Выбрать главу

— Nasz brat pragnie z tobą porozmawiać, dziecko — oznajmił miły staruszek. — Usiądź, jeśli chcesz.

Spoczęła na krześle z czardrewna, ozdobionym hebanową twarzą. Krwawiące wrzody nie budziły w niej grozy. Zbyt długo mieszkała już w Domu Czerni i Bieli, by miała się bać fałszywej twarzy.

— Kim jesteś? — zapytał zarażony, gdy zostali sami.

— Nikim.

— Nieprawda. Jesteś Arya z rodu Starków, która przygryza wargę i nie potrafi kłamać.

— Byłam nią. Ale to się zmieniło.

— Po co tu jesteś?

— Żeby służyć. Żeby się uczyć. Żeby zmienić twarz.

— Najpierw zmień swe serce. Dar Boga o wielu Twarzach to nie dziecinna zabawka.

Chciałabyś zabijać dla swoich celów, dla własnej przyjemności. Przeczysz temu?

Przygryzła wargę.

— Nie...

Uderzył ją.

Poczuła piekący ból w policzku, ale wiedziała, że na to zasłużyła.

— Dziękuję. — Jeśli będzie obrywać wystarczająco często, może przestanie przygryzać wargę.

Arya to robiła, nie nocna wilczyca. — Przeczę temu.

— Kłamiesz. Czytam prawdę w twoich oczach. Masz oczy wilczycy i lubisz smak krwi.

Ser Gregor. Nie mogła powstrzymać tej myśli. Dunsen, Raff Słodyczek, ser Ilyn, ser Meryn, królowa Cersei. Gdyby się odezwała, musiałaby skłamać, a on by się zorientował. Dlatego milczała.

— Powiedziano mi, że byłaś kotem. Krążyłaś po zaułkach śmierdzących rybami, sprzedając sercówki i omułki. To małe życie, odpowiednie dla małego stworzenia, takiego jak ty. Poproś, a przywrócimy ci je. Pchaj taczkę, sprzedawaj sercówki i bądź zadowolona. Masz za miękkie serce, by stać się jedną z nas.

Chce mnie odesłać.

— Nie mam serca. Zamiast niego jest dziura. Zabiłam mnóstwo ludzi. Ciebie też mogłabym zabić, gdybym chciała.

— A czy to miałoby dla ciebie słodki smak?

Nie wiedziała, jak brzmi prawidłowa odpowiedź.

— Być może.

— W takim razie nie powinno cię tu być. W tym domu śmierć nie ma w sobie słodyczy. Nie jesteśmy wojownikami ani żołnierzami, czy zarozumiałymi zbirami przepełnionymi dumą. Nie zabijamy w służbie jakiegoś lorda ani nie po to, by wypełnić sakiewki albo połechtać swą próżność. Nigdy nie przyznajemy daru dla własnej przyjemności. Nie wybieramy też tych, których zabijamy. Jesteśmy tylko sługami Boga o Wielu Twarzach.

Valar dohaeris.

Wszyscy muszą służyć.

— Znasz słowa, ale jesteś zbyt dumna, żeby służyć. Sługa musi być pokorny i posłuszny.

— Jestem posłuszna. I najpokorniejsza ze wszystkich.

Zachichotał.

— Jestem pewien, że będzie z ciebie prawdziwa bogini pokory. Ale czy potrafisz zapłacić cenę?

— A co to za cena?

— Ty jesteś ceną. Wszystko, co masz i co masz nadzieję kiedykolwiek mieć. Zabraliśmy ci oczy, a potem je oddaliśmy. Potem zabierzemy ci uszy i będziesz chodziła w ciszy. Zabierzemy ci nogi i będziesz pełzała. Nie będziesz niczyją córką, niczyją żoną, niczyją matką. Twoje imię będzie kłamstwem i nawet twarz, którą będziesz nosiła, może nie należeć do ciebie.

O mały włos nie przygryzła znowu wargi, ale powstrzymała się na czas. Moja twarz jest ciemnym basenem, wszystko ukrywa, nic nie pokazuje. Pomyślała o wszystkich imionach, jakie w życiu nosiła: Arry, Łasica, Gołąbek, Cat znad Kanałów. Pomyślała o głupiej dziewczynie z Winterfel zwanej Aryą o Końskim Pysku. Imiona nie miały znaczenia.

— Zapłacę tę cenę. Dajcie mi twarz.

— Na twarze trzeba zasłużyć.

— Powiedz mi jak.

— Przyznaj dar pewnemu człowiekowi. Potrafisz to zrobić?

