Выбрать главу

Prawie wszyscy chłopcy byli chudzi, niektórzy wyglądali wręcz na zagłodzonych. Mieli cienkie łydki i ramiona jak patyki. Jon spodziewał się tego. Poza tym jednym, bardzo się od siebie różnili: sylwetkami, wzrostem i kolorem. Widział chłopców wysokich i niskich, brązowo- i czarnowłosych, ciemnych i jasnych blondynów oraz rudzielców pocałowanych przez ogień jak Ygritte. Widział chłopców z bliznami, chłopców, którzy utykali albo mieli twarze naznaczone śladami po francy. Wielu starszych miało puszek na policzkach lub rzadkie wąsiki, a jeden nawet brodę gęstą jak broda Tormunda. Niektórzy wdziali piękne miękkie futra, inni utwardzaną skórę i fragmenty zbroi, większość wełnę i focze skóry, a nieliczni łachmany. Jeden był nagi. Wielu miało broń: zaostrzone kije, młoty z kamiennymi głowicami, noże z kości, kamienia albo smoczego szkła bądź nabijane kolcami maczugi. Czasami trafiały się nawet stare zardzewiałe miecze. Młodzi Rogostopi beztrosko szli boso przez śnieżne zaspy. Inni chłopcy włożyli na buty niedźwiedzie łapy i wchodzili swobodnie na te same zaspy, nie zapadając się w nie. Sześciu przyjechało na koniach, a dwóch na mułach. Dwaj bracia przyprowadzili kozę. Najwyższy zakładnik miał sześć i pół stopy wzrostu, ale twarz niemowlęcia, najniższy twierdził, że ma dziewięć lat, ale wyglądał najwyżej na sześć.

Na szczególną uwagę zasługiwali synowie ludzi, którzy okryli się chwałą. Tormund pokazywał ich Jonowi, gdy przechodzili obok.

— Ten chłopak to syn Sorena Rozbijacza Tarcz — oznajmił, wskazując wysokiego młodzieńca. -

Ten rudowłosy to bachor Gerricka Królewskiego Potomka. Jeśli mu wierzyć, pochodzi z rodu Raymunda Rudobrodego. Prawdę mówiąc, jego młodszego brata. — Dwaj chłopcy byli do siebie podobni jak bliźniacy, ale Zabójca Olbrzyma zapewniał, że są tylko kuzynami i jeden jest rok starszy od drugiego. — Jednego spłodził Harle Łowca, a drugiego Harle Przystojny, obaj z tą samą kobietą. Ojcowie nienawidzą się nawzajem. Na twoim miejscu wysłałbym jednego do Wschodniej Strażnicy, a drugiego do Wieży Cieni.

Innych zakładników przedstawił jako synów Howda Wędrowca, Brogga, Devyna Obdzieracza Fok, Kylega Drewnianego Ucha, Momy Białej Maski, Wielkiego Morsa...

— Wielkiego Morsa? Naprawdę?

— Na Lodowym Brzegu ludzie noszą dziwne imiona.

Trzej chłopcy byli synami Alfyna Wronobójcy, osławionego łupieżcy zabitego przez Qhorina Półrękiego. Tak przynajmniej zapewniał Tormund.

— Nie wyglądają na braci — zauważył Jon.

— To przyrodni bracia, zrodzeni z różnych matek. Członek Alfyna był maleńki, jeszcze mniejszy od twojego, ale Alfyn nie miał oporów przed wsadzaniem go, gdzie się da. Dorobił się syna w każdej wiosce.

— A to jest bachor Varamyra Sześć Skór — oznajmił Tormund na widok niewyrośniętego chłopca o szczurzej twarzy.

— Pamiętasz Varamyra, lordzie wrono?

Pamiętał.

— To był zmiennoskóry.

— To prawda. A poza tym mały wredny kurdupel. Najpewniej już nie żyje. Nikt go nie widział od czasu bitwy.

Dwaj chłopcy okazali się przebranymi dziewczynkami. Gdy tylko Jon to zauważył, kazał Rory’emu i Wielkiemu Liddle’owi je przyprowadzić. Jedna przyszła potulnie, ale druga kopała i gryzła. To może się źle skończyć.

— A czy one mają sławnych ojców?

— Ha! Tacy chudzielcy? Mało prawdopodobne. Wybrali ich przez losowanie.

— To dziewczynki.

— Naprawdę? — Tormund przyjrzał się im uważniej, pochylając się w siodle. — Założyłem się z lordem wroną o to, który z was ma dłuższego członka. Ściągajcie portki i pozwólcie nam się przyjrzeć.

Jedna z dziewczynek poczerwieniała. Druga przeszyła Zabójcę Olbrzyma buntowniczym spojrzeniem.

— Zostaw nas w spokoju, Tormundzie Śmierdzący Olbrzymem. Pozwól nam odejść.

