Miotał się pod pościelą, wspominając pożegnalne słowa maestera Aemona.
„Lordzie dowódco, pozwól, że na pożegnanie coś ci poradzę” – rzekł mu starzec. „Tej samy rady udzieliłem bratu, kiedy się rozstawaliśmy. Miał trzydzieści trzy lata i Wielka Rada postanowiła, że to on zasiądzie na Żelaznym Tronie. Był już dorosłym mężczyzną i miał synów, ale pod niektórymi względami nadal pozostawał chłopcem. Jajo miał w sobie niewinność, słodycz, którą wszyscy kochaliśmy. Tego dnia, gdy wsiadłem na statek i odpłynąłem na Mur, powiedziałem mu: »Zabij chłopca w sobie. Władca musi być mężczyzną. Aegonem, nie Jajem. Zabij chłopca i pozwól się narodzić mężczyźnie«”. –
Stary maester pomacał twarz Jona. „Masz o połowę lat mniej niż Jajo wtedy, obawiam się też, że brzemię, które spadło na twoje plecy, jest okrutniejsze. Dowodzenie przyniesie ci niewiele radości, sądzę jednak, że masz w sobie dość siły, by uczynić to, co konieczne.
Zabij chłopca, Jonie Snow. Zima już prawie nadeszła. Zabij chłopca i pozwól się narodzić mężczyźnie”.
Jon wdział płaszcz i wyszedł na dwór. Codziennie obchodził Czarny Zamek, odwiedzając pełniących straż ludzi, by na własne uszy usłyszeć ich meldunki, przyglądał się Ulmerowi i szkolonym przezeń łucznikom, rozmawiał z ludźmi króla i ludźmi królowej, a także chodził po szczycie Muru, by zobaczyć puszczę. Duch towarzyszył mu niczym biały cień.
Gdy Jon wjechał na górę, służbę pełnił Kedge Białe Oko. Kedge widział już czterdzieści siedem dni imienia, w tym trzydzieści na Murze. Lewe oko miał ślepe, a prawe wredne. W głuszy, sam z toporem i konikiem, radził sobie równie dobrze jak każdy zwiadowca w Straży, ale nigdy nie potrafił się dogadać z innymi ludźmi.
– Dzień jest spokojny – oznajmił. – Nie ma o czym meldować, poza zwiadowcami jadącymi w niewłaściwą stronę.
– W niewłaściwą stronę? – powtórzył Jon.
– Dwóch rycerzy – wyjaśnił z uśmiechem Kedge. – Wyjechali przed godziną. Kiedy Dywen zauważył, jak zapierdalają królewskim traktem na południe, powiedział, że ci durnie jadą w niewłaściwą stronę.
– Rozumiem – rzekł Jon.
Więcej się dowiedział od samego Dywena. Znalazł starego drwala w koszarach, gdzie chłeptał miskę rosołu.
– Tak, lordzie dowódco, widziałem ich. To byli Horpe i Massey. Mówili, że wysłał ich Stannis, ale nie powiedzieli dokąd, po co ani kiedy wrócą.
Ser Richard Horpe i ser Justin Massey byli ludźmi królowej i zajmowali wysoką pozycję w otoczeniu Stannisa. Gdyby chodziło mu tylko o zwiad, wystarczyłoby dwóch wolnych – pomyślał Jon Snow. Ale rycerze lepiej się nadają na posłańców albo wysłanników. Cotter Pyke przysłał ze Wschodniej Strażnicy wiadomość, że Cebulowy Lord i Salladhor Saan pożeglowali do Białego Portu, by pertraktować z lordem Manderlym. Miało sens, że Stannis wysłałby również innych posłów. Jego Miłość nie był cierpliwym człowiekiem.
Czy jadący w niewłaściwą stronę zwiadowcy wrócą, to całkiem inna sprawa. Mogli być rycerzami, ale nie znali północy. Przy królewskim trakcie będą oczy i to nie tylko należące doprzyjaciół To jednak nie był problem Jona. Niech Stannis zachowa swoje tajemnice. Bogowie wiedzą, że ja mam swoje.
Duch spał tej nocy obok łoża. Choć raz Jonowi nie śniło się, że jest wilkiem. Mimo to spał niespokojnie. Miotał się całymi godzinami, nim wreszcie zapadł w koszmar. Była w nim Goździk. Błagała ze łzami, by zostawił jej dzieci w spokoju, ale on wyrwał je z jej ramion, odrąbał im głowy, zamienił je i kazał jej przyszyć.
Kiedy się obudził, zobaczył Edda Tolletta, który stał nad łóżkiem w ciemnej izbie.