— Co to za człowiek?

— Nie znasz go.

— Jest bardzo wielu ludzi, których nie znam.

— To jeden z nich. Nieznajomy. Nie kochasz go ani nie nienawidzisz. Nigdy go nie spotkałaś.

Zabijesz go?

— Tak.

— W takim razie jutro znowu staniesz się Cat znad Kanałów. Noś jej twarz, patrz i bądź posłuszna. Przekonamy się, czy rzeczywiście jesteś godna, by służyć Bogu o Wielu Twarzach.

Następnego dnia wróciła więc do Brusca i jego córek, mieszkających w domu nad kanałem.

Brusco otworzył szeroko oczy na jej widok, a Brea westchnęła cicho.

Valar morghulis — przywitała ich Cat.

Valar dohaeris — odpowiedział Brusco.

Potem wszystko wyglądało tak, jakby nigdy ich nie opuściła.

Człowieka, którego musiała zabić, pierwszy raz zobaczyła późnym rankiem, gdy pchała taczkę brukowanymi ulicami obok Fioletowego Portu. Był stary, dobrze po pięćdziesiątce. Żył już za długo — próbowała przekonać samą siebie. Dlaczego miałby dostać tyle lat, skoro mój ojciec miał tak mało? Cat znad Kanałów nie miała ojca, zachowała więc milczenie.

— Sercówki, omułki, ostrygi — zawołała Cat, gdy przechodził obok. — Krewetki i tłuste zielone małże.

Uśmiechnęła się nawet do niego. Czasami to wystarczało, by przechodzień zatrzymał się i coś kupił. Postarzały mężczyzna nie odwzajemnił jednak uśmiechu. Łypnął tylko na nią spode łba i poszedł dalej. Wlazł w kałużę i ochlapał jej nogi.

Nic nie wie o uprzejmości — pomyślała, śledząc go spojrzeniem. Twarz ma twardą i nieprzyjemną. Nos postarzałego mężczyzny był cienki i ostro zakończony, usta wąskie, a oczy małe i blisko osadzone. Włosy mu posiwiały, ale mała, ostro zakończona bródka nadal była czarna. Cat pomyślała, że na pewno ją farbuje, i zadała sobie pytanie, dlaczego nie zrobi tego samego z włosami. Miał też krzywe plecy, jeden bark ulokowany wyżej od drugiego.

— To zły człowiek — oznajmiła wieczorem, wróciwszy do Domu Czerni i Bieli. — Ma okrutne usta, złe oczy i brodę łajdaka.

Miły staruszek zachichotał.

— To człowiek jak każdy inny. Ma w sobie światło i ciemność. Nie masz prawa go osądzać.

To ją zaskoczyło.

— Czy bogowie go osądzili?

— Niektórzy z nich, być może. Po cóż są bogowie, jeśli nie po to, by osądzać ludzi? Ale Bóg o Wielu Twarzach nie waży na szalach ludzkich dusz. Przyznaje swój dar najlepszym i najgorszym po równo. W przeciwnym razie dobrzy ludzie żyliby wiecznie.

Następnego dnia, obserwując postarzałego mężczyznę zza taczki, Cat doszła do wniosku, że najgorsze są jego dłonie. Miał długie, kościste palce, zawsze pozostające w ruchu. Drapał się po brodzie, pociągał za ucho, bębnił w stół, ruszał nimi, ruszał i ruszał. Jego ręce są jak dwa białe pająki. Im dłużej im się przyglądała, tym bardziej ich nienawidziła.

— Za dużo rusza rękami — zameldowała wieczorem w świątyni. — Na pewno dręczy go strach.

Dar przyniesie mu spokój.

— Dar wszystkim przynosi spokój.

— Kiedy go zabiję, spojrzy mi w oczy i podziękuje mi.

— Jeśli to zrobi, to będzie znaczyło, że zawiodłaś. Najlepiej by było, gdyby w ogóle cię nie zauważył.

Po kilku dniach obserwacji Cat doszła do wniosku, że postarzały mężczyzna jest jakiegoś rodzaju kupcem. Jego interesy miały coś wspólnego z morzem, choć nigdy nie widziała, by postawił nogę na pokładzie statku. Spędzał swe dni w jadłodajni nieopodal Fioletowego Portu, mając pod ręką kubek ze stygnącą zupą cebulową. Przerzucał papiery, przystawiał do nich pieczęcie i przemawiał ostrym tonem do szeregu kapitanów, armatorów i innych kupców. Nikt z nich najwyraźniej zbytnio go nie lubił.