— Nie — odrzekła Tenar. — Nigdy nie rozumiałam takich ludzi jak ty.
Odwróciła się i ruszyła w drogę. Coś niczym głaskający dotyk przebiegło jej po plecach i włosy podniosły się jej na głowie. Odwróciła się gwałtownie, żeby ujrzeć, jak czarodziej wyciąga laskę w jej kierunku, jak gromadzą się wokół niej mroczne błyskawice i jak jego wargi rozchylają się, by przemówić. Pomyślała w tym momencie:, „Ponieważ Ged utracił swoją magię, myślałam, że stracili ją wszyscy, ale byłam w błędzie!” W tym samym momencie usłyszała:
— No, no. Co my tu mamy?
Dwaj spośród mężczyzn z Havnoru wyszli na drogę z wiśniowych sadów znajdujących się po drugiej jej stronie. Spoglądali to na Aspena, to na Tenar, z uprzejmym wyrazem twarzy, jak gdyby żałując, że muszą przeszkodzić czarodziejowi w rzucaniu klątwy na wdowę w średnim wieku. Ale to musiało być tylko złudzenie.
— Pani Goha — rzekł mężczyzna w haftowanej złotem koszuli i skłonił się przed nią.
Drugi, jasnooki, również pozdrowił ją z uśmiechem.
— Pani Goha — powiedział — jest jedyną, która niczym król nosi swoje prawdziwe imię otwarcie i, jak sądzę, bez obawy. Mieszkając na Goncie może woleć, abyśmy używali jej gontyjskiego imienia. Lecz, znając jej czyny, proszę o okazanie jej szacunku, gdyż nosiła ona Pierścień, którego nie nosiła żadna kobieta od czasów Elfarran. — Opadł na jedno kolano, jak gdyby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie, bardzo lekko i szybko ujął prawą dłoń Tenar i dotknął czołem jej nadgarstka. Uwolnił ją i wstał uśmiechając się tym uprzejmym, porozumiewawczym uśmiechem.
— Ach! — westchnęła Tenar, podniecona i na wskroś przejęta gorącem. — Na świecie istnieją wszelkiego rodzaju moce! Dziękuję.
Czarodziej stał bez ruchu patrząc szeroko otwartymi oczyma. Zmełł w ustach klątwę i cofnął laskę, lecz wokół niej i wokół jego oczu wciąż widoczna była ciemność. Nie miała pojęcia, czy wiedział, czy też dopiero teraz się dowiedział, że ona jest Tenar Noszącą Pierścień. To nie miało znaczenia, Nie mógł jej bardziej nienawidzić. Jej wina polegała na tym, że była kobietą. Nic nie mogło pomóc w tej sytuacji ani nic jej naprawić. Żadna kara nie była wystarczająca. Patrzył na to, co zrobiono Therru i pochwalał to.
— Panie — zwróciła się teraz do starszego mężczyzny — cokolwiek mniejszego niż uczciwość i szczerość wydaje się brakiem szacunku wobec króla, w którego imieniu przemawiacie i działacie. Chciałabym szanować króla i jego posłańców. Lecz mój własny honor wymaga milczenia, dopóki nie zwolni mnie z niego mój przyjaciel. Ja… Jestem pewna, moi panowie, że wyśle on do was jakąś wiadomość w swoim czasie. Tylko dajcie mu czas, błagam was.
— Z całą pewnością — odrzekł jeden, a drugi dodał:
— Tyle czasu, ile potrzebuje. A twoje zaufanie, pani, zaszczyca nas nade wszystko.
Ruszyła w końcu drogą do Re Albi, wstrząśnięta bezlitosną nienawiścią czarodzieja, swoją własną gniewną pogardą, swoim przerażeniem, kiedy nagle dowiedziała się o jego woli i mocy uczynienia jej krzywdy, nagłym kresem tego przerażenia w schronieniu zaofiarowanym przez wysłanników króla — ludzi, którzy przybyli statkiem o białych żaglach z samego portu, Wieży Miecza i Tronu, centrum prawa i porządku. Jej serce uniosło się z wdzięcznością. Rzeczywiście był król na tym tronie, a w jego koronie najważniejszym klejnotem będzie Run Pokoju.
Podobała jej się twarz młodszego mężczyzny — mądra i dobrotliwa — i sposób, w jaki ukląkł przed nią niczym przed królową. I jego uśmiech, w którym ukryty był żart. Odwróciła się, by spojrzeć za siebie. Dwaj wysłannicy kroczyli drogą do dworu z czarodziejem Aspenem. Zdawali się konwersować z nim po przyjacielsku, jak gdyby nic się nie stało. Stłumiło to falę jej pełnego nadziei zaufania. Co prawda byli dworzanami. Nie ich sprawą było spierać się, osądzać i potępiać. A on był czarodziejem i to czarodziejem ich gospodarza. „Mimo to — pomyślała — nie musieli spacerować i rozmawiać z nim tak swobodnie.”
