Królowa Selyse znowu pociągnęła nosem.
— Cztery śluby można urządzić równie łatwo jak trzy. Pora już rozstrzygnąć sprawę Val.
Postanowiłam, że dziewczyna poślubi mojego wiernego i szlachetnego rycerza, ser Patreka z Królewskiej Góry.
— A czy Val o tym powiedziano, Wasza Miłość? — zapytał Jon. — Wśród wolnych ludzi, gdy mężczyzna pragnie kobiety, kradnie ją, dowodząc w ten sposób swej siły, sprytu oraz odwagi.
Zalotnikowi grozi poważne pobicie, jeśli złapią go kuzyni kobiety, i jeszcze gorszy los, gdy ona sama uzna go za niegodnego.
— To barbarzyński zwyczaj — stwierdził Axel Florent.
Ser Patrek zachichotał tylko.
— Żaden mężczyzna nigdy nie miał powodu kwestionować mojej odwagi. I żadna kobieta nigdy go nie znajdzie.
Królowa Selyse wydęła usta.
— Lordzie Snow, ponieważ lady Val nie zna naszych zwyczajów, przyślij ją proszę do mnie, bym mogła ją zapoznać z obowiązkami szlachetnej damy wobec jej pana męża.
To na pewno uda się świetnie. Jon zadał sobie pytanie, czy królowa nadal tak bardzo chciałaby wydać Val za jednego ze swoich rycerzy, gdyby wiedziała, co dziewczyna sądzi o księżniczce Shireen.
— Jak sobie życzysz — odparł — choć, jeśli mogę być szczery...
— Nie, nie sądzę. Pozwalam ci odejść.
Jon Snow opadł na jedno kolano, pochylił głowę i wyszedł.
Zszedł na dół, pokonując po dwa stopnie przy każdym kroku, kiwając po drodze głową do strażników. Jej Miłość ustawiła ludzi na każdym pomoście, by bronili jej przed krwiożerczymi dzikimi. W połowie drogi usłyszał dobiegający z góry głos.
— Jonie Snow.
Jon się odwrócił.
— Lady Melisandre.
— Musimy porozmawiać.
— Musimy? — Nie sądzę. — Pani, wzywają mnie obowiązki.
— Właśnie o tych obowiązkach pragnę z tobą pomówić.
— Ruszyła na dół, zamiatając schody obrąbkiem szkarłatnych spódnic. — Gdzie twój wilkor?
— Śpi w moich komnatach. Jej Miłość nie pozwala przyprowadzać Ducha przed swe oblicze.
Twierdzi, że księżniczka się go boi. A ja obawiam się go wypuścić, dopóki są tu Borroq i jego dzik. — Zmiennoskóry miał wyruszyć z Sorenem Rozbijaczem Tarcz do Kamiennych Drzwi, gdy tylko wrócą wozy, które odwiozły klan Obdzieracza Fok do Zielonej Warty. Do tej chwili Borroq będzie mieszkał w jednym ze starożytnych grobowców przy zamkowym cmentarzu.
Towarzystwo dawno zmarłych najwyraźniej odpowiadało mu bardziej niż towarzystwo żywych, a jego Świnia czuła się zadowolona, ryjąc wśród grobów z dala od innych zwierząt. — Ten zwierz jest wielki jak byk, a kły ma długie jak miecze. Duch zaatakowałby go, gdybym puścił go wolno, i jedno ze zwierząt nie przeżyłoby tego spotkania. Albo i oba.
— Borroq to najmniejsze z twoich zmartwień. Ta wyprawa...
— Gdybyś powiedziała słówko, królowa mogłaby zmienić zdanie.
— Selyse ma rację, lordzie Snow. Niech sobie umierają. Nie zdołasz ich uratować. Straciłeś wszystkie statki...
— Zostało mi sześć. To więcej niż połowa floty.
— Straciłeś wszystkie. Ani jeden człowiek nie wróci. Widziałam to w ogniach.
— Zdarzało się już, że twoje ognie kłamały.
— Przyznaję, że popełniłam błędy, ale...
— Szara dziewczyna na ledwie żywym koniu. Sztylety w ciemności. Obiecany książę zrodzony pośród dymu i soli. Mam wrażenie, że popełniałaś same błędy, pani. Gdzie jest Stannis? Co z Grzechoczącą Koszulą i jego włóczniczkami? Gdzie jest moja siostra?
— Otrzymasz odpowiedzi na wszystkie te pytania. Patrz w niebo, lordzie Snow. A gdy odpowiedzi nadejdą, wyślij po mnie. Zima już prawie nadeszła. Jestem twoją jedyną nadzieją.
— Nadzieją głupca.
Jon odwrócił się i odszedł.
Po dziedzińcu krążył Skóra.
— Przybył Toregg — oznajmił, gdy Jon wyszedł z wieży.
