Smok zawrócił nad nimi wszystkimi, mroczna sylwetka widoczna na tle słońca. Jego łuski były czarne, a oczy, rogi i płyty grzbietowe krwawoczerwone. Drogon zawsze był największy z jej trojga dzieci, a na swobodzie urósł jeszcze bardziej. Jego czarne jak gagat skrzydła miały dwadzieścia stóp rozpiętości. Poruszył nimi jeden raz, ponownie przemykając nad areną. Odgłos był donośny jak uderzenie gromu. Odyniec uniósł łeb, prychnął... i pochłonął go ogień, czarny, poprzeszywany nitkami czerwieni. Dany poczuła falę gorąca z odległości trzydziestu stóp. Kwik konającej besti wydawał się niemal ludzki. Drogon wylądował na zabitym dziku, zagłębiając pazury w dymiącym ciele. Potem zaczął jeść, nie rozróżniając między Barseną a odyńcem.
— O bogowie — jęknął Reznak. — On ją pożera!
Seneszal zakrył usta. Silny Belwas wymiotował hałaśliwie. Przez pociągłą bladą twarz Hizdahra zo Loraqa przemknął dziwaczny wyraz — mieszanina strachu, żądzy i uniesienia. Oblizał wargi. Dany widziała, że Pahlowie uciekają w górę po schodach, podtrzymując tokary i potykając się o ich frędzle w swym pośpiechu. Inni podążyli za nimi. Niektórzy zerwali się do biegu, przepychając się nawzajem. Większość siedziała na miejscach.
A pewien człowiek postanowił zostać bohaterem.
To był jeden z włóczników, którzy mieli zagonić dzika z powrotem do zagrody. Być może był pijany albo szalony. Być może kochał potajemnie Barsenę Czarnowłosą albo dotarły do niego szepty o małej Hazzei. Albo był tylko prostym człowiekiem pragnącym, by bardowie układali o nim pieśni. Rzucił się na smoka, ściskając w rękach włócznię. Biegnąc, wzbijał w górę czerwony piasek. Widzowie zakrzyknęli głośno. Drogon uniósł głowę, z zębów skapywała mu krew.
Bohater skoczył mu na grzbiet i wbił żelazny grot włóczni w podstawę długiej, pokrytej łuską szyi.
Dany i Drogon zakrzyknęli jednocześnie.
Bohater wsparł się na włóczni całym swym ciężarem, próbując wepchnąć grot głębiej.
Drogon wygiął ciało ku górze z sykiem bólu. Uderzał ogonem na boki. Rozejrzał się wkoło, wykręcając długą wężową szyję, a potem rozpostarł czarne skrzydła. Kandydat na smokobójcę stracił równowagę i runął na piasek. Spróbował się podnieść, ale smok zacisnął zęby na jego przedramieniu.
— Nie — zdążył tylko krzyknąć. Drogon wyrwał mu rękę z barku i cisnął ją na bok jak pies szczura.
— Zabijcie go — zawołał Hizdahr zo Loraq do pozostałych włóczników. — Zabijcie bestię!
Ser Barristan uścisnął ją mocno.
— Nie patrz, Wasza Miłość.
— Puść mnie!
Dany wyrwała się z uścisku. Gdy przeskakiwała balustradę, wydawało się jej, że cały świat zwolnił. Lądując na arenie, zgubiła sandał. Zerwała się do biegu czując między palcami szorstki, gorący piasek. Ser Barristan ją wołał. Silny Belwas nie przestawał wymiotować. Przyśpieszyła.
Włócznicy również biegli. Niektórzy w stronę smoka, unosząc broń. Inni uciekali, porzucając oręż. Bohater miotał się na piasku, z rany tryskała mu jaskrawoczerwona krew. Włócznia nadal sterczała z grzbietu Drogona, kołysząc się, gdy smok poruszył skrzydłami. Z rany buchał dym.
Gdy inni włócznicy podbiegli bliżej, smok zionął ogniem. Dwóch mężczyzn pochłonęły czarne płomienie. Drogon uderzył ogonem, przecinając wpół nadzorcę areny, próbującego zakraść się do niego od tyłu. Kolejny napastnik chciał trafić go w oczy, ale smok złapał go w paszczę i rozdarł mu brzuch. Meereeńczycy krzyczeli, przeklinali, wyli. Dany usłyszała, że ktoś ją ściga.
— Drogon — krzyknęła. — Drogon.
Odwrócił głowę. Spomiędzy zębów buchał mu dym. Jego krew również dymiła, skapując na ziemię. Znowu załopotał skrzydłami, wzbijając w powietrze dławiące chmury szkarłatnego piasku. Dany potknęła się w tym gorącym czerwonym obłoku. Rozkasłała się. Smok kłapnął paszczą.
