— Niektórzy z was mnie znają — zaczął. — Inni dopiero mnie poznają. — Jestem waszym prawowitym lordem i wróciłem z wygnania. Moi wrogowie mówili wam, że nie żyję. Jak widzicie, te opowieści były fałszywe. Służcie mi tak samo wiernie, jak służyliście mojemu kuzynowi, a nikomu z was nie stanie się krzywda.
Podchodzili do niego kolejno. Pytał każdego o imię, a potem kazał mu klęknąć i przysiąc wierność. Wszystko szło szybko. Żołnierze z garnizonu — tylko czterech przeżyło atak, stary sierżant i trzech chłopaków — położyli miecze u jego stóp. Nikt się nie opierał. Nikt nie zginął.
Nocą w wielkiej komnacie urządzono ucztę. Zwycięzcy raczyli się pieczystym i świeżymi rybami, popijając je mocnym czerwonym winem z zamkowych piwnic. Jon Connington zasiadał na Gryfim Tronie, dzieląc stół na podwyższeniu z Bezdomnym Harrym Stricklandem, Czarnym Balaqiem, Franklynem Flowersem oraz trojgiem młodych gryfiąt, które wzięli do niewoli. Dzieci wywodziły się z jego krwi i uważał, że powinien je poznać, ale kiedy bękart oznajmił: „Mój ojciec cię zabije”, Connington uznał, że dowiedział się już wystarczająco wiele i kazał je odesłać do cel.
Potem sam również się oddalił.
Haldon Półmaester nie przybył na ucztę. Lord Jon znalazł go w wieży maestera. Pochylał się nad stosem pergaminów, a ze wszystkich stron otaczały go rozłożone mapy.
— Próbujesz ustalić, gdzie może być reszta kompanii? — zapytał Connington.
— Gdybym tylko mógł, wasza lordowska mość.
Z Volon Therys wypłynęło dziesięć tysięcy ludzi, razem z bronią, końmi i słoniami. Tylko niespełna połowa tej liczby zdołała dotąd dotrzeć na wyznaczone miejsce, opustoszałe wybrzeże na skraju deszczowego lasu. Jon Connington świetnie znał te ziemie, ponieważ kiedyś należały do niego.
Jeszcze kilka lat temu z pewnością nie odważyłby się lądować na Przylądku Gniewu.
Lordowie burzy byli głęboko lojalni wobec rodu Baratheonów oraz króla Roberta. Teraz jednak, gdy Roberta i jego brata Renly’ego zabito, wszystko się zmieniło. Stannis był surowym, zimnym człowiekiem i nie budziłby zbyt wielkiej lojalności, nawet gdyby nie przebywał na drugim końcu świata, a krainy burzy miały bardzo niewiele powodów, by kochać ród Lannisterów. Jon Connington miał tu też przyjaciół. Niektórzy starsi lordowie będą mnie jeszcze pamiętać, a ich synowie o mnie słyszeli. Wszyscy też znają opowieść o Rhaegarze i jego małym synku, którego głowę roztrzaskano o zimny kamienny mur.
Na szczęście okręt lorda Jona dotarł na miejsce jako jeden z pierwszych. Potem musieli tylko rozbić obóz i jak najszybciej zebrać wysiadających na brzeg ludzi, nim miejscowe paniątka zauważą grożące im niebezpieczeństwo. Złota Kompania dowiodła swej wartości. Nigdzie nie widziało się chaosu, jaki z pewnością opóźniłby marsz pośpiesznie zebranego zastępu rycerzy oraz miejscowego pospolitego ruszenia. To byli dziedzice Bittersteela. Dyscyplinę wyssali z mlekiem matki.
— Jutro o tej porze powinniśmy już mieć trzy zamki — oznajmił. Oddział, który zdobył Gniazdo Gryfów, stanowił jedną czwartą ich obecnych sił. Ser Tristan Rivers pomaszerował na Wronie Gniazdo, siedzibę rodu Morrigenów, a Laswel Peake na Deszczowy Dom, twierdzę Wylde’ów.
Obaj prowadzili oddziały o mniej więcej tej samej liczebności. Reszta ludzi została w obozie, by strzec miejsca lądowania oraz księcia. Dowodził nimi volanteński płatnik kompanii, Gorys Edoryen. Jon miał nadzieję, że liczba jego ludzi nie przestanie rosnąć.
— Nadal mamy za mało koni.
— I ani jednego słonia — przypomniał mu Półmaester. Żadna z wielkich kog transportujących te zwierzęta nie dotarła jeszcze na miejsce. Ostatnio widzieli je w Lys, nim sztorm rozproszył połowę floty. — Konie można znaleźć w Westeros, a słonie...
