Jon Connington odpowiedział na to przeciągłym zimnym spojrzeniem. Chwilami Półmaester irytował go prawie równie mocno jak ten okropny karzeł.
— Nie sądzę. — Wzdłuż mojej kończyny skrada się śmierć. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.
Nawet żona. Wstał. — Przygotuj list do księcia Dorana.
— Wedle rozkazu, wasza lordowska mość.
Jon Connington spał tej nocy w lordowskiej komnacie, w łożu należącym ongiś do jego ojca, pod zakurzonym baldachimem z czerwono-białego aksamitu. O świcie obudził go szum deszczu oraz nieśmiałe pukanie służącego, pragnącego zapytać, co nowy lord ma ochotę zjeść na śniadanie.
— Jaja na twardo, smażony chleb i fasolę. A do tego dzban wina. Najgorszego, jakie mamy w piwnicach.
— Naj... najgorszego wasza lordowska mość?
— Słyszałeś, co powiedziałem.
Gdy przyniesiono posiłek i wino, Connington zaryglował drzwi, wylał zawartość dzbanka do miski i zanurzył w niej rękę. Gdy lady Lemore obawiała się, że karzeł mógł się zarazić szarą łuszczycą, zaleciła mu kąpiele i namaczanie w occie, ale gdyby kazał sobie co rano przynosić dzban octu, wszystko by się wydało. Będzie mu musiało wystarczyć wino, a nie widział sensu w marnowaniu dobrego trunku. Paznokcie na wszystkich palcach oprócz kciuka zrobiły się już czarne, a na środkowym palcu szarość przeszła za drugi paliczek. Trzeba było je obciąć — pomyślał. Ale jak wytłumaczyłbym brak dwóch palców? Nie mógł pozwolić, by dowiedziano się o jego chorobie. To dziwne, ale ludzie, którzy z uśmiechem na twarzach ruszali do bitwy i stawiali czoło śmierci, by uratować towarzysza, w jedno uderzenie serca porzuciliby tego samego towarzysza, gdyby tylko się dowiedzieli, że ma szarą łuszczycę. Trzeba było pozwolić, żeby cholerny karzeł się utopił.
Później tego samego dnia, ubrawszy się i włożywszy rękawice, Jon Connington dokonał inspekcji zamku i wysłał wiadomość do Bezdomnego Harry’ego Stricklanda oraz pozostałych kapitanów, prosząc, by spotkali się z nim na naradzie wojennej. W samotni zebrało się dziewięć osób: Connington i Strickland, Haldon Półmaester, Czarny Balaq, ser Franklyn Flowers, Malo Jayn, ser Brendel Myrne, Dick Cole, i Lymond Pease. Półmaester przyniósł dobre wieści.
— Do obozu dotarła wiadomość od Marqa Mandrake’a. Volanteńczycy wysadzili go na brzeg z prawie pięciuset ludźmi. Okazało się, że znajdują się na Estermont. Zdobył Zielony Kamień.
Wyspa Estermont leżała nieopodal Przylądku Gniewu i nigdy nie była jednym z ich celów.
— Cholerni Volanteńczycy tak gorąco pragną się nas pozbyć, że wysadzają nas na pierwszym skrawku lądu, jaki zauważą — skwitował Franklyn Flowers. — Idę o zakład, że znajdziemy chłopaków rozproszonych na połowie cholernych Stopni.
— Razem z moimi słoniami — dodał grobowym głosem Harry Strickland. Bezdomny Harry wyraźnie nie mógł się pogodzić z utratą tych zwierząt.
— Mandrake nie miał łuczników — zauważył Lymond Pease. — Wiemy, czy przed upadkiem Zielonego Kamienia wysłano stamtąd jakieś kruki?
— Przypuszczam, że tak — odparł Jon Connington. — Ale jakie wiadomości mogły przekazać? W najlepszym razie jakąś mętną relację o łupieżcach zza morza. — Przed odpłynięciem z Volon Therys polecił swym kapitanom nie rozwijać podczas pierwszych ataków żadnych chorągwi. Ani trójgłowego smoka księcia Aegona, ani jego własnych gryfów, ani sztandarów bojowych kompanii, złotych i ozdobionych czaszkami. Niech Lannisterowie podejrzewają Stannisa Baratheona, piratów ze Stopni, banitów z lasu albo kogokolwiek zechcą. Jeśli meldunki, które dotrą do Królewskiej Przystani, będą niejasne i pełne sprzeczności, to bardzo dobrze. Im później zareaguje Żelazny Tron, tym więcej czasu będą mieli na zebranie sił i zdobycie sojuszników. — Na Estermont powinny być statki. W końcu to wyspa. Haldonie, napisz do Mandrake’a, żeby zostawił na zamku garnizon i popłynął z resztą ludzi na Przylądek Gniewu. Niech zabierze ze sobą wszystkich szlachetnie urodzonych jeńców.
