Jego własna flota wlokła się wzdłuż brzegów Spornych Ziem, by załadować prowiant, wino i słodką wodę w Volantis, a potem skręcić na południe i ominąć Valyrię. Tą drogą najczęściej żeglowało się na wschód i ruch był tu największy, można też było znaleźć wiele statków do zdobycia oraz małe wysepki, na których mogli się skryć podczas sztormów, dokonać napraw oraz w razie potrzeby uzupełnić zapasy.
— Pięćdziesiąt cztery okręty to za mało — tłumaczył smagłej kobiecie — ale nie mogę już czekać dłużej. Jedyny sposób... — Stęknął, gdy zerwała mu bandaż, a razem z nim kawał strupa. Ciało w miejscu, gdzie ciął go miecz, było zielono-czarne. — ...jedyny sposób, by tego dokonać, to wziąć handlarzy niewolników z zaskoczenia, jak kiedyś zrobiłem to w Lannisporcie. Przypłynąć niespodziewanie, rozbić ich, zabrać dziewczynę i zwiać do domu, zanim Volanteńczycy zdążą nas doścignąć. — Victarion nie był tchórzem, ale nie zaliczał się też do głupców. Nie pokona trzystu okrętów, mając pięćdziesiąt cztery. — Zostanie moją żoną, a ty będziesz jej służką.
Służka bez języka nigdy nie wygada żadnych tajemnic.
Mógłby powiedzieć coś więcej, ale nagle zjawił się maester. Zapukał do drzwi kajuty nieśmiało jak myszka.
— Wejdź — zawołał Victarion — i zasuń za sobą rygiel. Wiesz, dlaczego tu jesteś.
— Lordzie kapitanie. — Z wyglądu maester również przypominał myszkę. Miał szare szaty i małe brązowe wąsiki. Dlaczego uważa, że wygląda z nimi bardziej męsko? Miał na imię Kerwin.
Był bardzo młody, liczył sobie może ze dwadzieścia dwa lata. — Czy mogę zobaczyć twoją rękę? — zapytał.
Głupie pytanie. Maesterzy bywali użyteczni, ale dla Kerwina Victarion żywił wyłącznie pogardę. Ze swymi gładkimi różowymi policzkami, miękkimi dłońmi i brązowymi lokami wyglądał bardziej dziewczęco niż większość dziewcząt. Gdy po raz pierwszy wszedł na pokład „Żelaznego Zwycięstwa” miał też na twarzy pełen wyższości uśmieszek, ale pewnej nocy u brzegów Stopni uśmiechnął się do niewłaściwego mężczyzny i Burton Humble wybił mu cztery zęby. Wkrótce potem Kerwin zakradł się do kapitana, by się poskarżyć, że czterech członków załogi zaciągnęło go pod pokład i wykorzystało jak kobietę.
— Oto, jak położysz temu kres — oznajmił mu Victarion, wbijając sztylet w blat stołu między nimi. Kerwin wziął nóż — kapitan doszedł do wniosku, że bał się mu odmówić — ale nigdy nie zrobił z niego użytku.
— Moja ręka jest tutaj — oznajmił mu Victarion. — Przyjrzyj się jej, jeśli chcesz.
Maester Kerwin opadł na jedno kolano, by lepiej obejrzeć ranę. Nawet obwąchał ją jak pies.
— Będę musiał znowu odprowadzić ropę. Kolor... lordzie kapitanie, rana się nie goi. Mogę być zmuszony uciąć ci rękę.
Mówili już o tym przedtem.
— Jeśli utniesz mi rękę, zabiję cię. Ale najpierw przywiążę cię do relingu i zaoferuję załodze w darze twoją dupę. Bierz się do roboty.
— Będzie bolało.
— Jak zawsze. — Życie to ból, ty głupcze. Radość można znaleźć tylko w podmorskich komnatach Utopionego Boga. — Zrób to.
Chłopak — kogoś tak miękkiego i różowego trudno było zwać mężczyzną — dotknął wewnętrznej powierzchni dłoni kapitana klingą sztyletu i ciął. Ropa, która trysnęła z rany, była gęsta i żółta jak skwaśniałe mleko. Smagła kobieta zmarszczyła nos, a maestera złapały mdłości.
Nawet sam Victarion poczuł poruszenie w żołądku. — Tnij głębiej. Niech wszystko wypłynie.
Pokaż mi krew.
Maester Kerwin wbił sztylet głębiej. Tym razem rzeczywiście zabolało, ale oprócz ropy wypłynęła również krew, tak ciemna, że w świetle lampy wyglądała na czarną.
