— Nawet najmniejsze draśnięcie może doprowadzić do śmierci, lordzie kapitanie, ale uzdrowię cię, jeśli mi pozwolisz. Będzie mi potrzebny nóż. Najlepszy byłby srebrny, ale żelazny też się nada. I koksowy piecyk. Muszę zapalić ogień. Czeka cię ból. Straszliwy ból, jakiego nigdy w życiu nie zaznałeś. Ale kiedy skończymy, odzyskasz rękę.
Wszyscy magicy są tacy sami. Myszka też ostrzegał, że będzie bolało.
— Jestem żelaznym człowiekiem, kapłanie. Śmieję się z bólu. Dostaniesz wszystko, o co prosisz... ale jeśli ci się nie uda i moja ręka się nie zagoi, sam poderżnę ci gardło i oddam cię morzu.
Moqorro pokłonił się z błyskiem w ciemnych oczach.
— Niech i tak będzie.
Tego dnia nie widziano już Victariona, ale z upływem godzin załoga „Żelaznego Zwycięstwa” coraz częściej słyszała dobiegający z jego kajuty niepowstrzymany śmiech, niski, mroczny i szalony. Gdy Longwater Pyke i Wulfe Jednouchy spróbowali otworzyć drzwi, przekonali się, że są zaryglowane. Potem usłyszeli śpiew, dziwną, wysoką, jękliwą pieśń w języku określonym przez maestera jako starovalyriański. Wtedy właśnie małpy uciekły ze statku, skacząc do morza z głośnym skrzeczeniem.
O zachodzie słońca, gdy morze zrobiło się czarne jak inkaust, a obrzękłe słońce zabarwiło niebo intensywną krwawą czerwienią, Victarion wreszcie wyszedł na pokład. Był nagi do pasa, a jego lewą rękę od łokcia w dół splamiła krew. Gdy załoga zebrała się wokół, wymieniając szepty i spojrzenia, kapitan uniósł zwęgloną, poczerniałą dłoń. Z koniuszków jego palców płynęły smużki dymu. Wskazał na maestera.
— Bierzcie go. Poderżnijcie mu gardło i wrzućcie go do morza, a wiatry będą nam sprzyjały aż do Meereen.
Moqorro ujrzał to w płomieniach. Zobaczył też, że dziewka wyszła za mąż, ale co z tego? Nie będzie pierwszą kobietą, którą Victarion Greyjoy uczynił wdową.
TYRION
Uzdrowiciel wszedł do namiotu, szepcząc uprzejme frazesy, ale gdy tylko poczuł obrzydliwy odór i zerknął na Yezzana zo Qaggaza, jego twarz zmieniła wyraz.
— Biała klacz — oznajmił Słodyczy.
Cóż za niespodzianka - pomyślał Tyrion. Kto by się domyślił? No cóż, każdy, kto ma nos, a nawet ja, który mam tylko pół. Yezzana trawiła gorączka. Wiercił się nerwowo w kałuży własnych ekskrementów. Jego odchody przerodziły się w brązowy śluz z lekką domieszką krwi... i to Yol o oraz Grosik musieli mu podcierać żółty tyłek. Nawet przy ich pomocy Yezzan nie był w stanie wstać. Jego słabnące siły wystarczały tylko na to, by przewrócić się na bok.
— Moja sztuka nic tu nie pomoże — oznajmił uzdrowiciel. — Życie szlachetnego Yezzana jest w rękach bogów. Starajcie się go ochłodzić, jeśli zdołacie. Niektórzy zapewniają, że to pomaga. I dawajcie mu wodę. — Ci, których dotknęła biała klacz, zawsze byli spragnieni. W przerwach między sraniem wypijali całe galony. — Czystą świeżą wodę, ile tylko zdoła wypić.
— Nie z rzeki — dodała Słodycz.
— W żadnym wypadku.
Uzdrowiciel uciekł.
My też musimy zwiewać — pomyślał Tyrion. Był niewolnikiem noszącym złoty kołnierz z dzwoneczkami pobrzękującymi radośnie przy każdym kroku. Jednym ze specjalnych skarbów Yezzana. To zaszczyt nieodróżnialny od wyroku śmierci. Yezzan zo Qaggaz lubił mieć swoje pieszczoszki przy sobie. Dlatego to Yol o, Grosik, Słodycz i inne skarby musiały się nim opiekować, kiedy zachorował.