— Wedle rozkazu, wasza lordowska mość. Tak się składa, że ród Estermontów jest spokrewniony z oboma królami. Będą z nich dobrzy zakładnicy.
— I dostaniemy dobre okupy — dodał z radością w głosie Bezdomny Harry.
— Pora, byśmy wysłali po księcia Aegona — oznajmił lord Jon. — Za murami Gniazda Gryfów będzie bezpieczniejszy niż w obozie.
— Wyślę jeźdźca — odparł Franklyn Flowers. — Ale chłopakowi nie spodoba się myśl, że ma siedzieć w bezpiecznym schronieniu. Możesz być tego pewien. On pragnie być w samym centrum wydarzeń.
W jego wieku wszyscy byliśmy tacy sami — pomyślał lord Jon, wspominając młodość.
— Czy nadszedł już czas, by wznieść jego chorągiew? — zapytał Pease.
— Jeszcze nie. Niech w Królewskiej Przystani myślą, że to tylko wygnany lord wrócił do domu z garstką najemników, by odzyskać dziedzictwo. To świetnie znana opowieść. Napiszę nawet list do króla Tommena z prośbą o ułaskawienie i zwrot ziem oraz tytułów. Będą mieli się nad czym zastanawiać, a tymczasem my wyślemy potajemnie wiadomości do potencjalnych przyjaciół w krainach burzy i w Reach. A także do Dorne. — To był krok o kluczowym znaczeniu. Pomniejsi lordowie mogli się do nich przyłączyć, licząc na korzyści, ale tylko książę Dorne dysponował siłami potrzebnymi, by się przeciwstawić rodowi Lannisterów i jego sojusznikom. — W pierwszej kolejności musimy pozyskać Dorana Martel a.
— Marne szanse — skwitował Strickland. — Dornijczyk boi się własnego cienia. Nie zalicza się do śmiałych ludzi.
Ty również nie.
— Książę Doran jest ostrożny, to prawda. Nie przyłączy się do nas, dopóki nie będzie przekonany, że zwyciężymy. Dlatego, by go przekonać, musimy zademonstrować swą siłę.
— Jeśli Peake’owi i Riversowi się uda, będziemy panować nad większą częścią Przylądka Gniewu — upierał się Strickland — Cztery zamki w cztery dni to wspaniały wynik, ale nadal dysponujemy tylko połową sił. Musimy zaczekać na resztę moich ludzi. Brakuje nam też koni i słoni. Powtarzam, że powinniśmy zaczekać. Zbierzmy siły i przeciągnijmy na swoją stronę kilku pomniejszych lordów. Dajmy Lysono Maarowi czas na rozesłanie szpiegów, by dowiedzieć się czegoś o naszych wrogach.
Connington obrzucił pulchnego wielkiego kapitana chłodnym spojrzeniem. To nie jest Czarne Serce, Bittersteel aniMaelys. Woli czekać, aż wszystkie siedem piekieł zamarznie, niżnarazić się na pęcherze.
— Nie przemierzyliśmy połowy świata po to, żeby czekać. Nasza najlepsza szansa, to uderzyć mocno i szybko, nim Królewska Przystań się zorientuje, kim jesteśmy. Zamierzam zdobyć Koniec Burzy. To niemal niezdobyta twierdza i ostatnia reduta Stannisa Baratheona na południu. Kiedy padnie, będziemy mieli bezpieczną bazę, do której w razie potrzeby będziemy się mogli wycofać. Zdobywając ją, dowiedziemy też swej siły.
Kapitanowie Złotej Kompanii wymienili spojrzenia.
— Jeśli Koniec Burzy nadal pozostaje w rękach ludzi wiernych Stannisowi, odbierzemy zamek jemu, nie Lannisterom — sprzeciwił się Brendel Myrne. — Nie lepiej byłoby sprzymierzyć się z nim przeciwko wspólnemu wrogowi?
— Stannis to brat Roberta. Obaj pochodzą z rodu, który obalił Targaryenów — przypomniał mu Jon Connington. — Co więcej, przebywa tysiące mil stąd i dowodzi już tylko niewielkimi siłami.
Dzieli nas od niego całe królestwo. Potrzebowalibyśmy pół roku, by do niego dotrzeć, a ma nam do zaoferowania bardzo niewiele.