Выбрать главу

Piastun wręczał właśnie srebrne monety nadzorcy areny po przegranym zakładzie, gdy zobaczył Grosik prowadzącą Zgryza. Zdziwienie w jego oczach zniknęło w pół uderzenia serca, ale Tyrion zdążył zrozumieć, co znaczyło. Nie spodziewał się, że wrócimy. Mieliśmy tam zginąć.

Ostatni element układanki odnalazł, gdy podsłuchał, jak treser skarży się głośno nadzorcy areny.

— Lwy są głodne. Nic nie jadły od dwóch dni. Kazali mi ich nie karmić, więc tego nie zrobiłem.

Królowa powinna zapłacić za mięso.

— Powiedz jej to na najbliższej audiencji — warknął nadzorca.

Grosik po dziś dzień niczego nie podejrzewała. Gdy wspominała arenę, martwiła się tylko tym, że ludzie się nie śmiali. Gdyby wypuszczono lwy, wszyscy poszczaliby się ze śmiechu. Tyrion omal nie powiedział jej tego na głos, ale w końcu tylko uścisnął jej ramię.

Grosik zatrzymała się nagle.

— Idziemy w niewłaściwą stronę.

— Nieprawda. — Tyrion postawił wiadra na ziemi. Od uchwytów zrobiły mu się na palcach głębokie rowki. — To są namioty, do których zmierzamy.

— Drudzy Synowie? — Na twarzy ser Joraha pojawił się dziwaczny uśmieszek. — Jeśli myślisz, że znajdziesz tu pomoc, nie znasz Brązowego Bena Plumma.

— Och, znam go. Rozegraliśmy pięć parti cyvasse. Brązowy Ben jest sprytny, nieustępliwy i całkiem inteligentny... ale ostrożny. Woli, by przeciwnik podejmował ryzyko, podczas gdy sam czeka, nie zamykając przed sobą żadnych opcji, i reaguje na wydarzenia kształtujące przebieg bitwy.

— Bitwy? Jakiej bitwy? — Grosik odsunęła się od niego.

— Musimy wracać. Pan potrzebuje czystej wody. Jeśli nie będzie nas zbyt długo, wychłostają nas. Tam są Śliczna Świnia i Zgryz.

— Słodycz się nimi zaopiekuje — skłamał Tyrion. Najprawdopodobniej Blizna i jego kumple wkrótce będą się zażerali szynką, boczkiem i smakowitym gulaszem z psa, ale Grosik nie musiała tego słyszeć. — Piastun nie żyje, a Yezzan wkrótce umrze. Może zapaść zmrok, nim ktokolwiek zauważy, że zniknęliśmy. Nigdy nie będziemy mieli lepszej szansy niż teraz.

— Nie. Wiesz, co robią z niewolnikami, którzy próbują ucieczki. Wiesz. Proszę. Nigdy nie pozwolą nam opuścić obozu.

— Przecież go nie opuściliśmy.

Tyrion podniósł wiadra i ruszył naprzód żwawym krokiem, nie oglądając się za siebie.

Mormont podążył za nim. Po chwili karzeł usłyszał też kroki Grosik, zbiegającej z piaszczystego stoku ku kręgowi wystrzępionych namiotów.

Pierwszy wartownik pojawił się, gdy zbliżali się do miejsca, gdzie stały przywiązane konie, chudy włócznik o rdzawokasztanowej brodzie świadczącej, że jest Tyroshijczykiem.

— Co tu robicie? I co macie w tych wiadrach?

— Wodę — odparł karzeł. — Może chcesz trochę?

— Wolałbym piwo.

Tyrion poczuł, że w plecy ukłuła go włócznia. Drugi wartownik zaszedł ich od tyłu.

— Zgubiłeś się, karle?

Tyrion usłyszał w jego głosie echa Królewskiej Przystani. Szumowina z Zapchlonego Tyłka.

— Chcemy się przyłączyć do waszej kompanii.

Wiadro wypadło z rąk Grosik i się przewróciło. Nim dziewczyna zdążyła je postawić, połowa wody się wylała.

— Mamy tu już pod dostatkiem głupców. Po co nam jeszcze troje? — Tyroshijczyk trącił kołnierz Tyriona grotem włóczni. Brzęknął złoty dzwoneczek. — Widzę zbiegłego niewolnika.

Troje zbiegłych niewolników. Czyj to kołnierz?

— Żółtego Wieloryba. — Mówiącym był trzeci mężczyzna, przyciągnięty przez ich głosy. Był chudy, miał szczecinę na podbródku i zęby czerwone od kwaśnego liścia. Sierżant — uświadomił sobie Tyrion, widząc, że dwaj pierwsi okazują mu szacunek. Zamiast prawej ręki miał hak.

Wredniejszy bękarci cień Bronna albo jestem Baelorem Umiłowanym. — To są karły, które próbował kupić Ben — oznajmił sierżant włócznikom, przyglądając się z uwagą intruzom. — Ale ten duży... lepiej jego też przyprowadźcie. Wszystkich troje.