Biedny stary Yezzan. Słodycz miała rację. Lord sadła nie był taki zły, jak na pana. Podając potrawy na jego conocnych bankietach, Tyrion szybko się dowiedział, że Yezzan jest najważniejszym z tych yunkijskich możnowładców, którzy opowiadali się za dotrzymaniem traktatu pokojowego z Meereen. Większość pozostałych czekała tylko na przybycie volanteńskich armi . Kilku chciało nawet natychmiast ruszyć do szturmu, by Volanteńczycy nie ograbili ich z chwały i najatrakcyjniejszych łupów. Yezzan nie chciał na to przystać. Nie chciał też wysłać zakładników z powrotem do Meereen za pomocą trebusza, jak sugerował najemnik Krwawobrody.
W ciągu dwóch dni może się jednak zmienić bardzo wiele. Przedwczoraj Piastun był w pełni zdrowia. Przedwczoraj Yezzan nie słyszał jeszcze upiornego tętentu białej klaczy. Przedwczoraj floty Starego Volantis były dwa dni drogi dalej od nich. A dzisiaj...
— Czy Yezzan umrze? — zapytała Grosik swym głosem znaczącym: „Proszę, powiedz mi, że to nieprawda”.
— Wszyscy umrzemy.
— Pytałam, czy umrze na dyzenterię.
Słodycz obrzuciła ich oboje pełnym rozpaczy spojrzeniem.
— On nie może umrzeć.
Hermafrodyta pogłaskał po czole ich kolosalnego pana, odgarniając kosmyk mokrych od potu włosów. Yunkijczyk jęknął i po jego nogach spłynął kolejny potok brązowej wody. Jego pościel była brudna i śmierdziała, ale nie byli w stanie go przenieść.
— Niektórzy panowie wyzwalają niewolników przed śmiercią — odezwała się Grosik.
Słodycz zachichotała. Brzmiało to upiornie.
— Tylko ulubieńców. Wyzwalają ich od cierpień tego świata, by mogli podążyć za ukochanym panem do grobu i służyć mu w przyszłym życiu.
Z pewnością wie, co mówi. To jej najpierw poderżną gardło.
— Srebrna królowa... — odezwał się kozi chłopiec.
— ...nie żyje — zapewniła Słodycz. — Zapomnij o niej! Smok zabrał ją za rzekę. Utonęła w Morzu Dothraków.
— Nie można utonąć w trawie — sprzeciwił się kozi chłopiec.
— Gdybyśmy byli wolni, moglibyśmy odnaleźć królową — wtrąciła Grosik. — A przynajmniej ruszyć na jej poszukiwania.
Ty na psie, a ja na świni, ścigający smoka po Morzu Dothraków. Tyrion podrapał się po bliźnie, żeby się nie roześmiać.
— Ten smok już dowiódł, że lubi pieczoną wieprzowinę. A pieczone karły są dwa razy smaczniejsze.
— To było tylko marzenie — broniła się rzewnym tonem Grosik. — Moglibyśmy stąd odpłynąć.
Wojna się skończyła i statki znowu tu zawijają.
Czy rzeczywiście się skończyła? Tyrion raczej w to wątpił. Podpisano porozumienie, ale wojen nie toczyło się na papierze.
— Moglibyśmy pożeglować do Qarthu — ciągnęła karlica. — Brat zawsze mi mówił, że ulice są tam wyłożone nefrytem. Qartheńskie mury to jeden z cudów świata. Gdy tam wystąpimy, spadnie na nas deszcz srebra i złota. Zobaczysz.
— Niektóre z okrętów stacjonujących w zatoce przypłynęły z Qarthu — przypomniał jej Tyrion.
— Lomas Obieżyświat widział te mury. Jego książki mi wystarczą. Zawędrowałem już wystarczająco daleko.
Słodycz otarła wilgotną szmatką rozgrzaną od gorączki twarz ich pana.
— Yezzan musi wyzdrowieć. W przeciwnym razie my również zginiemy razem z nim. Biała klacz nie unosi ze sobą wszystkich jeźdźców. Nasz pan wróci do zdrowia.
To było oczywiste kłamstwo. Będzie cudem, jeśli Yezzan przeżyje jeszcze dzień. Tyrion był przekonany, że lord sadła już przedtem był bliski śmierci na jakąś plugawą chorobę, którą złapał w Sothoryos. Biała klacz tylko przyśpieszy sprawę. To będzie łaska, w gruncie rzeczy. Karzeł nie pragnął jednak takiej łaski dla siebie.
— Uzdrowiciel powiedział, że potrzebna mu czysta woda. Zajmiemy się tym.
— To miło z waszej strony.
Hermafrodyta sprawiał wrażenie zobojętniałego. Nie chodziło tylko o to, że bał się, iż poderżną mu gardło, podobnie jak reszcie skarbów Yezzana. Najwyraźniej naprawdę lubił ich gigantycznego pana.