— Dałem ci na to słowo, tak? Słowo Tormunda Zabójcy Olbrzyma. Mocne jak żelazo.
Odwrócił się i splunął.
W tłumie wojowników byli ojcowie wielu zakładników Jona. Niektórzy obrzucali go martwymi zimnymi spojrzeniami, dotykając rękojeści broni. Inni uśmiechali się jak dawno niewidziani kuzyni, choć kilka z tych uśmiechów zaniepokoiło lorda dowódcę bardziej niż wszelkie spojrzenia. Żaden nie klęknął, ale wielu ofiarowało mu przysięgi.
— Przysięgam to samo, co przysiągł Tormund — rzekł czarnowłosy Brogg, który nie należał do gadatliwych. Soren Rozbijacz Tarcz pochylił głowę o cal.
— Topór Sorena należy do ciebie, Jonie Snow, jeśli będziesz go potrzebował.
Rudobrody Gerrick Królewski Potomek przyprowadził trzy córki.
— Będą dobrymi żonami i dadzą mężom silnych synów królewskiej krwi — przechwalał się. -
Przez ojca pochodzą od Raymuna Rudobrodego, który był królem za Murem.
Jon wiedział, że wśród wolnych ludzi pochodzenie znaczy bardzo niewiele. Nauczył się tego od Ygritte. Córki Gerricka również miały włosy barwy ognia, choć ona miała je splątane i rozczochrane, a ich były długie i proste.
— Trzy księżniczki, jedna piękniejsza od drugiej — rzekł ich ojcu. — Zadbam, by przedstawiono je królowej.
Podejrzewał, że Selyse Baratheon polubi je bardziej, niż polubiła Val. Były młodsze i zdecydowanie bojaźliwsze. Są słodkie dla oka, choć ich ojciec robi wrażenie głupca.
Howd Wędrowiec przysiągł na miecz, najbardziej wyszczerbiony i powgniatany kawał żelaza, jaki Jon w życiu widział. Devyn Obdzieracz Fok ofiarował mu kapelusz z foczej skóry, a Harle Łowca naszyjnik z niedźwiedzich pazurów. Moma, wiedźma-wojowniczka, zdjęła maskę z czardrewna na chwilę wystarczającą, by ucałować urękawicznioną dłoń Jona i przysiąc, że będzie jego wojownikiem albo jego kobietą, jak woli. I tak dalej.
Każdy wojownik przed wejściem do tunelu zdejmował wszystkie kosztowności i rzucał je na jeden z wozów ustawionych przez zarządcę przed bramą. Bursztynowe wisiorki, złote naszyjniki, ozdobione klejnotami sztylety, srebrne brosze, bransolety, pierścienie, niel owane kubki i złote puchary, rogi wojenne i rogi do picia, zielony grzebień z nefrytu, naszyjnik ze słodkowodnych pereł... Bowen Marsh przyjmował i zapisywał to wszystko. Pewien mężczyzna oddał koszulę ze srebrnych łusek, z pewnością zrobioną dla jakiegoś wielkiego lorda. Inny zostawił przed wejściem złamany miecz z trzema szafirami w rękojeści.
Były też dziwniejsze przedmioty: mamut-zabawka zrobiony z włosów prawdziwego mamuta, fal us wyrzeźbiony w mamucim kle, hełm wykonany z czaszki jednorożca, z nadal sterczącym z niej rogiem. Jon Snow nie miał pojęcia, ile żywności można będzie kupić za to wszystko w wolnych miastach.
Po jeźdźcach przyszli ludzie z Lodowego Brzegu. Kilkanaście wielkich kościanych rydwanów przejeżdżało kolejno obok Jona, postukując jak Grzechocząca Koszula. Połowa nadal miała koła, ale w pozostałych zastąpiono je płozami. Gładko przesuwały się po zaspach, w których grzęzły i zapadały się pojazdy posuwające się na kołach.
Ciągnące je psy były straszliwymi bestiami dorównującymi wielkością wilkorom. Kobiety nosiły focze skóry, niektóre miały niemowlęta u piersi. Starsze dzieci wlokły się za matkami, spoglądając na Jona oczami ciemnymi i twardymi jak kamienie, które ściskały w rękach. Jedni mężczyźni mieli na kapeluszach poroża, a inni kły morsów. Jon szybko się zorientował, że te dwie grupy nie lubią się nawzajem. Kolumnę zamykała grupka chudych reniferów, poganianych przez wielkie psy.
— Na nich lepiej uważaj, Jonie Snow — ostrzegł go Tormund. — To prawdziwe dzikusy.
Mężczyźni są wredni, a kobiety jeszcze gorsze. — Odpiął od siodła bukłak i podał go Jonowi. -
Masz. Może od tego wydadzą ci się mniej straszliwi. I nie zmarzniesz w nocy tak bardzo. Nie, zatrzymaj go sobie. Napij się do syta.