– Panie? Już czas. Godzina wilka. Kazałeś się obudzić.
– Przynieś mi coś gorącego – rozkazał Jon i zrzucił z siebie koce.
Zdążył się już ubrać, gdy Edd wrócił i wcisnął mu w dłonie gorący kubek z parującą cieczą. Jon spodziewał się grzanego wina, ale z zaskoczeniem przekonał się, że to rosół, pachnący porami i marchewką. W wilczych snach zapachy są silniejsze – pomyślał. I wszystko smakuje intensywniej. Duch jest bardziej żywy ode mnie. Postawił pusty kubek na kuźni.
Kegs tym razem czekał pod drzwiami.
– Będę chciał porozmawiać z Bedwyckiem i z Janosem Slyntem – powiedział mu Jon. – Niech czekają tu na mnie o pierwszym brzasku.
Na dworze było ciemno i cicho. Zimno, ale nie niebezpiecznie zimno. Jeszcze nie.
Kiedy słońce wzejdzie, zrobi się cieplej. Jeśli bogowie będą łaskawi, Mur może zapłakać. Gdy dotarli do cmentarza, kolumna już się ustawiła. Jon powierzył dowództwo nad eskortą Czarnemu Jackowi Bulwerowi. Towarzyszyło mu dwunastu konnych zwiadowców oraz dwa wozy. Jeden wyładowano kuframi, skrzyniami i workami zawierającymi zapasy na drogę. Drugi miał sztywny dach z utwardzanej skóry służący jako osłona przed wiatrem. Z tyłu siedział maester Aemon skulony w niedźwiedzim futrze, w którym wydawał się mały jak dziecko. Sam i Goździk stali obok. Oczy dziewczyny były czerwone i opuchnięte, ale trzymała w ramionach szczelnie opatulone dziecko. Jon nie mógł być pewien, czy to jej synek, czy Dalii. Widział obu jednocześnie tylko kilka razy. Chłopczyk Goździk urodził się wcześniej, dziecko Dalii wyglądało zdrowiej, ale obaj nie różnili się od siebie zbytnio wiekiem i rozmiarami, więc temu, kto nie znał ich dobrze, trudno ich było od siebie odróżnić.
– Lordzie Snow – zawołał maester Aemon. – Zostawiłem dla ciebie księgę w mojej komnacie. Nazywa się Nefrytowe kompendium. Napisał ją volanteński poszukiwacz przygód, Colloquo Votar, który podczas swych podróży na wschód odwiedził wszystkie krainy położone wokół Morza Nefrytowego. Jest tam fragment, który może cię zainteresować. Kazałem Clydasowi zaznaczyć go dla ciebie.
– Z pewnością go przeczytam.
Maester Aemon otarł nos.
– Wiedza jest bronią, Jon. Uzbrój się dobrze, zanim wyruszysz do boju.
– Zrobię to. – Jon poczuł na twarzy coś zimnego i wilgotnego. Spojrzał w górę i zauważył, że sypie śnieg. To zły omen. Spojrzał na Czarnego Jacka Bulwera. – Jedźcie tak szybko, jak tylko się da, ale nie podejmujcie głupiego ryzyka. Wieziecie starca i oseska. Pamiętaj, żeby nie marzli i nie byli głodni.
– I ty zrób to samo, wasza lordowska mość. – Goździk nie śpieszyła się z wsiadaniem do wozu. – Zadbaj o to drugie dziecko. Znajdź mu nową mamkę, tak jak mówiłeś.
Obiecałeś, że to zrobisz. Chłopczyk... chłopczyk Dalii... to znaczy mały książę... znajdź jakąś dobrą kobietę, żeby wyrósł duży i silny.
– Masz moje słowo.
– Nie nadawaj mu imienia. Nie waż się tego robić, dopóki nie skończy dwóch lat.
Nadawanie imion dzieciom przy piersi przynosi pecha. Wrony, takie jak ty, mogą o tym nie wiedzieć, ale to prawda.
– Jak rozkażesz, pani.
– Nie nazywaj mnie tak. Jestem matką, nie panią. Jestem żoną i córką Crastera, i jestem matką. – Podała chłopczyka Eddowi Cierpiętnikowi, a potem wdrapała się na wóz i przykryła futrami. Gdy Edd oddał jej dziecko, przystawiła je do piersi. Sam odwrócił wzrok od tego widoku. Z poczerwieniałą twarzą wgramolił się na grzbiet klaczy.
– No to ruszajmy – rozkazał Czarny Jack Bulwer, strzelając z bicza. Wozy potoczyły się naprzód.
Sam zwlekał jeszcze chwilę.
– No to do zobaczenia – odezwał się wreszcie.