— Jego ojciec osiedlił swych ludzi w Dębowej Tarczy i wróci po południu z osiemdziesięcioma wojownikami. Co miała do powiedzenia brodata królowa?
— Jej Miłość nam nie pomoże.
— Jest zbyt zajęta wyskubywaniem włosów z podbródka, tak? — Skóra splunął. — Nieważne.
Ludzie Tormunda i nasi wystarczą.
Wystarczą, by dotrzeć na miejsce, być może. Jon Snow martwił się głównie o podróż powrotną. Ich marsz będą spowalniały tysiące wolnych ludzi, często chorych i wygłodzonych.
Ludzka rzeka, płynąca wolniej niż rzeka lodu. To uczyni ich podatnymi na atak. Martwe stwory w lesie. Martwe stwory w wodzie.
— Ilu ludzi by wystarczyło? — zapytał Skórę. — Stu? Dwustu? Pięciuset? Tysiąc? — Powinienem zabrać więcej, czy raczej mniej? Mniej liczny oddział mógłby szybciej dotrzeć do Hardhome... ale jaki pożytek z mieczy bez żywności? Matka Kret i jej ludzie jedli już własnych zmarłych. Żeby ich nakarmić, musiałby zabrać wozy i zwierzęta pociągowe: konie, woły i psy. Zamiast przemknąć przez puszczę, będą musieli przez nią pełznąć. — Zostało jeszcze wiele spraw do rozstrzygnięcia.
Roześlij wiadomości, że chcę, by wszyscy ważni ludzie zebrali się w Sali Tarcz z początkiem wieczornej wachty. Do tego czasu Tormund powinien wrócić. Gdzie mogę znaleźć Toregga?
— Najpewniej z małym potworem. Słyszałem, że spodobała mu się jedna z jego mamek.
Spodobała mu się Val. Jej siostra była królową, czemu by nie ona też? Tormund pragnął kiedyś obwołać się królem za Murem, ale Mance go pokonał. Toregg Wysoki mógł marzyć o tym samym. Lepszy on niż Gerrick Królewski Potomek.
— Dajmy im spokój — zdecydował Jon. — Pogadam z Toreggiem później. — Zerknął na widoczny za Wieżą Królewską Mur. Był matowobiały, a niebo nad nim jeszcze jaśniejsze. Idzie na śnieg. -
Módlmy się, żeby nie było kolejnej śnieżycy.
Pod zbrojownią straż pełnili drżący z zimna Mully i Pchła.
— Czy nie powinniście schować się w środku przed wiatrem? — zapytał Jon.
— To byłoby słodkie, lordzie dowódco — przyznał Fulk Pchła — ale twój wilk nie ma dziś ochoty na towarzystwo.
— Próbował mnie ugryźć — poparł go Mully. — Naprawdę.
— Duch? — zapytał wstrząśnięty Jon.
— Tak, chyba że wasza lordowska mość ma drugiego białego wilka. Nigdy go nie widziałem w takim nastroju, panie. Zupełnie zdziczał.
Mul y się nie mylił. Jon przekonał się o tym sam, gdy wszedł do środka. Wielki biały wilkor nie chciał leżeć spokojnie. Krążył od jednego do drugiego końca zbrojowni, mijając po drodze zimną kuźnię.
— Spokój, Duch — zawołał. — Siad. Siad, Duch, siad.
Wyciągnął do niego rękę. Wilk zjeżył sierść i odsłonił kły.
To przez tego cholernego dzika. Nawet tutaj Duch czuje jego smród.
Kruk Mormonta również był podekscytowany.
— Snow — krzyczał bez przerwy ptak. — Snow, Snow, Snow.
Jon go spłoszył, kazał Atłasowi rozpalić ogień, a potem wysłał go po Bowena Marsha i Othel a Yarwycka.
— Przynieś też dzban grzanego wina.
— Trzy kubki, panie?
— Sześć. Mully’emu i Pchle przyda się coś ciepłego. Tobie też.
Po wyjściu Atłasa Jon usiadł i znowu spojrzał na mapy krainy położonej na północ od Muru.
Najprostsza droga prowadząca do Hardhome biegła brzegiem morza... ze Wschodniej Strażnicy.
Nad morzem las był rzadszy, pełno tam było równin, pofałdowanych wzgórz i słonych bagien. A gdy nadchodziły jesienne sztormy, na ogół przynosiły deszcz ze śniegiem, grad albo zamarzający deszcz zamiast śniegu. We Wschodniej Strażnicy są olbrzymy. Skóra mówi, że niektóre z nich zgodzą się nam pomóc. Droga z Czarnego Zamku była trudniejsza, wiodła przez samo serce nawiedzanego lasu. Jeśli pod Murem warstwa śniegu jest tak gruba, dalej na północ musi być znacznie gorzej.