Выбрать главу

Potrzebując ujścia dla rozsadzającej ją energii, zeszła do salonu z gigantycznymi oknami wyglądającymi na zatokę. Tuż obok salonu znajdował się gabinet. Oba pomieszczenia oddzielone były od siebie tylko do połowy, a ściana działowa od podłogi do sufitu zabudowana została półkami.

I salon, i gabinet urządzone były bardzo skromnie. W salonie znajdowała się kanapa, a w gabinecie kilka krzeseł i biurko. Parkiet z jasnego drewna doskonałe pasował do tego surowego stylu, dlatego dywan byłby tutaj tylko zbędnym dodatkiem.

Jill zwiedziła całe piętro, łącznie ze spiżarnią, łazienką, w której spędziła wcześniej kilkanaście minut, i przedsionkiem, w którym mieścił się ogromny zamrażalnik, pralka oraz kilka różnego rodzaju suszarek. Musiała przyznać, że Zane stworzył tu sobie istny raj na ziemi.

Będąc jedynaczką, Jill wszędzie towarzyszyła rodzicom. Zwiedzili Europę, Amerykę Południową i egzotyczne kraje Wschodu. Jednak dopiero kilka lat temu wybrali się na Alaskę i wtedy po raz pierwszy Jill ujrzała przyrodę zupełnie nie tkniętą przez cywilizację. Błękitne, czyste niebo, strzeliste szczyty pokryte warstwą lśniącego lodu i kaskady kryształowo czystej wody tworzyły krajobraz, jakiego nie można by znaleźć w żadnym innym zakątku świata.

Po tej wycieczce zdecydowała, że przeniesie się na Alaskę, dlatego kiedy otrzymała posadę przedszkolanki w Ketchikan, nie wahała się ani przez chwilę. Teraz wiedziała, że była to pomyłka…

Gdyby tylko mogła cofnąć czas, nie przyjechałaby do Kaslit Bay. Z bólem serca przyznała, że wszystko, czego pragnęła, było właśnie tutaj. Wspaniały mężczyzna, cudowna okolica, no i chłopiec, którego kochała prawdziwie matczyną miłością.

Wiedziała, że jest w niebezpieczeństwie. Teraz nie pozostawało jej nic innego, jak tylko modlić się, żeby pogoda poprawiła się do rana i żeby mogła spokojnie wrócić do domu. Jednak na samą myśl o wyjeździe wzdragała się z niechęcią, a może nawet z bólem. Przerażona siłą swoich uczuć, czym prędzej wróciła do kuchni i zabrała się do pracy.

Kiedy wyjmowała z szafki mąkę na ulubione ciastka Kipa, usłyszała dochodzący z podwórza odgłos piły łańcuchowej. Kip jest pewnie w siódmym niebie, pomyślała z zadowoleniem.

Kilka tygodni wcześniej kupiła mu zabawkę – plastikową imitację piły. Dzięki temu chłopiec mógł skompletować cały ekwipunek Paula Bunyana. Dziś jednak trzymał w ręce prawdziwą piłę i uczył się nią posługiwać pod czujnym okiem wytrawnego instruktora.

Nade wszystko pragnęła być teraz obok nich. Aby oprzeć się tej pokusie, z zapałem rzuciła się w wir pracy, od czasu do czasu zerkając tylko przez okno. Choć śnieg nie padał już tak jak wcześniej, wiatr zdawał się przybierać na sile.

Niespodziewany dźwięk telefonu uświadomił jej, że ten dom wcale nie jest pozbawiony kontaktu ze światem. Odebrać czy nie, zastanawiała się. Czy Zane nie miałby nic przeciwko temu?

Tymczasem telefon dzwonił natrętnie. Komuś musiało bardzo zależeć na skontaktowaniu się z Zane'em. Może to Marianne? Kto wie, może dręczą ją wyrzuty sumienia, może zapragnęła dowiedzieć się, czy jej syn bezpiecznie dotarł na miejsce?

Jill chciała w to wierzyć. Kochała Kipa i trudno jej było pogodzić się z myślą, że jego matka mogła zostawić go w taki sposób. Nie wahając się ani chwili dłużej, sięgnęła po słuchawkę.

Damski głos pozbawiony był jednak śladu szkockiego akcentu.

– Czy to mieszkanie Zane'a Doyle'a? – zapytał, nieco zmieszany.

Jill mocniej ścisnęła słuchawkę.

– T-tak.

Po drugiej stronie zaległa cisza.

– Przepraszam, z kim rozmawiam? – rozległo się po chwili.