— Nie — zdążyła tylko powiedzieć. Nie, to ja, czy mnie nie znasz? Czarne zęby zamknęły się kilka cali przed jej twarzą. Chciał mi odgryźć głowę. Oczy miała pełne piasku. Potknęła się o trupa nadzorcy i usiadła na ziemi.
Drogon ryknął. Jego głos wypełnił arenę. Dany poczuła powiew, gorący jakby buchał z pieca.
Smok wyciągnął ku niej długą, pokrytą łuskami szyję. Otworzył paszczę i zobaczyła kawałki kości oraz zwęglonego mięsa między jego zębami. Jego oczy były stopionym ogniem. Patrzę w głąb piekła, ale nie śmiem odwrócić wzroku. Nigdy w życiu nie była niczego tak bardzo pewna. Jeśli od niego ucieknę, spali mnie i pożre. Septonowie z Westeros mówili o siedmiu piekłach i siedmiu niebach, ale Siedem Królestw ze swymi bogami było daleko stąd. Zadała sobie pytanie, co się stanie, jeśli tu zginie. Czy koński bóg Dothraków wyłoni się z traw i zabierze ją do gwiezdnego khalasaru, by mogła jeździć po krainie nocy u boku swego słońca i gwiazd? A może gniewni bogowie Ghis wyślą swe harpie, które porwą jej duszę i zawloką pod ziemię, gdzie czekały ją męczarnie? Drogon ryknął jej prosto w twarz. Od jego gorącego oddechu robiły się jej pęcherze. Usłyszała dobiegające z prawej strony krzyki Barristana Selmy’ego.
— Ja! Spróbuj się ze mną! Tu jestem! Ja!
Widziała swe odbicie w gorejących jamach oczu Drogona. Była taka mała. Słaba, wątła i przerażona. Nie mogę pozwolić, by zobaczył, że się boję. Pomacała piasek wokół siebie, odpychając na bok trupa nadzorcy, aż poczuła pod palcami uchwyt bicza. To dodało jej odwagi.
Rękojeść bata była ciepła i żywa. Drogon znowu ryknął, tak głośno, że omal jej nie wypuściła.
Kłapnął na nią zębami.
Smagnęła go.
— Nie — krzyknęła, wkładając całą siłę w uderzenie bicza. Smok cofnął nagle głowę. — Nie — wrzasnęła raz jeszcze. — NIE! — Zadziory skaleczyły jego paszczę. Drogon wstał, na Dany padł cień jego skrzydeł. Raz po raz smagała go w pokryty łuską brzuch, aż ręka ją rozbolała. Jego długa wężowa szyja wygięła się na kształt łuku. Z głośnym sssssss plunął na nią czarnym ogniem.
Przemknęła pod płomieniami, raz jeszcze uderzając batem. — Nie, nie, nie — wrzeszczała.
— NA ZIEMIĘ!
Odpowiedział jej rykiem pełnym strachu i furi , pełnym bólu. Jego skrzydła uderzyły raz i drugi...
...a potem się złożyły. Smok syknął po raz ostatni i położył się na brzuchu. Z zadanej włócznią rany wypływała czarna krew, zamieniająca się w parę, gdy spadała na wypalony piasek. Jest wcielonym ogniem — pomyślała Dany. Tak samo jak ja.
Daenerys Targaryen wskoczyła na grzbiet smoka, złapała włócznię i wyrwała ją z jego ciała.
Grot był na wpół stopiony, a rozgrzane żelazo żarzyło się czerwonym blaskiem. Odrzuciła broń na bok. Drogon wygiął ciało, naprężył mięśnie, by zebrać siły. W powietrzu unosiły się chmury piasku. Dany nic nie widziała, nie mogła oddychać, nie mogła myśleć. Czarne skrzydła załopotały z hukiem gromu i nagle szkarłatny piasek został w dole.
Dany zakręciło się w głowie. Zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, ujrzała w dole Meereeńczyków przesłoniętych mgiełką pyłu i łez. Wbiegali na schody i wypadali na ulicę.
Nadal ściskała bicz. Smagnęła nim szyję Drogona.
— Wyżej! — zawołała.
Drugą ręką ściskała łuski, szukając palcami miejsca zaczepienia. Wielkie czarne skrzydła poruszały się w powietrzu. Dany czuła między udami żar smoczego ciała. Serce jej waliło, jakby zaraz miało pęknąć. Tak — pomyślała — tak, teraz, teraz, zrób to, zrób to, zabierz mnie, zabierz mnie, LEĆ!