Выбрать главу

— I — wtrącił starszy mężczyzna — i wyjawił ci… ?

— Swoje imię. — Tenar przyjrzała się im. Niedowierzanie na twarzy starszego mężczyzny, pogarda na twarzy drugiego — to zabiło w niej resztki szacunku dla nich. — Wymówiłam to imię — dodała. — Czy muszę je powtarzać?

Z ich słów zrozumiała, że istotnie nie usłyszeli tego imienia, prawdziwego imienia Ogiona; nie zwrócili uwagi na to, co powiedziała.

— Och! — westchnęła. — Nastały złe czasy. Czasy, w których nawet takie imię może przejść mimo uszu, przepaść jak kamień w wodę! Czy słuchanie nie jest mocą? Słuchajcie, więc: miał na imię Aihal. Jego pośmiertne imię brzmi Aihal. W pieśniach będzie znany jako Aihal z Gontu. Jeśli są jeszcze jakieś pieśni do napisania. Był milczącym człowiekiem. Teraz jest całkowitym milczeniem. Być może nie będzie już pieśni, tylko milczenie. Nie wiem. Jestem bardzo zmęczona. Straciłam ojca i drogiego przyjaciela. — Zamilkła, jej gardło ścisnął szloch. Odwróciła się, aby odejść. Uklękła jeszcze, by pocałować dłoń Ogiona. Znowu spojrzała na magów.

— Czy upewnicie się — zapytała — że jego grób został wykopany tam, gdzie on tego pragnął?

Najpierw starszy mężczyzna, potem młodszy skinęli głowami. Wstała, wygładziła fałdy spódnicy i w blasku poranka ruszyła przez łąkę.

4. KALESSIN

„Czekaj” — tak powiedział do niej Ogion, zanim wiatr śmierci wstrząsnął nim i oderwał go od życia. „Skończone… Wszystko się zmieniło…” A później: „Tenar… czekaj!”

Ale nie powiedział, na co powinna czekać. Na zmianę, którą ujrzał lub, o której wiedział? Być może, lecz, na jaką zmianę? Czy miał na myśli własną śmierć, własne życie, które było skończone? Przemawiał z radością, triumfem. Kazał jej czekać.

— Cóż innego mam do roboty — rzekła do siebie, zamiatając podłogę jego domu. — Cóż innego kiedykolwiek robiłam? „Czy mam czekać tutaj, w twoim domu?” — zwróciła się do tego, który odszedł.

— Tak — rzekł bezgłośnie milczący Aihal, uśmiechając się.

Pozamiatała, więc dom, oczyściła kominek i przewietrzyła materace. Wyrzuciła kilka wyszczerbionych glinianych naczyń i dziurawy rondel, lecz obchodziła się z nim delikatnie. Przytuliła policzek do pękniętego talerza, kiedy wynosiła go na śmietnik. Stanowił on dowód tego, jak bardzo chory był stary mag w ciągu ostatniego roku. Zawsze żył skromnie, jak ubogi rolnik, lecz kiedy jego wzrok był jasny i była w nim moc — nigdy nie używał połamanego talerza czy dziurawego rondla. Zasmuciły ją te oznaki jego słabości — żałowała, że nie było jej tu, kiedy Ogion potrzebował opieki.

— Lubiłabym to — powiedziała do swego wspomnienia o nim, lecz nie odezwał się ani słowem. Nigdy nie miał nikogo, kto by się nim opiekował, poza sobą samym. Czy odpowiedziałby jej: „Masz inne rzeczy do zrobienia”? Nie wiedziała. Starzec milczał. Lecz tego, że dobrze uczyniła zostając tu, w jego domu, była teraz pewna. Shan-dy i jej stary mąż Clearbrook, którzy byli na farmie w Dolinie Środkowej dłużej niż Tenar, zaopiekują się stadami i sadem, druga para na farmie — Tiff i Sis — zbierze plony. Reszta będzie musiała na razie sama zatroszczyć się o siebie. Krzew malinowy zostanie ogołocony przez dzieci z sąsiedztwa. Wielka szkoda, uwielbiała maliny. Tu, w górze, na Overfell, gdzie zawsze dął morski wiatr, było zbyt zimno, by uprawiać maliny. Jednakże małe stare drzewko brzoskwiniowe Ogiona, przytulone do południowej ściany domu, urodziło osiemnaście owoców i Therru przyglądała się im, jak kot polujący na myszy, aż do dnia, kiedy weszła do domu i oświadczyła swoim chrapliwym, stłumionym głosem:

— Dwie brzoskwinie są już dojrzałe.

Razem poszły do brzoskwiniowego drzewa, zerwały dwa pierwsze owoce i zjadły je tam, stojąc przy krzaku. Sok spływał im po brodach, oblizywały palce.

