— Ryzyko nie zawsze wiedzie ku zgubie — nie ustępował Quentyn. — To mój obowiązek. Moje przeznaczenie. — Podobno jesteś moim przyjacielem, Gerris. Dlaczego musisz drwić z moich nadziei? Mam już wystarczająco wiele wątpliwości. Nie musisz dolewać oliwy do ognia mojego strachu. — To będzie moja wielka przygoda.
— Wielkie przygody nieraz kończą się śmiercią.
Nie mylił się. Opowieści mówiły również i o tym. Bohater rusza w drogę z przyjaciółmi i towarzyszami, stawia czoło niebezpieczeństwom i wraca do domu zwycięski. Ale niektórzy z jego przyjaciół nie wracają. Ale bohater nigdy nie ginie. Muszę się stać bohaterem.
— Potrzebuję tylko odwagi. Chcesz, by Dorne zapamiętało mnie jako pokonanego?
— Dorne o żadnym z nas nie będzie pamiętać zbyt długo.
Quentyn possał oparzoną dłoń.
— Dorne pamięta o Aegonie i jego siostrach. O smokach nie zapomina się tak łatwo. O Daenerys również nie zapomni.
— Zapomni, jeśli zginęła.
— Ona żyje. — Musi żyć. — Zgubiła się, ale mogę ją znaleźć.
A gdy to się stanie, spojrzy na mnie tak, jak patrzy na swego najemnika. Muszę udowodnić, że jestem jej godny.
— Chcesz polecieć na smoku?
— Jeżdżę konno od szóstego roku życia.
— I kilka razy zleciałeś z siodła.
— To mnie nie powstrzymało przed wspięciem się na nie z powrotem.
— Ale nigdy nie spadłeś na ziemię z wysokości tysiąca stóp — zauważył Gerris. — Poza tym, konie rzadko zamieniają jeźdźców w stosy przypalonych kości i popiołu.
Wiem, że to niebezpieczne.
— Nie chcę już więcej o tym słuchać. Możesz odejść. Znajdź sobie statek i uciekaj do domu, Gerris.
Książę wstał, zdmuchnął świecę i wrócił do przepoconej pościeli. Trzeba było pocałować którąś z bliźniaczek Drinkwater albo nawet obie. Trzeba było je pocałować, dopóki mogłem to zrobić. Trzeba było popłynąć do Norvos, zobaczyć się z matką i obejrzeć miejsce, gdzie się urodziła, by wiedziała, że o niej nie zapomniałem. Słyszał szum padającego deszczu uderzającego o cegły.
Gdy nadeszła godzina wilka, z nieba lały się już miarowo zimne gęste strugi. Wyłożone cegłami ulice Meereen wkrótce obrócą się w rzeki. Trzej Dornijczycy zjedli w poprzedzającym świt chłodzie śniadanie — prosty posiłek złożony z owoców, chleba i sera, popitych kozim mlekiem. Gdy Gerris chciał sobie nalać kielich wina, Quentyn go powstrzymał.
— Żadnych trunków. Czas na picie nadejdzie później.
— Miejmy nadzieję — odparł Gerris.
Kolos wyjrzał na taras.
— Wiedziałem, że będzie lało — poskarżył się z przygnębieniem w głosie. — Nocą bolały mnie kości, jak zawsze przed deszczem. Smokom to się nie spodoba. Woda i ogień nie mieszają się ze sobą, to fakt. Zapalisz sobie ładne ognisko i grzejesz się przy nim, aż nagle z nieba zaczyna lać deszcz, a nim minie chwila, drewno moknie i ogień gaśnie.
Gerris zachichotał.
— Smoki nie są z drewna, Arch.
— Niektóre są. Stary król Aegon, ten kobieciarz, zbudował drewniane smoki, żeby nas podbić.
Ale to skończyło się źle.
Dzisiaj może być podobnie - pomyślał książę. Szaleństwa i klęski Aegona Niegodnego nie obchodziły go zbytnio, był jednak pełen wątpliwości i złych przeczuć. Od wysilonych żarcików przyjaciół tylko rozbolała go głowa. Nic nie rozumieją. Mogą być Dornijczykami, ale ja jestem Dorne. Za wiele lat, gdy już umrą, wszystko to stanie się pieśnią, którą będzie się o mnie śpiewać. Nagle wstał.
— Już czas.
Jego przyjaciele również się podnieśli. Ser Archibald dopił kozie mleko i otarł płyn z górnej wargi grzbietem potężnej dłoni.
