Выбрать главу

— To może chwilę potrwać — oznajmił.

— Jest tu porządna stal, jeśli zdołacie ją znaleźć — warknął ktoś grubym głosem. — Może i nie wygląda ładnie, ale zatrzyma uderzenie miecza.

Wysoki rycerz zszedł z wozu, odziany od stóp do głów w należącą do kompanii stal. Lewy nagolennik nie pasował do prawego, obojczyk pokrywały plamki rdzy, a nałokietniki ozdobiono niel owanymi kwiatami. Na prawej dłoni miał rękawicę z klepsydrowej stali, a na lewej zardzewiałą kolczą rękawicę bez palców. W sutki na napierśniku z zaznaczonymi mięśniami wprawiono żelazne kółka. Hełm wielki zdobiły baranie rogi, w tym jeden złamany.

Rycerz zdjął hełm i ujrzeli posiniaczoną twarz Joraha Mormonta.

W każdym calu wygląda na najemnika. Nie ma już w sobie nic ze złamanego nieszczęśnika, którego uwolniliśmy z klatki Yezzana — pomyślał Tyrion. Siniaki znacznie wyblakły, a opuchlizna prawie zeszła, Mormont więc niemalże znowu przypominał człowieka... choć nie do końca siebie. Nigdy się nie uwolni od maski demona, którą wypalono mu na prawym policzku na znak, że jest niebezpiecznym i nieposłusznym niewolnikiem. Ser Jorah nigdy nie zaliczał się do przystojnych mężczyzn, a piętno zmieniło jego twarz w coś przerażającego.

Tyrion uśmiechnął się szeroko.

— Wystarczy mi do szczęścia, jeśli będę ładniejszy od ciebie. — Spojrzał na Grosik. — Właź na tamten wóz. Ja zacznę od tego.

— Szybciej pójdzie, jeśli będziemy szukać razem. — Podniosła przerdzewiały półhełm i włożyła go sobie z chichotem na głowę. — Czy wyglądam groźnie?

Wyglądasz jak komediancka dziewczyna z garnkiem na łbie.

— To jest półhełm. Potrzebny ci hełm wielki.

Znalazł taki i wręczył go dziewczynie, zabierając jej półhełm.

— Jest za duży. — Głos Grosik odbijał się głuchym echem od stali. — Nic w nim nie widzę. -

Zdjęła hełm i odrzuciła go na bok. — Co jest złego w półhełmie?

— Odsłania twarz. — Tyrion uszczypnął ją w nos. — Lubię patrzeć na twój nos. Nie chciałbym, żebyś go straciła.

— Podoba ci się mój nos? — zapytała, otwierając szeroko oczy.

Och, Siedmiu miejcie mnie w swojej opiece. Tyrion odwrócił się i zaczął grzebać w stosach starych zbroi leżących z tyłu wozu.

— A czy podobają ci się też inne moje części? — dopytywała się dziewczyna.

Być może chciała, by jej głos zabrzmiał figlarnie. Wyszło jednak smętnie.

— Wszystkie mi się podobają — zapewnił Tyrion, w nadziei, że to położy kres dyskusji na ten temat. — A moje własne jeszcze bardziej.

— Po co nam zbroja? Jesteśmy tylko komediantami. Udajemy, że walczymy.

— Potrafisz udawać bardzo dobrze — odparł Tyrion, oglądając ciężką kolczą koszulę, która wyglądała na nadgryzioną przez mole. Jakie mole żywią się kolczugą? — Udawanie trupa to jeden ze sposobów na przeżycie bitwy. Dobra zbroja to drugi. — Ale obawiam się, że tu jest bardzo mało dobrych zbroi. Nad Zielonymi Widłami walczył w niedobranych fragmentach zbroi znalezionych na wozach lorda Lefforda. W hełmie kubłowym ozdobionym szpicą wyglądał, jakby ktoś włożył mu na głowę wiadro pełne pomyj. Kompanijna stal była gorsza. Nie tylko stara i niedopasowana, lecz również powgniatana, pełna pęknięć i krucha. Czy to zakrzepła krew, czy tylko rdza? Powąchał plamę, ale nie mógł być pewny.

— Tu masz kuszę.

Grosik pokazała mu ją i Tyrion przyjrzał się broni.

— Nie mogę naciągać kuszy nogami. Są za krótkie. Lepsza dla mnie byłaby korba.

Prawdę mówiąc, nie chciał kuszy. Jej ładowanie trwało za długo. Nawet gdyby czaił się przy latrynie, czekając, aż jakiś nieprzyjaciel przyjdzie się wysrać, szanse, że zdąży wystrzelić więcej niż jeden bełt, były niewielkie.