– Jestem tu przejazdem. Zaskoczyła mnie burza śnieżna. – Jill była trochę speszona. – Czekam, aż pogoda się poprawi na tyle, żebym mogła bezpiecznie polecieć do domu. Pan Doyle jest przed domem. Czy mam go zawołać?

– Nie. – Kobieta zdawała się być zawiedziona. – Proszę go nie niepokoić. Już wczoraj miał być w Bellingham. Teraz nie wiadomo kiedy dotrze do domu. Proszę mu przekazać, że dzwoniła Brenda, dobrze?

– Oczywiście – zapewniła ją Jill, odkładając słuchawkę.

Chciała nawet zapytać, czy Zane ma jej numer telefonu, ale powstrzymała się w porę. Oczywiste, że jeśli ta kobieta rozmawiała z nim wczoraj i była tak bardzo zawiedziona tym, że jeszcze nie wyjechał, to musi łączyć ją bliski związek z Zane'em Doyle'em.

Poczuła w sercu przeszywający ból – pierwsze ukłucie zazdrości w jej dwudziestosześcioletnim życiu.

Później odebrała jeszcze dwa służbowe telefony i zanotowała pilnie na kartce przekazane jej wiadomości.

Tymczasem do domu wrócili ojciec i syn. Chłopiec opowiadał coś z niezwykłym ożywieniem, a mężczyzna słuchał go z powagą. Gdy weszli do kuchni, Jill wyjmowała właśnie ciastka z piekarnika.

– O rany! Czekoladowe ciasteczka! – wykrzyknął Kip. – Zobaczysz, Zane, jakie one są pyszne!

– Mam nadzieję, że nie będzie pan rozczarowany – wtrąciła nieśmiało Jill.

– A dlaczego miałbym być?

Jill z zakłopotaniem potarła dłonią po karku.

– Były do pana trzy telefony i z tego powodu… ciastka trochę za długo leżały w piekarniku.

– Może to im tylko pomogło – odparł, a potem zwrócił się do Kipa: – Spróbujemy, kolego?

Chłopiec skinął głową, a Zane sięgnął po pierwsze ciastko, potem po drugie…

I zanim Jill doczekała się oceny, zniknęło w mgnieniu oka niemal pół półmiska. To wystarczyło za jakikolwiek komentarz.

Zane wyjął z lodówki mleko i rozlał je do dwóch szklanek.

– Nie powinna pani odbierać telefonu – rzucił, przechodząc obok Jill. Nie powiedział jednak tego ze złością. – Od poniedziałku jestem na urlopie – dodał. – Włączyłem sekretarkę i nie zamierzam do nikogo oddzwaniać.

Jill zaczerpnęła tchu.

– Nawet do Brendy? – zapytała odważnie.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Zane spokojnie odstawił szklankę do zlewu.

– Widzę, że moja kochana siostrzyczka chce ściągnąć na święta całą rodzinę. Cóż, obawiam się że jej się nie uda.

Jill niespodziewanie dla siebie poczuła ulgę.

– Odebrałam… bo myślałam, że to Marianne. Byłam pewna, że chce zapytać o Kipa.

Zgromił ją spojrzeniem i powiedział:

– Sama pani nie wierzy, że potrafiłaby pomyśleć o kimś innym niż tylko o sobie. Gdyby było inaczej przyjechałaby tutaj. Więc nie udawajmy, że spodziewamy się czegoś, co na pewno się nie zdarzy – wycedził powoli.

Wolała nie wiedzieć, dlaczego przemawia przez niego taka gorycz.

– Jilly, mogę jeszcze jedno ciastko?

– Może lepiej nie. Zjadłeś już dosyć. Zaraz będzie kolacja.

– Tak, lepiej idź do Bestii i powiedz jej, że może wejść do środka – zaproponował chłopcu Zane.

Jill odetchnęła. Było to niewątpliwie dyplomatyczne posunięcie.

– Musimy poważnie porozmawiać – zwrócił się do niej, kiedy za Kipem zamknęły się drzwi. – Wiem, że będzie to możliwe, dopiero kiedy mały pójdzie spać. I jeszcze coś: domyślam się, że nie zaśnie bez pani, dlatego proponuję, żebyście spali w salonie. Na górze jest tylko jedno łóżko – dodał tonem usprawiedliwienia.

– W porządku. Będzie zachwycony.

– Jasne. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Jeśli pani jest przy nim… Powinno być wam wygodnie – zmienił ton na bardziej praktyczny. – Kip może spać na kanapie, a pani zajmie tapczan. Trzeba tylko pojechać do sklepu po pościel, zaraz to zrobię.

Jill poczuła się skrępowana, a jednocześnie szczęśliwa. Ku jej zadowoleniu niechcący wyszło na jaw, że zazwyczaj nikt u niego nie nocuje.