— Przyniosę komedianckie stroje.
Po chwili wrócił z naręczem, które dostali od Obdartego Księcia podczas drugiego spotkania.
Pod trzema długimi, zszytymi z małych kwadracików tkaniny płaszczami z kapturami ukrywały się trzy pałki, trzy krótkie miecze i trzy maski z polerowanego mosiądzu. Byk, lew i małpa.
Wszystko, czego potrzeba, by stać się Mosiężną Bestią.
— Mogą zapytać o hasło — ostrzegł Obdarty Książę, wręczając im stroje. — Ono brzmi „pies”.
— Jesteś tego pewien? — zapytał Gerris.
— W wystarczającym stopniu, by postawić na to życie.
— W jaki sposób poznałeś ich hasło?
— Spotkaliśmy kilka Mosiężnych Besti i Meris zapytała je miło. Książę powinien wiedzieć, że takich pytań się nie zadaje, Dornijczyku. W Pentos mawiamy: „Nigdy nie pytaj, z czego zrobiono pasztet. Po prostu go jedz”.
Po prostu go jedz. Pewnie jest w tym odrobina mądrości — pomyślał Quentyn.
— Ja będę bykiem — oznajmił Arch.
Quentyn wręczył mu maskę byka.
— Dla mnie lew.
— To znaczy, że ja muszę być małpą. — Gerris uniósł maskę do twarzy. — Jak się w tym oddycha?
— Po prostu ją włóż.
Quentyn nie miał nastroju do żartów.
W zawiniątku znajdował się również bicz — paskudny rzemień przytwierdzony do rączki z mosiądzu i kości, tak mocny, że mógłby zedrzeć skórę z wołu.
— A to po co? — zapytał Arch.
— Daenerys użyła bicza, by poskromić czarną bestię. — Quentyn zwinął bat i zawiesił go sobie u pasa. — Arch, weź też swój młot. Może się nam przydać.
Nocą niełatwo było się dostać do Wielkiej Piramidy w Meereen. O zachodzie słońca ryglowano drzwi, które pozostawały zamknięte aż do świtu. Przy każdym wejściu stali wartownicy, strażnicy patrolowali też najniżej położony taras, skąd mogli spoglądać z góry na ulicę. Przedtem ci strażnicy byli Nieskalanymi. Teraz zastąpiły ich Mosiężne Bestie. Quentyn miał nadzieję, że to wszystko zmieni.
O wschodzie słońca była zmiana warty, ale gdy trzej Dornijczycy ruszyli na dół schodami dla służby, do świtu zostało jeszcze pół godziny. Ściany zbudowano z cegieł pięćdziesięciu różnych kolorów, ale w półmroku wszystkie wydawały się szare, do chwili, gdy dotknęło ich światło pochodni trzymanej w ręce przez Gerrisa. Podczas długiej drogi nie spotkali nikogo. Słyszeli jedynie szuranie swych stóp o wytarte ceglane stopnie.
Główna brama piramidy prowadziła na centralny plac Meereen, ale Dornijczycy ruszyli ku bocznej furcie wychodzącej na zaułek. Z tego wyjścia korzystali w dawnych czasach niewolnicy wykonujący polecenia swych panów, nisko urodzeni Oraz kupcy przynoszący swe towary.
Drzwi wykonane z litego brązu zamknięto na masywną żelazną zasuwę. Stały przed nimi dwie Mosiężne Bestie uzbrojone w pałki, włócznie i krótkie miecze. Polerowany mosiądz masek — szczura i lisa — lśnił w blasku pochodni. Quentyn skinął na Kolosa, nakazując mu zostać w cieniu, a potem podszedł z Gerrisem do wartowników.
— Przyszliście za wcześnie — zauważył lis.
Quentyn wzruszył ramionami.
— Jak chcecie, to sobie pójdziemy. Możecie tu stać za nas.
Wiedział, że nie mówi jak rodowity Ghiscarczyk, ale połowa Mosiężnych Besti to byli wyzwoleni niewolnicy pochodzący z najrozmaitszych stron, jego akcent nie przyciągnął więc uwagi.
— W dupę z tym — mruknął szczur.
— Podaj dzisiejsze hasło — zażądał lis.
— Pies — odparł Dornijczyk.
Dwie Mosiężne Bestie wymieniły spojrzenia. Przez trzy długie uderzenia serca Quentyn bał się, że coś pójdzie nie tak, że Ładna Meris i Obdarty Książę z jakiegoś powodu odkryli błędne hasło. Wreszcie lis chrząknął.