Выбрать главу

– Aż do Alaski i Sankt Petersburga? – spytałem z niedowierzaniem.

– Co najmniej do Alaski – odrzekł komandor. – Albo Zatoki Baffina, jeśli pasma otwartej wody będą sięgać na północ. – Zrobił kilka kroków do przodu i przysunął lampę bliżej łodzi ułożonych na saniach. – Zna pan te łodzie, doktorze?

– A czy to są jakieś inne łodzie niż te, które oglądaliśmy przed chwilą? – Przekonałem się, że ogromne zmęczenie pozwala człowiekowi zadawać pytania, których inaczej nie ośmieliłby się zadać w obawie przed kompromitacją.

– Tak jest – odrzekł Fitzjames. – Te dwie łodzie, przymocowane do specjalnych sań pana Honeya, to kutry. Na pewno zauważył je pan w ciągu tych ostatnich trzech lat, kiedy leżały przymocowane do pokładu albo do lodu?

– Tak, oczywiście. – Skinąłem głową. – Więc mówi pan, że kutry różnią się czymś od welbotów?

– Zdecydowanie – przytaknął komandor Fitzjames, ponownie zapalając fajkę. – Zauważył pan jakieś maszty na tych łodziach, doktorze?

Nawet w bladym świetle lamp widziałem dwa maszty wyrastające z każdej z tych łodzi i starannie skrojone, obszyte i zwinięte żagle. Powiedziałem o tym wszystkim komandorowi.

– Świetnie – odrzekł, kiwając głową. W jego głosie nie było cienia drwiny ani protekcjonalności.

– Czy te składane maszty celowo nie zostały złożone? – spytałem, by pokazać, że słuchałem jego wcześniejszych wywodów.

– Te maszty nie są składane, doktorze Goodsir. Te maszty przymocowane są do łodzi na stałe. Zapewne widzi pan też przymocowane na stałe stery.

I dłuższe kile.

Rzeczywiście, widziałem je.

– To właśnie ze względu na te stery i kile nie można ich ciągnąć po lodzie jak welbotów? – spytałem.

– Otóż to. Doskonale zdiagnozował pan problem, doktorze.

– Czy tych sterów nie dałoby się usunąć, komandorze?

– Zapewne tak, doktorze Goodsir, gorzej z kilami… Urwalibyśmy je na pierwszym wale lodowym, nie sądzi pan?

Skinąłem głową i położyłem dłoń na nadburciu łodzi.

– Czy misie tylko wydaje, czy też kutry są krótsze od welbotów?

– Jest pan bardzo spostrzegawczy, doktorze. Mają dwadzieścia osiem stóp długości, a wiec o dwie mniej niż welboty. Są też cięższe. I mają kwadratowe rufy.

Dopiero teraz zauważyłem, że te dwie łodzie w odróżnieniu od welbotów miały wyraźnie zarysowany dzioby i kwadratowe rufy.

– Eu ludzi zmieści się w tych kutrach? – spytałem.

– Dziesięciu. I osiem wioseł. Zmieści się tu też sporo zapasów, a w razie potrzeby, na przykład podczas sztormu, wszyscy będą mogli się schować za burtami. Dzięki dwóm masztom powierzchnia żagli kutrów jest dwa razy większa niż u welbotów, co bardzo przydaje się na otwartym morzu. Jeśli jednak będziemy musieli popłynąć w górę Rzeki Backa, kutry mogą okazać się znacznie mniej poręczne niż welboty.

– A to dlaczego? – spytałem, czując, że powinienem już to wiedzieć, że już wcześniej mi o tym powiedział.

– Większe zanurzenie, doktorze. Przyjrzyjmy się dwóm następnym… To szalupy.

– Wydają mi się trochę dłuższe od kutrów, komandorze.

– Bo są dłuższe, doktorze. Każda ma trzydzieści stóp długości… tyle samo co welboty. Ale są cięższe, doktorze. Cięższe nawet od kutrów… Ważą co najmniej dziewięćset funtów. Niełatwo przeciągnąć po lodzie taki ciężar, zapewniam pana. Być może komandor Crozier zostawi je tutaj.

