysięcy gardeł wyrwał się jęk. Barsena złapała się za zranioną nogę, wypuszczając nóż z rąk, i spróbowała pokuśtykać ku wyjściu, lecz nim zdążyła pokonać dwie stopy, odyniec zaatakował znowu. Dany odwróciła wzrok.
— Czy to było wystarczająco odważne? — zapytała Silnego Belwasa, gdy nad piaskiem poniósł się krzyk.
— Walczyć ze świniami to odwaga, ale krzyczeć tak głośno nie. Silnego Belwasa bolą uszy. -
Eunuch pogłaskał się po wielkim kałdunie, poprzeszywanym starymi białymi bliznami. — I brzuch też.Dzik zanurzył ryj w brzuchu kobiety i zaczął grzebać w jej wnętrznościach. Królowa nie była w stanie znieść smrodu. Upał, muchy, krzyki tłumu... Nie mogę oddychać. Zdjęła woalkę i pozwoliła jej odfrunąć z wiatrem. Tokar również ściągnęła. Perły stukały cicho o siebie, gdy rozwijała jedwab.
— Khaleesi? — zapytała Irri. — Co robisz?
— Zdejmuję długie uszy. — Na arenę wybiegło kilkunastu mężczyzn z długimi włóczniami, mających odegnać odyńca od trupa i zapędzić go z powrotem do zagrody. Towarzyszył im nadzorca areny trzymający długi, wyposażony w zadziory bicz. Gdy strzelił z niego, królowa wstała. — Ser Barristanie, czy odprowadzisz mnie bezpiecznie do mojego ogrodu?
— To jeszcze nie koniec — sprzeciwił się Hizdahr ze zdumioną miną. — Teraz będzie błazeństwo z sześcioma starymi babami, a potem trzy kolejne walki. Belaquo i Goghor!
— Belaquo wygra — oznajmiła Irri. — Wszyscy to wiedzą.
— Nie wszyscy — sprzeciwiła się Jhiqui. — Belaquo zginie.
— Któryś z nich zginie — stwierdziła Dany. — A ten, który przeżyje, straci życie innego dnia. To był błąd.
— Silny Belwas zjadł za dużo szarańczy. — Szeroka śniada twarz eunucha miała niezdrowy wyraz. — Silny Belwas potrzebuje mleka.
Hizdahr go zignorował.
— Wasza Wspaniałość, ludzie z Meereen przyszli tu, by uczcić nasz związek. Słyszałaś, jak wiwatowali na twoją cześć. Nie odrzucaj ich miłości.
— To moje długie uszy witali, nie mnie. Zabierz mnie z tej rzeźni, mężu.
Słyszała chrząkanie dzika, krzyki włóczników i trzask bicza nadzorcy.
— Słodka pani, nie. Zostań jeszcze chwilę. Na błazeństwo i ostatnią walkę. Zamknij oczy, nikt tego nie zauważy. Wszyscy będą patrzeć na Belaqua i Goghora. To nie jest chwila na...
Na jego twarz padł cień.
Tumult i krzyki uspokoiły się nagle. Dziesięć tysięcy głosów umilkło. Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku niebu. Policzki Dany musnął ciepły powiew. Usłyszała łopot skrzydeł, zagłuszający bicie jej serca. Dwaj włócznicy rzucili się do ucieczki. Nadzorca areny zamarł w bezruchu. Dzik wrócił, sapiąc, do Barseny. Silny Belwas jęknął, spróbował wstać i osunął się na kolana.