Выбрать главу

Na twarzy Zane'a pojawił się grymas niezadowolenia. Liczył się z tym, że w każdej chwili może odezwać się Marianne. Jill także miała to na uwadze, dlatego najchętniej wyszłaby z pokoju, nie chcąc być świadkiem ich rozmowy.

Cóż, spełniła już swoje zadanie. Kip odzyskał ojca, ten zaś przyjął go z otwartymi ramionami. Teraz trzeba czym prędzej wyjechać z Kaslit Bay i zacząć układać swoje życie od nowa. Niestety.

Zane podniósł słuchawkę, jednak wciąż nie wypuszczał Jill z objęć.

– Wesołych Świąt, Marianne! Dziękuję za prezent…

Jill nie chciała słuchać tego dłużej, więc wyszarpnęła się gwałtownie i unikając wzroku Zane'a, wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

– Czy to mama? – spytał Kip, podnosząc głowę znad rysunków.

– Tak. – Usiadła obok niego i podała mu flamaster. – Zaraz tata poprosi cię pewnie do telefonu. Złożysz mamie piękne życzenia, dobrze? A teraz pokaż, gdzie chcesz dorysować Bestię.

Po piętnastu minutach w salonie pojawił się Zane. Kip pobiegł do telefonu, a Jill wyszła do kuchni i zabrała się do pieczenia cynamonowych ciasteczek. Zostali zaproszeni do Rossów na świąteczny obiad, więc nie wypadało jej zjawić się tam z pustymi rękami. Rossowie spędzali tegoroczne święta samotnie, dlatego kiedy dowiedzieli się, że Zane odnalazł syna, a właściwie syn odnalazł Zane'a, nalegali, aby to uczcić.

Zane z zadowoleniem przyjął ich zaproszenie, co bardzo ucieszyło Jill. Zamierzała na osobności poprosić Rossa, aby nazajutrz odwiózł ją do Thorne. Nie chciała uprzedzać Zane'a o wyjeździe. Wolała po prostu zniknąć. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, po południu będzie już w Salem. Im więcej bowiem czasu spędzi w towarzystwie tego mężczyzny, tym trudniej będzie jej myśleć o rozstaniu.

Kiedy wkładała do piekarnika ostatnią porcję ciasteczek, za plecami poczuła jego obecność. Odwróciła się, spojrzała mu w oczy i od razu się domyśliła, że stało się coś ważnego.

– Marianne zrzeka się opieki nad Kipem – zaczął, wzdychając ciężko.

– Co na to Kip? Rozmawiałeś już z nim?

– Tak. Nadzwyczaj spokojnie przyjął wiadomość o jej małżeństwie. Powiedział nawet, że fajnie będzie odwiedzić ją czasem na ranczo. Nie wygląda na to, żeby za nią tęsknił.

– Myślałam, że ucieszy cię taki obrót sprawy.

– Cieszę się, pewnie.

– Więc o co chodzi?

– Widzisz, zastanawiam się właśnie, jak to możliwe, aby dwie kobiety tak bardzo różniły się od siebie. Marianne urodziła dziecko, ale nie rozwinął się u niej instynkt macierzyński… W przeciwieństwie do ciebie.

– Och – Jill machnęła z lekceważeniem ręką – przesadzasz, Zane. Wiele kobiet doskonale sprawdza się w roli matek. Te, którym się to nie udaje, prawdopodobnie we własnych domach nie miały właściwych wzorców. Powinieneś być wdzięczny Marianne, że przysłała Kipa do ciebie. W głębi duszy na pewno wiedziała, że można powierzyć ci dziecko.

Tym razem wykazała się rozsądkiem, niezależnie od tego, ile błędów popełniła w przeszłości. A największym z nich było to, że odrzuciła uczucie najwspanialszego człowieka pod słońcem, dodała w myślach.

– Czy twoi rodzice żyją? – spytała, by zmienić temat. – Czy Kip ma dziadków?

Skinął głową.

– Wiadomość, że mam syna, odmłodzi ich o kilkanaście lat.

– Chciałabym to widzieć – wyrwało się jej, zanim zdążyła ugryźć się w język.

– Nic nie stoi na przeszkodzie. – Zane uśmiechnął się tryumfująco. – Miałem to nawet w planach.

Nie odpowiedziała, więc postał jeszcze obok niej w milczeniu, a potem rzucił:

– Dobrze, nie przeszkadzam. Kończ szybko i wracaj do salonu.