Wziął w rękę morgensztern, zakręcił nim i odłożył. Za ciężki. Pominął młot bojowy — za długi — nabijaną ćwiekami maczugę — również za ciężka — oraz kilka mieczy, nim wreszcie znalazł sztylet, który mu się podobał, nieprzyjemnie wyglądający kawałek stali o trójkątnej klindze.

— To może się nadać — stwierdził. Klinga była nieco zardzewiała, ale to uczyni broń jeszcze groźniejszą. Znalazł odpowiednią pochwę z drewna i skóry i schował do niej sztylet.

— Mały miecz dla małego mężczyzny? — zażartowała Grosik.

— To jest sztylet. Zrobiono go dla dużego mężczyzny. Tyrion pokazał jej długi miecz. — To jest miecz. Spróbuj go podnieść.

Grosik zrobiła to, zamachnęła się i zmarszczyła brwi.

— Jest za ciężki.

— Stal waży więcej niż drewno. Ale jeśli tniesz tym przeciwnika w szyję, jego głowa raczej nie zmieni się w melon. — Wziął od niej miecz i przyjrzał mu się uważniej. — Tania stal. I wyszczerbiona. Widzisz, tutaj? Cofam to, co powiedziałem. Będziesz potrzebowała lepszej broni, żeby ścinać ludziom głowy.

— Nie chcę nikomu ścinać głów.

— I słusznie. Atakuj ich poniżej kolan. Łydka, ścięgna, kostka... nawet olbrzymy się przewracają, jeśli obetniesz im stopy. Kiedy już leżą, nie są większe od ciebie.

Grosik wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.

— W nocy śniło mi się, że mój brat wrócił do życia. Stawaliśmy w szranki przed jakimś wielkim lordem, dosiadając Zgryza i Ślicznej Świni, a ludzie rzucali nam róże. Byliśmy tacy szczęśliwi...

Tyrion ją spoliczkował.

Uderzenie było lekkie, zważywszy wszystko razem, tylko delikatne poruszenie nadgarstka, niewsparte poważną siłą. Nawet nie zostawiło śladu na jej twarzy. Ale i tak oczy zaszły jej łzami.

— Jeśli pragniesz snów, połóż się spać — rzekł jej. — Ale kiedy się obudzisz, nadal będziemy zbiegłymi niewolnikami pośrodku oblężenia. Zgryz nie żyje. Świnia najpewniej też. A teraz znajdź sobie jakąś zbroję, włóż ją i nie przejmuj się, gdzie cię uwiera. Komedianckie przedstawienie się skończyło. Możesz walczyć, ukryć się albo zesrać ze strachu, jak sobie chcesz, ale cokolwiek postanowisz zrobić, zrobisz to obleczona w stal.

Grosik dotknęła uderzonego policzka.

— Nie trzeba było uciekać. Nie jesteśmy najemnikami. Nie umiemy walczyć na miecze. U Yezzana wcale nie było tak źle. Nie tak źle. Piastun czasami bywał okrutny, ale Yezzan nigdy.

Byliśmy jego ulubieńcami. Jego... jego...

— Niewolnikami. Tego właśnie słowa szukasz.

— Niewolnikami — powtórzyła z rumieńcem na twarzy. — Ale specjalnymi niewolnikami. Jak Słodycz. Jego skarbami.

Jego zwierzątkami — pomyślał Tyrion. Kochał nas tak bardzo, że wysłał nas na arenę, na pożarcie lwom.

Grosik nie myliła się jednak całkowicie. Niewolnicy Yezzana żyli lepiej niż wielu wieśniaków w Siedmiu Królestwach, było też mniej prawdopodobne, że zimą umrą z głodu. Niewolnicy byli własnością, to prawda. Można ich było kupować i sprzedawać, piętnować i poddawać chłoście, właściciele mogli z nich czerpać cielesną przyjemność albo rozmnażać ich, by wyprodukować nowych niewolników. Pod tym względem nie różnili się od psów i koni. Ale większość lordów traktowała swe psy i konie całkiem przyzwoicie. Dumni ludzie mogli wykrzykiwać, że wolą zginąć wolni, niż żyć jako niewolnicy, ale duma była tania. Gdy stal uderzyła o krzemień, takich ludzi znajdowało się rzadko jak smocze zęby. W przeciwnym razie na świecie nie roiłoby się od niewolników. Nigdy nie było niewolnika, który sam nie wybrałby sobie swego losu — pomyślał karzeł. Mógł to być wybór między niewolą a śmiercią, ale zawsze wybór.