Tyroshijczyk skinął włócznią. Tyrion ruszył przed siebie. Drugi najemnik — jeszcze prawie chłopiec, o policzkach porośniętych meszkiem i włosach koloru brudnej słomy — wziął Grosik pod pachę.

— Ooo, mój karzeł ma cycki — odezwał się ze śmiechem i wsadził rękę pod tunikę Grosik, żeby się upewnić.

— Zanieś ją na miejsce — warknął sierżant.

Młodzieniec przerzucił sobie karlicę przez ramię. Tyrion szedł tak szybko, jak tylko pozwalały mu krótkie nogi. Wiedział, dokąd zmierzają: do wielkiego namiotu po drugiej stronie dołu na ogień. Farba pokrywająca jego płócienne ściany wyblakła i popękała po latach narażenia na słońce oraz deszcz. Kilku najemników śledziło ich wzrokiem, a jakaś markietanka zachichotała, ale nikt nie próbował ich zatrzymywać.

W namiocie znaleźli obozowe stołki, ustawiony na kozłach stół, rozłożone na ziemi wytarte dywany w kilku różnych, gryzących się ze sobą kolorach, oraz trzech oficerów. Jeden był szczupły i elegancki, miał spiczastą bródkę, mieczyk zbira oraz różowy wams z rozcięciem. Drugi był tłusty i łysiał. Na palcach miał plamy od inkaustu, a w ręce ściskał gęsie pióro.

Trzeci był tym, którego szukał Tyrion.

— Kapitanie — rzekł, kłaniając się uprzejmie.

— Złapaliśmy ich, gdy próbowali się zakraść do obozu — oznajmił młodzieniec i upuścił Grosik na dywan.

— To zbiegowie — dodał Tyroshijczyk. — Mieli wiadra.

— Wiadra? — zdziwił się Brązowy Ben Plumm. Nikt nie spróbował mu tego wyjaśnić. -

Wracajcie na stanowiska, chłopaki — rozkazał. — I nikomu o tym ani słowa. — Kiedy wyszli, uśmiechnął się do Tyriona. — Chcesz znowu zagrać w cyvasse, Yol o?

— Jeśli sobie życzysz. Lubię z tobą wygrywać. Słyszałem, że dwa razy okazałeś się sprzedawczykiem, Plumm. Lubię takich jak ty.

Brązowy Ben Plumm uśmiechał się, ale w jego oczach nie było śladu wesołości. Przyglądał się Tyrionowi, jakby miał do czynienia z gadającym wężem.

— Po co tu przyszedłeś?

— By spełnić twoje marzenia. Próbowałeś nas kupić na aukcji. A potem wygrać nas w cyvasse. Nawet gdy miałem nos, nie byłem aż tak przystojny, by wzbudzić podobną namiętność... poza tylko jedną osobą, która poznała się na mojej prawdziwej wartości. No cóż, masz mnie teraz tutaj. Potraktuj nas po przyjacielsku i wyślij po swego kowala, żeby zdjął nam te kołnierze. Mam już dość pobrzękiwania przy chodzeniu.

— Nie chcę kłopotów z waszym szlachetnym panem.

— Yezzan ma na głowie ważniejsze problemy niż troje zaginionych niewolników. Jedzie na białej klaczy. Zresztą dlaczego mieliby szukać nas tutaj? Macie wystarczająco wiele mieczy, by zniechęcić każdego, kto spróbuje tu węszyć. Małe ryzyko w zamian za wielki zysk.

— Przynieśli do nas chorobę — wysyczał pyszałek w różowym wamsie. — Do naszych namiotów.

— Spojrzał na Bena Plumma. — Mam mu ściąć głowę, kapitanie? Resztę możemy wrzucić do latryny.

Wyciągnął z pochwy wąski mieczyk o ozdobionej klejnotami rękojeści.

— Ostrożnie z moją głową — ostrzegł go Tyrion. — Nie chciałbyś poplamić się moją krwią. Krew przenosi chorobę. Powinieneś też wygotować potem ubranie albo je spalić.

— Najchętniej spaliłbym je z tobą w środku, Yol o.

— Nie mam na imię Yol o. Ale przecież o tym wiesz. Wiedziałeś o tym, odkąd tylko mnie ujrzałeś.

— Niewykluczone.

— Ja też cię znam, wasza lordowska mość — ciągnął Tyrion. — Jesteś mniej fioletowy i bardziej brązowy niż Plummowie u nas w domu, ale jeśli nie nosisz fałszywego nazwiska, jesteś człowiekiem z zachodu, z krwi, jeśli nawet nie z urodzenia. Ród Plummów jest zaprzysiężony Casterly Rock i tak się składa, że wiem co nieco o jego histori . Twoja gałąź z pewnością wyrosła z pestki wyplutej na drugim brzegu wąskiego morza. Idę o zakład, że jesteś młodszym synem Viserysa Plumma. Smoki królowej cię lubiły, prawda?