Mężczyzna miał na sobie czarną plisowaną spódniczkę, nagolenniki oraz napierśnik z zaznaczonymi mięśniami.
— Kot? — zdziwił się Barristan Selmy na widok mosiądzu pod kapturem. Gdy Golony Łeb dowodził Mosiężnymi Bestiami, wolał maskę węża, władczą i przerażającą.
— Koty łażą wszędzie — zabrzmiał znajomy głos Skahaza mo Kandaqa. — Nikt nie zwraca na nie uwagi.
— Gdyby Hizdahr się dowiedział, że tu jesteś...
— A kto miałby mu o tym powiedzieć? Marghaz? On wie tylko tyle, ile mu pozwalam. Bestie nadal należą do mnie. Nie zapominaj o tym. — Maska tłumiła głos Golonego Łba, ale Selmy słyszał w nim gniew. — Mam truciciela.
— Kto nim jest?
— Cukiernik Hizdahra. Jego imię nic ci nie powie. Zresztą był tylko pionkiem. Synowie Harpii porwali jego córkę i przysięgli, że zwrócą mu ją bez szkody, gdy królowa umrze. Belwas i smok uratowali Daenerys, ale dziewczynki nikt nie ocalił. Ciemną nocą zwrócili ją ojcu w dziewięciu kawałkach, po jednym na każdy rok, który przeżyła.
— Dlaczego? — Ser Barristana gryzły wątpliwości. — Synowie zaprzestali zabójstw. Pokój Hizdahra...
— Jest oszustwem. Och, z początku nim nie był. Yunkai’i bali się naszej królowej, jej Nieskalanych i jej smoków. Ta kraina widziała już kiedyś smoki. Yurkhaz zo Yunzak czytał dzieła historyków i wiedział, z czym ma do czynienia. Hizdahr również. Czemu nie mieliby zawrzeć pokoju? Wiedzieli, że Daenerys go pragnęła. Pragnęła go zbyt mocno. Powinna była pomaszerować do Astaporu. — Skahaz podszedł bliżej.
— Ale to było przedtem. Wydarzenia na arenie wszystko zmieniły. Daenerys zniknęła, Yurkhaz nie żyje. Zamiast jednego starego lwa mamy do czynienia ze stadem szakali. Krwawobrody... on nie pragnie pokoju. Są też inne wieści. Gorsze. Volantis wysłało przeciwko nam flotę.
— Volantis. — Selmy poczuł świerzbienie w prawej dłoni. Zawarliśmy pokój z Yunkai. Nie z Volantis. — Jesteś tego pewien?
— Tak. Mądrzy Panowie o tym wiedzą. Ich przyjaciele również. Harpia, Reznak, Hizdahr. Gdy Volanteńczycy się zjawią, ten król otworzy przed nimi bramy. Wszyscy, których uwolniła Daenerys, znowu staną się niewolnikami. Nawet niektórym z tych, którzy zawsze byli wolni, nałoży się łańcuchy. Możesz zakończyć życie na arenie, starcze. Khrazz zje twoje serce.
Głowę Selmy’ego wypełniał ból.
— Trzeba o tym powiedzieć Daenerys.
— Najpierw ją znajdź. — Skahaz złapał go za przedramię. Jego palce były twarde jak żelazo. -
Nie możemy na nią czekać. Rozmawiałem z Wolnymi Braćmi, Ludźmi Matki i Twardymi Tarczami. Nikt spośród nich nie ufa Loraqowi. Musimy rozbić Yunkai’i. Ale będziemy potrzebowali Nieskalanych. Szary Robak cię wysłucha. Porozmawiaj z nim.
— W jakim celu?
To zdrada. Spisek.
— Żeby ocalić życie. — Oczy Golonego Łba były czarnymi jeziorkami widocznymi pod mosiężną maską kota. — Musimy uderzyć przed przybyciem Volanteńczyków. Zakończyć oblężenie, zabić władców handlarzy niewolników i przeciągnąć ich najemników na swoją stronę. Yunkai’i nie spodziewają się ataku. Mam szpiegów w ich obozach. Panuje w nich zaraza, nasilająca się z każdym dniem. Dyscyplinę szlag trafił. Wielmoże prawie cały czas są pijani i obżerają się na ucztach, opowiadając sobie o bogactwach, jakimi się podzielą po upadku Meereen, albo spierając się o pierwszeństwo. Krwawobrody i Obdarty Książę nienawidzą się nawzajem. Nikt nie myśli o bitwie. Nie w tej chwili. Są przekonani, że pokój Hizdahra nas uśpił.
— Daenerys podpisała ten pokój — zauważył ser Barristan. — Nie mamy prawa go zerwać bez jej pozwolenia.
— A co, jeśli ona nie żyje? — zapytał Skahaz. — Co wtedy, ser? Uważam, że chciałaby, byśmy bronili jej miasta. Jej dzieci.