Miód był tak mocny, że oczy zaszły Jonowi łzami. Poczuł witki ognia wnikające mu w pierś.
Pociągnął długi łyk.
— Dobry z ciebie człowiek, Tormundzie Dzieciaku Olbrzyma. Jak na dzikiego.
— Lepszy niż większość, zapewne. Ale nie tak dobry, jak niektórzy.
Dzikim nie było końca. Słońce przesuwało się powoli na błękitnym firmamencie. Tuż przed południem ruch się zatrzymał, gdy zaprzężony w wołu wóz utknął na zakręcie tunelu. Jon Snow wszedł do środka, by zbadać sprawę. Wóz ugrzązł na dobre. Stojący za nim ludzie grozili, że porąbią pojazd na kawałki i zaszlachtują wołu, a woźnica i jego rodzina przysięgali, że zabiją ich, jeśli spróbują. Przy pomocy Tormunda i jego syna Toregga Jon zdołał powstrzymać dzikich przed przelewem krwi, ale minęła prawie godzina, nim udało się znowu otworzyć drogę.
— Przydałaby się większa brama — poskarżył się Jonowi Tormund, spoglądając ze skwaszoną miną na niebo. Wiatr przyniósł kilka chmur. — To idzie cholernie powoli. Jakbyśmy próbowali wypić Mleczną Wodę przez słomkę. Ha. Gdybym tylko miał Róg Joramuna. Dmuchnąłbym w niego porządnie i wszyscy przeszlibyśmy po gruzach.
— Melisandre spaliła Róg Joramuna.
— Naprawdę? — Tormund klepnął się w udo z głośnym śmiechem. — Spaliła piękny wielki róg, to prawda. Uważam, że to cholerny grzech. Miał chyba z tysiąc lat. Znaleźliśmy go w grobie olbrzyma. Żaden z nas nigdy nie widział tak wielkiego rogu. Na pewno właśnie dlatego Mance wpadł na pomysł, by ci powiedzieć, że to Róg Joramuna. Chciał, żeby wrony uwierzyły, że możemy wam zwalić ten cholerny Mur do stóp. Ale nie znaleźliśmy prawdziwego rogu, choć kopaliśmy bardzo wytrwale. Gdyby nam się udało, wszyscy klękacze w waszych Siedmiu Królestwach mogliby przez całe lato chłodzić sobie wino kawałkami lodu.
Jon obrócił się w siodle, marszcząc brwi. Joramun zadął w Róg Zimy i przebudził śpiących w ziemi olbrzymów. Ten ogromny róg o obręczach ze starego złota, ozdobiony starożytnymi runami... czy Mance Rayder go okłamał, czy raczej teraz Tormund nie mówił prawdy? Jeśli róg Mance’a był fałszywy, to gdzie się podział autentyczny?
Po południu słońce przesłoniły chmury. Dzień zrobił się szary i wietrzny.
— Idzie na śnieg — zapowiedział złowrogim tonem Tormund.
Inni dostrzegli w białawych chmurach taki sam omen i skłoniło ich to do pośpiechu. Ludzie tracili cierpliwość. Jednego z dzikich pchnięto nożem, gdy spróbował wejść do środka przed innymi, którzy stali w kolejce wiele godzin. Toregg wyrwał napastnikowi broń, wyciągnął obu mężczyzn z tłumu i wysłał z powrotem do obozu, by zaczęli od nowa.
— Tormundzie — odezwał się Jon, gdy do bramy zbliżyły się cztery stare kobiety ciągnące wóz wyładowany dziećmi — opowiedz mi o naszych wrogach. Chciałbym się jak najwięcej dowiedzieć o Innych.
Dziki potarł usta.
— Nie tutaj — wymamrotał. — Nie po tej stronie waszego Muru. — Spojrzał niespokojnie w stronę obleczonych w białe płaszcze drzew. — No wiesz, oni nigdy nie są daleko. Za dnia się nie pokażą, nie wtedy, gdy świeci stare dobre słońce, ale niech ci się nie zdaje, że to znaczy, iż odeszli. Cienie nigdy nie odchodzą. Możesz ich nie widzieć, ale zawsze depczą ci po piętach.
— Czy niepokoili was podczas drogi na południe?
— Nigdy nie zaatakowali większymi siłami, jeśli o to pytasz, ale cały czas podążali za nami, skubiąc nasze boki. Nawet nie chcę myśleć, ilu zwiadowców straciliśmy, a każdy, kto został z tyłu albo zabłądził, był zgubiony. Co noc otaczaliśmy obóz pierścieniem ognisk. Oni nieszczególnie lubią ogień, to jedno jest pewne. Ale gdy nadszedł śnieg... albo deszcz ze śniegiem czy zamarzający deszcz... wtedy cholernie trudno jest znaleźć suche drewno i rozpalić ogień. I jeszcze to zimno. Niektórymi nocami nasze ogniska po prostu kurczyły się i gasły.