Krew to był dobry znak. Victarion chrząknął z aprobatą. Siedział spokojnie, gdy maester wycierał, wyciskał i usuwał ropę kwadratowymi kawałkami miękkiej tkaniny wygotowanymi w occie. Kiedy skończył, czysta przedtem woda w jego misce wyglądała jak pokryty szumowiną syrop. Na sam ten widok każdemu zrobiłoby się niedobrze — Zabierz to paskudztwo i idź. -
Victarion wskazał głową na smagłą kobietę. — Ona mnie zabandażuje.
Chłopak uciekł z kajuty, ale smród pozostał. Ostatnio nigdzie nie było przed nim ucieczki.
Maester sugerował, że lepiej byłoby sączkować ranę na pokładzie, gdzie było świeże powietrze i światło słońca, ale Victarion nie wyraził zgody. Nie mógł pozwolić, by załoga zobaczyła coś takiego. Znajdowali się na drugim końcu świata, zbyt daleko od domu, by pokazać ludziom, że ich żelaznego kapitana toczy rdza.
Nadal czuł ból w lewej dłoni — słaby, ale uporczywy. Gdy zacisnął pięść, ból zaostrzał się nagle, jakby wbito mu w kończynę nóż. Nie nóż, tylko miecz. Miecz trzymany przez ducha.
Nazywał się Serry. Był rycerzem, dziedzicem Południowej Tarczy. Zabiłem go, ale on nie przestaje mnie ranić zza grobu. Z gorącego serca jakiegoś piekła, do którego go wysłałem, wysuwa stal, wbija mi ją w rękę i obraca.
Victarion pamiętał walkę, jakby stoczył ją wczoraj. Bezużyteczna, rozbita na drobne kawałki tarcza wisiała na jego przedramieniu, a gdy miecz Serry’ego uderzył, wyciągnął rękę i złapał za klingę. Chłopak był silniejszy, niżby się zdawało. Stal przebiła klepsydrową rękawicę i wkładaną pod spód rękawiczkę z tkaniny, wnikając w ciało. Kotek mnie drapnął - pomyślał potem Victarion. Obmył ranę, zalał ją gotowanym octem, zabandażował i przestał o niej myśleć, ufając, że ból ustąpi, a dłoń z czasem się zagoi.
Ale rana się paskudziła i Victarion zaczął się zastanawiać, czy miecz Serry’ego nie był zatruty.
W przeciwnym razie czemu skaleczenie nie chciałoby się zagoić? Wściekała go ta myśl.
Prawdziwy mężczyzna nie zabijał za pomocą trucizny. Pod Fosą Cailin błotne diabły strzelały do jego ludzi zatrutymi strzałami, ale po tak upodlonych stworzeniach można się było tego spodziewać. Serry był szlachetnie urodzonym rycerzem. Trucizna była dobra dla tchórzy, kobiet i Dornijczyków.
— Jeśli nie Serry, to kto? — zapytał smagłą kobietę. — Czy ten myszowaty maester byłby do tego zdolny? Maesterzy znają zaklęcia i inne sztuczki. Może mnie truje, licząc na to, że pozwolę mu uciąć rękę. — Im dłużej rozważał tę możliwość, tym bardziej prawdopodobna się wydawała. -
To Wronie Oko dał mi tę nędzną kreaturę. — Euron zabrał Kerwina z Zielonej Tarczy, gdzie maester służył lordowi Chesterowi, opiekując się jego krukami i ucząc dzieci, czy może na odwrót. Jakże rozpaczliwie myszka piszczała, gdy jeden z niemowów Eurona przywlókł ją na pokład „Żelaznego Zwycięstwa”, ciągnąc ją za łańcuch włożony na szyję. — Jeśli to ma być jego zemsta, nie traktuje mnie sprawiedliwie. To Euron upierał się, żeby go zabrać, bo inaczej mógłby nam narobić kłopotów ze swoimi ptakami.
Brat dał też Victarionowi trzy klatki z krukami, by Kerwin mógł wysyłać wiadomości z rejsu, ale kapitan mu tego zabronił. Niech Wronie Oko się martwi.
Gdy smagła kobieta zakładała mu na rękę świeży bandaż, owijając mu sześciokrotnie dłoń, do drzwi kajuty załomotał Longwater Pyke. Przyniósł wiadomość, że kapitan „Żałoby” przybył na pokład z jeńcem.
— Mówi, że przyprowadził nam czarodzieja, kapitanie. Ponoć wyłowił go z morza.