Jej dziećmi byli wyzwoleńcy. Zwali ją mhysą, ci wszyscy, których okowy skruszyła. Matką.
Golony Łeb miał rację. Daenerys chciałaby, żeby ich bronili.
— A co z Hizdahrem? Nadal pozostaje jej małżonkiem. Jej królem. Jej mężem.
— Próbował ją otruć.
Na pewno?
— Gdzie są na to dowody?
— Korona, którą nosi, jest wystarczającym dowodem. Tron, na którym zasiada. Otwórz oczy, starcze. To wszystko, czego potrzebował od Daenerys, wszystko, czego pragnął. Gdy już to dostał, po co miałby się dzielić władzą?
No właśnie. Po co? Na arenie było bardzo gorąco. Selmy wciąż jeszcze widział migotliwe powietrze nad czerwonym piaskiem, czuł odór krwi ludzi zabitych dla rozrywki widzów. I słyszał głos Hizdahra, namawiającego swą królową do spróbowania szarańczy w miodzie. Są bardzo smaczne... słodkie i ostre jednocześnie... ale sam nie zjadł ani jednej. Stary rycerz potarł skronie.
Niczego nie przysięgałem Hizdahrowi zo Loraqowi. A nawet gdybym przysięgał, odsunął mnie, tak samo jak Joffrey.
— Ten... ten cukiernik. Chcę sam go wypytać w cztery oczy.
— A więc tak to ma być? — Golony Łeb skrzyżował ramiona na piersi. — Zgoda. Pytaj go, w jaki sposób zechcesz.
— Jeśli... jeśli przekona mnie to, co będzie miał do powiedzenia... jeśli dołączę do ciebie w tej... tym... będziesz musiał dać mi słowo, że Hizdahrowi zo Loraqowi nie stanie się nic złego, dopóki... chyba że... będzie można dowieść, że brał w tym udział.
— Dlaczego tak cię obchodzi los Hizdahra, starcze? Jeśli nie jest Harpią, to z pewnością jest jej pierworodnym synem.
— Na pewno wiem tylko to, że jest małżonkiem królowej. Chcę usłyszeć twoje słowo albo przysięgam, że wystąpię przeciwko tobie.
— Masz moje słowo — zapewnił Skahaz z okrutnym uśmiechem. — Ale gdy już zdobędziemy dowód, własnoręcznie uduszę skurwysyna. Chcę wyrwać mu wnętrzności i pokazać mu je, zanim skona.
Nie — pomyślał stary rycerz. Jeśli Hizdahr uczestniczył w spisku na życie królowej, sam się nim zajmę. Jego śmierć będzie szybka i czysta. Bogowie Westeros byli daleko stąd, ale ser Barristan Selmy poświęcił chwilę na bezgłośną modlitwę. Prosił Staruchę, by oświetliła mu drogę wiodącą do mądrości. Dla dzieci — powiedział sobie. Dla miasta. Dla mojej królowej.
— Pomówię z Szarym Robakiem — obiecał.
ŻELAZNY ZALOTNIK
O świcie „Żałoba” wróciła sama. Jej czarne żagle ostro kontrastowały z jasnoróżowym porannym niebem.
Pięćdziesiąt cztery — pomyślał ze złością Victarion, kiedy go obudzili. Przeklął w myślach Boga Sztormów za jego złośliwość. Gniew ciążył mu w brzuchu niczym czarny kamień. Gdzie są moje okręty?
Wypłynął z Tarczowych Wysp z dziewięćdziesięcioma trzema okrętami ze stu składających się ongiś na Żelazną Flotę, która nie należała do żadnego lorda, ale do samego Tronu z Morskiego Kamienia. Jej kapitanami i załogami byli ludzie ze wszystkich wysp. Okręty były mniejsze od potężnych wojennych dromon z zielonych krain, ale trzy razy większe od zwykłych drakkarów, miały głębokie kadłuby oraz potężne tarany i były w stanie stawić czoło królewskim flotom.
Na Stopniach zaopatrzyli się w zboże, dziczyznę i słodką wodę po długim rejsie wzdłuż posępnego, jałowego wybrzeża Dorne, gdzie pełno było mielizn i wirów. Tam właśnie „Żelazne Zwycięstwo” zdobyło bogaty statek kupiecki, wielką kogę „Szlachetna Dama”, która płynęła do Starego Miasta, zawinąwszy po drodze do Gulltown, Duskendale i Królewskiej Przystani. Wiozła ładunek solonego dorsza, oleju wielorybiego i marynowanych śledzi. Żywność była cennym uzupełnieniem ich zapasów. Pięć innych statków zdobytych w Cieśninie Redwyne’ów i u brzegów Dorne — trzy kogi, galeasa i galera — zwiększyły ich liczebność do dziewięćdziesięciu dziewięciu.