— ...nie mają znaczenia. — W walnej bitwie te ogromne zwierzęta z pewnością okazałyby się użyteczne, ale minie jeszcze sporo czasu, nim zgromadzą siły potrzebne, by stawić wrogom czoło w polu. — Czy te dokumenty powiedziały ci coś ważnego?
— Och, bardzo wiele, wasza lordowska mość. — Haldon uśmiechnął się półgębkiem. -
Lannisterowie łatwo robią sobie wrogów, ale utrzymywanie przyjaciół sprawia im więcej trudności. Ich sojusz z Tyrel ami słabnie, sądząc z tego, co tu wyczytałem. Królowa Cersei i królowa Margaery walczą o małego króla jak suki o kurzą kość. Obie oskarżono o zdradę i nierząd. Mace Tyrel porzucił oblężenie Końca Burzy, by pomaszerować na Królewską Przystań i uratować córkę. Zostawił tylko symboliczny oddział, mający uniemożliwić ludziom Stannisa opuszczenie zamku.
— Mów dalej — zażądał Connington, siadając.
— Na północy Lannisterowie polegają na Boltonach, a w dorzeczu na Freyach. Oba te rody od dawna słyną z okrucieństwa i skłonności, do zdrady. Lord Stannis Baratheon nadal prowadzi otwartą rebelię, a żelaźni ludzie również obwołali króla na swych wyspach. Nikt nie wspomina o Dolinie, co sugeruje, że Arrynowie nie uczestniczą w żadnych walkach.
— A co z Dorne?
Dolina leżała daleko, Dorne zaś blisko.
— Młodszego syna księcia Dorana zaręczono z Myrcel ą Baratheon. To by sugerowało, że Dornijczycy sprzymierzyli się z rodem Lannisterów. Niemniej trzymają armię na Szlaku Kości i drugą w Książęcym Wąwozie. Czekają...
— Czekają. — Connington zmarszczył brwi. — Na co?
— Bez Daenerys i jej smoków Dorne miało kluczowe znaczenie dla ich nadziei. — Napisz do Słonecznej Włóczni. Doran Martel musi się dowiedzieć, że syn jego siostry żyje i wrócił do ojczyzny, by odzyskać tron ojca.
— Jak każesz, wasza lordowska mość. — Półmaester zerknął na kolejny pergamin. — Nie moglibyśmy wybrać lepszej chwili. Ze wszystkich stron otaczają nas potencjalni przyjaciele i sojusznicy.
— Ale nie mamy smoków — zauważył Jon Connington.
— Dlatego jeśli chcemy pozyskać tych sojuszników, musimy im coś zaoferować.
— Tradycyjnie proponuje się złoto i ziemie.
— Gdybyśmy tylko je mieli. Obietnice włości i złota mogą niektórym wystarczyć, ale Strickland i jego ludzie z pewnością zażądają najlepszych ziem i zamków, tych, które odebrano ich przodkom. Nie.
— Wasza lordowska mość ma do zaoferowania coś bardzo cennego — dodał Haldon Półmaester. — Rękę księcia Aegona. Sojusz małżeński przyciągnąłby pod nasze chorągwie któryś z wielkich rodów.
Narzeczona dla promiennego księcia. Jon Connington aż za dobrze pamiętał ślub Rhaegara.
Elia nie była go godna. Od samego początku była słaba i chorowita, a porody osłabiły ją dodatkowo. Po przyjściu na świat księżniczki Rhaenys jej matka nie wstała z łoża przez pół roku, a narodziny księcia Aegona omal jej nie zabiły. Maesterzy powiedzieli potem księciu Rhaegarowi, że nie będzie już mogła mieć więcej dzieci.
— Daenerys Targaryen może jednak się zjawić któregoś dnia — odpowiedział Półmaesterowi Connington. — Aegon musi pozostać wolny, by mógł ją poślubić.
— Wasza lordowska mość wie najlepiej — zgodził się Haldon. — W takim razie moglibyśmy zaproponować potencjalnym przyjaciołom nieco mniej wartą nagrodę.
— Co masz na myśli?
— Ciebie. Nie masz żony. Jesteś wielkim lordem, zachowałeś męskie siły i nie masz żadnych dziedziców poza tymi kuzynami, których właśnie uwięziłeś. Potomek starożytnego rodu, piękny warowny zamek i rozległe, bogate włości, które wdzięczny król po zwycięstwie z pewnością ci przywróci, a może nawet poszerzy. Okryłeś się sławą jako wojownik, a jako namiestnik króla Aegona będziesz przemawiał jego głosem i rządził królestwem w jego imieniu. Nie wątpię, że wielu ambitnych lordów z chęcią wydałoby córkę za takiego człowieka. Być może nawet książę Dorne.