Ledwo zniknął, Jill sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej notes i pióro. Nadarzyła się idealna sposobność, aby napisać list, który mieli znaleźć następnego dnia rano.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Co się stało, Jill? Zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania.

– Przepraszam, Harris. Wiem, popsułam ci święta… Ale przecież ostrzegałam, że nie jestem w najlepszym nastroju.

– Kto to jest?

– Wolałabym nie rozmawiać na ten temat.

Harris uderzył pięścią w kierownicę.

– Zamierzasz za niego wyjść?

Gdyby zadał jej to pytanie dzień po świętach, odpowiedziałaby „nie". Tymczasem od wyjazdu z Kaslit Bay minął tydzień – najbardziej pusty i męczący tydzień w jej życiu – i teraz Jill już wiedziała, że gdyby tylko pojawił się Zane, zrobiłaby dla niego wszystko, o cokolwiek by poprosił.

Niestety, na razie nie miała żadnej wiadomości ani od niego, ani od Kipa. Przeczuwała jednak, że chłopiec nie wróci więcej do Ketchikan. Och, jak bardzo teraz żałowała, że udało jej się namówić Rossa na odwiezienie ją do Thorne.

Próbowała do nich zadzwonić. Wiele razy podchodziła do telefonu i podnosiła słuchawkę, lecz zawsze brakowało jej odwagi, aby wykręcić numer. Poza tym Zane miał teraz na głowie wiele spraw, a jego życie zmieniło się całkowicie. Uznała, że nie ma prawa zakłócać spokoju jemu i jego synkowi. Sam fakt, że Kip nie dzwoni, świadczył o tym, że jest mu z ojcem bardzo dobrze.

– Do licha, Jill, zadałem ci pytanie!

Zacisnęła powieki. Nie znała Harrisa od tej strony. Jego złość potęgowała w niej poczucie przegranej.

– Wybacz, Harris, ale nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wiem tylko jedno: musimy się rozstać. Przepraszam… – rzuciła jeszcze, po czym otworzyła drzwi samochodu i wysiadła.

– Jill!

– Przykro mi – wzruszyła ramionami – ale tak naprawdę będzie lepiej.

Harris cierpiał, lecz przecież nie mogła mu pomóc. Ona sama cierpiała o wiele bardziej.

Ruszyła wolno w stronę domu. A więc przegrałam wszystko, myślała. Wszystkie mosty zostały spalone. Co gorsza, praca w przedszkolu nie cieszyła już jej tak jak wcześniej i coraz częściej myślała o tym, żeby zrezygnować z posady.

– Nareszcie…

Znieruchomiała, usłyszawszy ten głos. Odwróciła się szybko i ujrzała mężczyznę, który co noc nawiedzał ją w snach. Teraz stał przed nią we własnej osobie, realny i żywy. Miał na sobie ciemny garnitur, białą koszulę, krawat…

– Zane! – wykrztusiła zdumiona.

– Widzę, że nie zapomniałaś jeszcze, jak mam na imię. Nieźle jak na początek.

W jego głosie wyczuła złość pomieszaną z radością. Oparła się o mur, czując, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa.

– Co ty tu robisz? Gdzie Kip?

– U moich rodziców w Bellingham. Rzecz jasna, wolałby być tu z nami, ale powiedziałem mu, że tym razem to służbowy wyjazd.

Serce Jill zabiło mocniej, poruszone przebłyskiem nadziei.

– W każdym razie przesyła ci pozdrowienia.

– Dziękuję.

– I cały czas o tobie mówi. Jilly to, Jilly tamto… Nie przestaje o tobie myśleć. Ja zresztą też – dodał po chwili. – Proszę cię, Jill, wróć ze mną, a wybaczę ci to, że opuściłaś mnie wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałem.

Spuściła wzrok.

– Kip wydawał się z tobą taki szczęśliwy – powiedziała. – Wiedziałam, że zostawiam go pod dobrą opieką. Pomyślałam, że wkrótce znajdziesz mu dobrą opiekunkę…

– Nie mówię o Kipie. Mówię o sobie, o swoich pragnieniach.

Zbliżył się do niej i położył dłonie na jej ramionach. Nie protestowała, kiedy ją pocałował. Pożądliwie objęła wargami jego usta, zarzucając mu ręce na szyję.

– Kocham cię, Zane – szepnęła. – Wiem, że za wcześnie, żeby o tym mówić, ale to prawda.

– Czasami miłość pojawia się niespodziewanie. Powinniśmy się z tego cieszyć. Ja też cię kocham, Jill. Nie traćmy więcej czasu.