– Więc dlaczego nie zostawiliśmy ich od razu na statku? – spytałem. Komandor Fitzjames pokręcił głową.

– Nie mogliśmy tego zrobić. Musimy wybrać te łodzie, które dadzą największe szanse na przeżycie setce ludzi, które będą nam służyć przez długie tygodnie albo miesiące na otwartym morzu, albo na rzece. Czy wiedział pan, że te łodzie… wszystkie te łodzie… takluje się inaczej w zależności od tego, czy mają pływać po morzu, czy też po rzece, doktorze?

Tym razem to ja pokręciłem głową.

– Nieważne. – Komandor Fitzjames machnął ręką. – Porozmawiamy o subtelnościach taktowania przy innej okazji, najlepiej w jakiś słoneczny, ciepły dzień, daleko na południu od tego miejsca… Zostało nam jeszcze osiem łodzi. Dwie pierwsze to szalupy, które nazywamy czasem pinkami, następne cztery to też szalupy, choć nieco innego typu, a dwie ostatnie to jolki.

– Jolki wydają się znacznie krótsze – zauważyłem.

Komandor Fitzjames zaciągnął się śmierdzącym dymem i skinął z powagą głową, jakbym wygłosił właśnie jakąś niesłychaną mądrość.

– Tak – rzekł ze smutkiem. – Jolki mają tylko dwanaście stóp długości, podczas gdy pinki dwadzieścia osiem, a mniejsze szalupy dwadzieścia dwie. Ale żadna z nich nie ma masztu, a jedynie wiosła. Obawiam się, że ludzie, którzy w nich zasiądą, będą mieli spore trudności, kiedy wypłyniemy na otwarte morze. Nie zdziwiłbym się, gdyby komandor Crozier postanowił je tutaj zostawić.

Otwarte morze? – pomyślałem. Wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy, że moglibyśmy płynąć tymi łodziami po czymś większym niż Rzeka Backa, która była zapewne podobna do Tamizy, choć przecież uczestniczyłem w wielu naradach i słyszałem, jak analizowano różne rozwiązania. Patrząc na delikatne jolki i krótkie szalupy przywiązane do sań, byłem pewien, że płynący w nich ludzie będą mogli tylko bezsilnie patrzeć na żagle welbotów i kutrów znikające za horyzontem.

Ludzie płynący w mniejszych łodziach skazani byli na śmierć. Kto zostanie do nich przydzielony? Czy komandorzy wybrali już załogi?

I jaka łódź – jaki los – przypadnie mi?

– Jeśli zabierzemy ze sobą mniejsze łodzie, będziemy ciągnąć losy – powiedział komandor. – W ten sposób rozstrzygniemy, kto zasiądzie w welbotach, kutrach i pinkach, a kto w pozostałych łodziach.

Musiałem wtedy bardzo dziwnie nań spojrzeć.

Komandor roześmiał się głośno – śmiechem, który zamienił się w chrapliwy kaszel – i opróżnił swoją fajkę z popiołu, uderzając nią o but. Zrywał się coraz zmniejszy wiatr. Nie miałem pojęcia, ile czasu zajęła nam ta rozmowa

– musiała minąć już północ. Było ciemno już co najmniej od siedmiu godzin.

– Proszę się nie martwić, doktorze – powiedział cicho komandor. – Nie czytałem w pańskich myślach. Widziałem tylko pańską minę. Jak już powiedziałem, będziemy ciągnąć losy, ale być może też wcale nie zabierzemy małych łodzi. Tak czy inaczej nie zostawimy nikogo z tyłu. Jeśli wypłyniemy na otwarte wody, powiążemy łodzie ze sobą.

Uśmiechnąłem się, licząc na to, że komandor zobaczy w świetle lampy mój uśmiech, ale nie dojrzy okrwawionych dziąseł.

– Nie wiedziałem, że łodzie żaglowe można wiązać z łodziami bez żagli – powiedziałem, jeszcze raz wykazując się kompletną ignorancją.