— Czy mogę ją zasadzić? — zapytała Therru, przyglądając się pomarszczonej pestce.

— Tak. Tu, obok starego drzewa. Ale nie za blisko. Tak, żeby obydwa drzewa miały miejsce na swoje korzenie i gałęzie.

Dziecko wybrało miejsce i wykopało maleńki dołek. Ułożyło w nim pestkę i zasypało ją. Tenar obserwowała dziewczynkę. Pomyślała, że zmieniła się w ciągu tych kilku dni, które tu razem spędziły. Wciąż była jakby obojętna, bez gniewu, bez radości, lecz odkąd były tutaj, jej dziwna czujność i bezruch jak gdyby niedostrzegalnie osłabły. Pragnęła tych brzoskwiń. Pomyślała o zasadzeniu pestki, o powiększeniu liczby brzoskwiń na świecie. Na Dębowej Farmie nie bała się tylko dwóch osób: Tenar i Lark. Tutaj z łatwością polubiła Heather, pasterkę kóz z Re Albi, łagodną dwudziestoletnią upośledzoną kobietę o wrzaskliwym głosie, która traktowała dziecko jak jeszcze jedną kozę, okaleczała koźlę. Była dobra. I Cioteczka Moss też była dobra, bez względu na to, jak pachniała.

Kiedy Tenar po raz pierwszy zamieszkała w Re Albi, dwadzieścia pięć lat temu, Moss była młodą wiedźmą. Zginała się w pól i szczerzyła zęby do „Białej Pani”, wychowanki i uczennicy Ogiona, nigdy nie odzywając się do niej bez najwyższego szacunku. Tenar wyczuwała, że szacunek ten był fałszywy, stanowił maskę dla zawiści, niechęci i nieufności. Tego, czego zaznała aż nazbyt wiele od kobiet, wobec których zajmowała pozycję wyższości, kobiet, które spostrzegały siebie jako zwyczajne, a ją jako niezwykłą, jako uprzywilejowaną. Kapłanka Grobowców Atuanu czy obca wychowanka Maga Gontu — była inna, lepsza. Mężczyźni dali jej moc, mężczyźni dzielili się z nią swoją mocą. Kobiety patrzyły na nią z zewnątrz, niekiedy z nią rywalizując, częstokroć z oznakami kpiny. Czuła się postawiona poza nawiasem, odgrodzona. Uciekała przed Mocami pustynnych grobowców, a później porzuciła potęgę wiedzy i umiejętności ofiarowaną jej przez Ogiona. Odwróciła się od tego wszystkiego, odeszła na drugą stronę, do innej izby, gdzie żyły kobiety, ażeby być jedną z nich. Mężatką, żoną rolnika, matką, gospodynią, przyjmującą moc, do której kobieta została stworzona, rolę wyznaczoną jej przez porządek świata. I tam, w Dolinie Środkowej, żona Flinta, Goha była mile widziana pomiędzy kobietami — cudzoziemka wprawdzie, białoskóra i mówiąca do nich z nieco obcym akcentem, lecz znakomita gospodyni, doskonała prządka z dobrze wychowanymi, mądrymi dziećmi i świetnie prosperującą farmą. Zasługiwała na szacunek. Pomiędzy mężczyznami zaś była kobietą Flinta, robiącą to, co powinna robić kobieta — łóżko, rodzenie, wypiekanie, gotowanie, przędzenie, szycie, podawanie do stołu. Dobra kobieta. Zaaprobowali ją. „Mimo wszystko Flint wyszedł na swoje” — mówili. „Ciekaw jestem, jaka jest biała kobieta. Czy cała biała?” — mówiły ich oczy, przypatrując się jej, aż zestarzała się i przestali się nad tym zastanawiać.

Tutaj, teraz, wszystko się zmieniło, nie pozostało nic z tamtych lat. Odkąd ona i Moss czuwały razem przy Ogionie, czarownica dała jej do zrozumienia, że będzie jej przyjaciółką, stronniczką, sługą, czymkolwiek Tenar chce, żeby ona była. A Tenar nie była wcale pewna, czego wymagać od Cioteczki Moss. Uważała, że jest ona nieobliczalna, porywcza, ciemna, chytra i brudna. Ale Moss dobrze sobie radziła z poparzonym dzieckiem. Być może to właśnie ona wywołała w Therru tę zmianę, to nieznaczne odprężenie. Przy niej Therru zachowywała się jak przy każdym — obojętna, nie odpowiadająca na pytania, posłuszna w sposób, w jaki posłuszny jest martwy przedmiot. Jednak stara kobieta wytrwale nad nią pracowała, podsuwając jej słodycze i błyskotki, przekupując, przypo-chlebiając się i wdzięcząc.