Выбрать главу

Uderzyło ją, że on także uważnie jej się przygląda. Zatrzymał dłużej wzrok na jej złotych włosach, zawijających się lekko przy policzkach, a wówczas Jill zaczerwieniła się i poprawiła je z zakłopotaniem.

– Jestem głodny jak wilk. Mógłbym zjeść cały półmisek naleśników, a ty, kolego? – zwrócił się do Kipa.

Nawet nie zwróciła uwagi na to, co odpowiedział chłopiec. Choć Zane mówił do niego, ani na chwilę nie spuszczał oka z Jill.

Uciekła szybko wzrokiem i zajęła się nakładaniem naleśników na talerze.

– To co? Powiesz jej? – spytał Zane, kiedy siedzieli już razem przy stole.

– Zaraz, tato, niech przełknę… – Pokiwał głową malec.

– Co tam znowu wymyśliłeś? – Jill potargała go po czuprynie.

– Tatuś i ja chcemy, żebyś z nami została – powiedział bez namysłu Kip.

– Jestem przecież.

– Ale my chcemy, żebyś z nami zamieszkała.

Mogła się spodziewać, że prędzej czy później Kip wpadnie na taki pomysł, nie sądziła jednak, że wyjawi go w obecności Zane'a, który z całą pewnością byłby temu przeciwny. Spojrzała na niego przelotnie – jego twarz przybrała nagle zagadkowy wyraz.

– Bardzo bym chciała, Kip, ale to chyba niemożliwe – powiedziała powoli, odkładając widelec.

– Nieprawda! Tatuś się z tobą ożeni! Powiedz jej, tatusiu…

Jill poczuła, że robi jej się słabo.

Tymczasem Zane poprawił się na krześle, po czym położył dłoń na ramieniu syna i powiedział spokojnym, pewnym głosem:

– W nocy wszystko ustaliliśmy. Potrzebujemy kobiety, która zaopiekowałaby się nami. Wiem, że nie jestem ideałem, ale wciąż pracuję nad sobą, no a Kip…

– Tatuś zamieszka z nami w Ketchikan, dopóki nie skończę przedszkola – dokończył szybko chłopiec, nie chcąc zwlekać dłużej z przedstawieniem sedna sprawy.

– Potem, kiedy nie będziesz musiała już tam pracować, przeprowadzimy się wszyscy tutaj.

– Chyba że nadal będzie pani chciała pracować jako nauczycielka – przerwał mu ojciec. – Wtedy spróbuję znaleźć pani posadę w Thorne.

– Tatuś powiedział też, że będę mógł pojechać z wami w podróż poślubną. Będziemy oglądać lodowce… I morsy, i foki, i niedźwiedzie polarne… Sama więc pani widzi. Wszystko zostało dokładnie zaplanowane. W tej sytuacji musi pani tylko powiedzieć „tak".

ROZDZIAŁ ÓSMY

Serce Jill biło jak oszalałe.

Żaden zdrowo myślący mężczyzna nie oświadcza się kobiecie po dwudziestu czterech godzinach znajomości, myślała. Zane Doyle był jedną z najrozsądniejszych osób, jakie poznała, więc jego decyzja została z całą pewnością przemyślana.

I podyktowana szczerą troską o szczęście syna. Niczym więcej.

Tak, zaznał miłości ze swoją pierwszą żoną i na pewno nie oczekiwał nowego uczucia. Związek z Jill byłby najzwyklejszym małżeństwem z rozsądku, idealnym rozwiązaniem w tej akurat sytuacji. Zane zyskałby gospodynię domową, dając jej obrączkę i nazwisko. Jako żonaty mężczyzna miałby także większe szanse na otrzymanie zgody na opiekę nad dzieckiem.

Cóż, doskonale wiedział, jak bardzo Jill kocha jego syna i zamierzał skrzętnie to wykorzystać. W jego oczach powoli wkraczała w okres staropanieństwa, więc swoją propozycję traktował zapewne jako propozycję nie do odrzucenia. Uznał, że ów misternie obmyślony plan będzie korzystny dla całej trójki, i śmiało dążył do jego realizacji. Był przekonany, że Jill podskoczy ze szczęścia, słysząc te niespodziewane oświadczyny.

I nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się mylił. Jill była dotknięta do żywego. Nikt jeszcze tak jej nie zranił. Pomimo uczucia, jakim darzyła chłopca, postanowiła odmówić. Wiedziała, że musi zrobić to natychmiast, zanim pokusa pozostania z Zane'em Doyle'em pod jednym dachem, nawet za cenę upokorzenia, okaże się silniejsza.