— Ha! Wygrałeś, wrono. Nie mają kutasów. Ale ta mniejsza ma jaja. Będzie z niej włóczniczka.

— Zwrócił się ku swoim ludziom. — Znajdźcie im jakieś dziewczyńskie ubrania, nim lord Snow zleje się w portki.

— Będę potrzebował dwóch chłopców na ich miejsce.

— A to dlaczego? — Tormund podrapał się po brodzie. — Zakładnik to zakładnik. Możesz tym swoim wielkim mieczem uciąć głowę dziewczynce równie łatwo jak chłopcu. Ojcowie kochają również córki. A przynajmniej większość ojców.

To nie ich ojcowie mnie niepokoją.

— Czy Mance śpiewał kiedyś o dzielnym Dannym Flincie?

— Nie przypominam sobie. A kim on był?

— Dziewczyną, która przebrała się za chłopaka, żeby przywdziać czerń. Pieśń o niej jest smutna i ładna, ale to, co ją spotkało, nie było ładne. — W niektórych wersjach pieśni jej duch nadal straszył w Nocnym Forcie. — Wyślę dziewczynki do Długiego Kurhanu.

Jedynymi stacjonującymi tam mężczyznami byli Żelazny Emmett i Edd Cierpiętnik. Jon ufał im obu, ale nie mógł powiedzieć tego samego o wszystkich swych braciach.

Dziki go zrozumiał.

— Wrony to wredne ptaszyska. — Splunął. — Jeszcze dwóch chłopców. Dostaniesz ich.

Gdy do tunelu weszło już dziewięćdziesięciu dziewięciu zakładników, Tormund Zabójca Olbrzyma przywołał ostatniego.

— To mój syn, Dryn. Pamiętaj, żebyście dobrze o niego dbali, wrono, bo inaczej upiekę i zjem twoją czarną wątrobę.

Jon przyjrzał się uważnie chłopcu. Jest w wieku Brana, czy raczej w wieku, w jakim byłby Bran, gdyby Theon go nie zamordował. Dryn nie miał jednak w sobie ani śladu słodyczy Brana.

Był tęgim chłopcem o krótkich nogach i grubych ramionach oraz pucołowatej rumianej twarzy — miniaturową wersją ojca obdarzoną gęstą ciemnobrązową czupryną.

— Będzie mi służył jako paź — obiecał Tormundowi Jon.

— Słyszałeś, Dryn? Uważaj, żeby ci się nie przewróciło w głowie. Od czas do czasu trzeba go porządnie zlać — oznajmił Jonowi. — Uważaj na jego zęby. Gryzie.

Sięgnął po róg, uniósł go do ust i zadął po raz drugi.

Tym razem naprzód ruszyli wojownicy. Było ich więcej niż stu. Pięciuset — pomyślał Jon Snow, gdy wychodzili spomiędzy drzew. Może nawet tysiąc. Tylko co dziesiąty jechał konno, ale wszyscy byli uzbrojeni. Mieli na plecach okrągłe wiklinowe tarcze obciągnięte skórami.

Namalowano na nich węże, pająki, odcięte głowy, zakrwawione młoty, rozbite czaszki albo demony. Kilku nosiło skradzioną stal, powgniatane fragmenty zbroi zdjęte z zabitych zwiadowców. Inni wdziali kościane zbroje, jak Grzechocząca Koszula. Wszyscy mieli futra i skórzane kurty.

Były wśród nich włóczniczki o długich rozpuszczonych włosach. Patrząc na nie, Jon nie mógł nie wspominać Ygritte: błysku ognia w jej włosach, wyrazu jej twarzy w chwili, gdy rozbierała się dla niego w grocie, brzmienia jej głosu.

— Nic nie wiesz, Jonie Snow — powtarzała mu sto razy.

To nadal pozostaje tak samo prawdziwe jak wtedy.

— Mógłbyś najpierw wysłać kobiety — poskarżył się Tormundowi. — Matki i młode dziewczęta.

Dziki obrzucił go chytrym spojrzeniem.

— Pewnie, że mógłbym. A wtedy wrony mogłyby postanowić zamknąć bramę. Garstka wojowników po tamtej stronie dopilnuje, że tego nie zrobią, tak? — Uśmiechnął się. — Kupiłem twojego cholernego konia, Jonie Snow, ale to nie znaczy, że nie potrafię policzyć mu zębów. Nie myśl, że ja i moi ludzie ci nie ufamy. Ufamy ci w takim samym stopniu, jak ty nam. — Prychnął pogardliwie. — Chciałeś wojowników, tak? To ich masz. Każdy z nich jest wart sześciu waszych czarnych wron.

Jon nie mógł powstrzymać uśmiechu.

— Jestem zadowolony, pod warunkiem że zachowają tę swoją broń na wspólnego wroga.