Ludzie z Havnoru pozostali jeszcze kilka dni w gościnie u Władcy Re Albi, mając być może nadzieję, że arcymag zmieni zdanie i przybędzie do nich, lecz nie szukali go ani też nie nagabywali Tenar o miejsce jego pobytu. Kiedy wreszcie odpłynęli, Tenar powiedziała sobie, że musi zdecydować się, co robić. Nie było żadnego istotnego powodu, żeby tu została i dwa przekonywające powody do odejścia: Aspen i Handy. Żadnemu nie mogła ufać, że zostawiają i Themi w spokoju.
A jednak trudno jej było się zdecydować, ponieważ trudno było nawet myśleć o odejściu. Opuszczając teraz Re Albi porzucała Ogiona, traciła go tak, jak nie traciła go, kiedy prowadziła jego gospodarstwo i pełła jego cebulę. I myślała: 'Tam w dole, nigdy nie będę marzyła o niebie. Tu, gdzie przyleciał Kalessin, byłam Tenar” Na dole, w Dolinie Środkowej, znowu będzie tylko Gohą. Zwlekała. Powiedziała do siebie: „Czy mam się bać tych łajdaków, uciec przed nimi? Właśnie tego ode mnie chcą. Czy mają mnie zmusić, żebym przychodziła i odchodziła zależnie od ich woli?” I dodawała: „Tylko skończę robić ser”. Trzymała Themi zawsze przy sobie. A dni mijały.
Moss przyszła z plotką do opowiedzenia. Tenar pytała ją o czarodzieja Aspena, nie opowiadając jej całej historii, lecz mówiąc, że jej groził — i rzeczywiście mogło to być wszystkim, co zamierzał zrobić. Moss na ogól nie zbliżała się do posiadłości starego władcy, była jednak ciekawa, co się tam działo i skłonna znaleźć okazję, by pogawędzić z kilkoma tamtejszymi znajomymi, z kobietą, od której nauczyła się położnictwa i z innymi, którym służyła jako znachorka i poszukiwaczka. Nakłoniła je do rozmowy o wypadkach we dworze. Wszystkie one nienawidziły Aspena, a więc gotowe były o nim mówić, lecz trzeba było odbierać ich opowieści jako efekt złośliwości i strachu. Mimo to pomiędzy fantazjami były fakty. Sama Moss poświadczała, że dopóki trzy lata temu nie przybył Aspen, młodszy władca, wnuk, był zdrowym, choć nieśmiałym, ponurym mężczyzną. „Jakby przestraszonym” — powiedziała. Później, mniej więcej wtedy, kiedy zmarła matka młodego władcy, stary władca posłał na Roke po czarodzieja. — „Po co? Mimo, że pan Ogion był w odległości niespełna mili? A oni wszyscy we dworze sami są czarownikami”.
Ale Aspen przybył. Złożył Ogionowi swoje uszanowanie i nic więcej i zawsze — mówiła Moss — pozostawał na górze, w rezydencji. Odtąd coraz mniej widywano wnuka i mówiono, że dniem i nocą leży w łóżku. „Jak chore dziecko, zupełnie uschnięty” — powiedziała jedna z kobiet, które były we dworze w jakiejś sprawie. Lecz stary władca — mający sto lat albo więcej, twierdziła Moss, która nie lękała się liczb i nie miała dla nich szacunku — stary władca kwitł. „Pełen soku” — mówili. Zaś jeden z mężczyzn, gdyż życzyli sobie, aby tylko mężczyźni usługiwali im we dworze, powiedział jednej z kobiet, że stary władca najął czarodzieja, by ten uczynił go wiecznie żywym, i że czarodziej robił to żywiąc go życiem wnuka. I mężczyzna nie widział w tym nic złego, mówiąc:
— Kto by nie chciał żyć wiecznie?
— No cóż — rzekła zaskoczona Tenar. — To brzydka historia. Czy nie mówią o tym w miasteczku?
Moss wzruszyła ramionami. Znowu była to kwestia „Daj spokój”. Poczynania potężnych nie powinny być osądzane przez nie posiadających mocy. Istniała także niejasna ślepa krolewskosc, zakorzenienie w miejscu: starzec był ich władcą, Władcą Re Albi i to, co czynił, nikogo nie powinno zajmować… Najwyraźniej Moss sama to czuła.