– Wiem, kochanie, że tego pragniesz – zwróciła się do Kipa. – Ale ja nie mogę wyjść za twojego tatę. Widzisz… kocham innego mężczyznę.

– Mówisz o tym dentyście?

Uśmiechnęła się. Chłopiec był całkiem nieźle zorientowany, w jej sprawach sercowych.

– Tak, czeka na mnie w Salem

– Mówiłaś, że jest tylko przyjacielem.

– To prawda, tak mówiłam. Ale Harris jest mi bardzo bliski i…

I mimo wszystko kocham go na swój sposób, dokończyła w myślach. Może nie tak, jak powinnam, ale to moja sprawa. Nie muszę przecież od razu za niego wychodzić. Po tym, jak poznała Zane'a Doyle'a, wiedziała, że poślubi tylko kogoś, kto zrobi na niej równie mocne wrażenie. Tylko czy są poza nim tacy mężczyźni?

– Posłuchaj… – Spojrzała na chłopca, który wciąż patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. – Ty i ja zawsze będziemy przyjaciółmi. Do czerwca zostanę w Ketchikan, więc będziesz mógł mnie odwiedzać.

– Ale my chcemy, żebyś była z nami przez cały czas, prawda, tatusiu?

– Tak – poparł go ojciec. – Kiedy twoja pani spędzi z nami trochę więcej czasu, to może pokocha nas bardziej niż tamtego dentystę. Zresztą, dentyści zazwyczaj są nudni.

– Dlaczego? – zainteresował się Kip.

– Przez cały dzień zaglądają ludziom w zęby, słuchając przy tym maszyny do borowania. Wciąż te same bodźce.

Chłopiec pokiwał głową, nie do końca zadowolony z wyjaśnienia, a Jill uśmiechnęła się nieznacznie. Była dokładnie tego samego zdania, lecz w tej chwili nie przyznałaby się do tego za nic w świecie.

– Ale wszyscy się ich boją – podjął temat Kip.

– A co mają robić?

– Dajcie spokój – przerwała poważnie Jill. – To tak samo ważny zawód, jak każdy inny.

– Oczywiście – mruknął Zane. – Nikt tego nie neguje. Chciałem tylko powiedzieć, że osobiście wolę obcować z przyrodą, obserwować topniejące lody na wiosnę i kolorowe liście na drzewach jesienią. A latem podziwiać soczyście zielone lasy i wdychać cudowny zapach wiatru i deszczu.

Kusił ją, kusił podstępnie i z wyrachowaniem. Zacisnęła mocno powieki, lecz i tak stanął jej przed oczami wspaniały krajobraz Alaski – taki, jaki zobaczyła, kiedy przyjechała tu po raz pierwszy.

– Nie martw się, synu, kobiety zmieniają zdanie częściej niż mężczyźni – usłyszała głośny szept Zane'a.

– Więc przekonaj ją, tato – odparł Kip, pełen wiary w ojca.

– Właśnie to zamierzam zrobić.

– Może na razie pójdziecie po choinkę? – zaproponowała Jill, by wybrnąć jakoś z tej niezręcznej sytuacji. Była coraz mniej pewna, że jest w stanie oprzeć się urokowi Alaski, a przede wszystkim urokowi Zane'a Doyle'a.

– A ty? – spytał Kip.

– Ja w tym czasie posprzątam.

– Nie ruszymy się bez pani – zaprotestował z uśmiechem Zane. – A porządek zrobimy razem.

– Gdzie jedziemy? – spytał Kip po dziesięciu minutach drogi.

– Jesteśmy prawie na miejscu – odparł Zane, skręcając w ukrytą między drzewami dróżkę. – Nasze drzewko gdzieś tutaj się schowało.

– Naprawdę?

– Tak. Każde drzewo ma jakieś zadanie. To, o którym myślę, ma zostać naszą choinką. Rośnie tutaj od wielu, wielu lat. Najpierw było małe i cieniutkie. Wyglądało pewnie tak samo jak ty, kiedy się urodziłeś. Czeka na ciebie i nie może się doczekać, kiedy je odnajdziesz.

Chłopiec roześmiał się, a Jill poczuła gwałtowne ukłucie w sercu.

– Obserwowałem je, jak rośnie, staje się coraz bardziej potężne, coraz bardziej srebrzyste…

– Srebrzyste? – Kip nie posiadał się ze zdumienia. – Przecież choinki są zielone.

Zane i Jill jednocześnie wybuchnęli śmiechem.

– Ale nie wszystkie – zapewnił chłopca ojciec.

– Jilly? – szepnęło dziecko. – Czy widziałaś kiedyś srebrną choinkę?