Выбрать главу

Harry Peglar miał nadzieję, że nie pochlebia sobie zbytnio, sądząc, że z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zabrał ze sobą jedynie ludzi, których darzył zaufaniem. Wszyscy malkontenci i nieudacznicy zostali w Obozie Terror; Hickey miał osobiście zająć się wykopaniem grobu dla porucznika Irvinga.

Grupa Croziera opuściła obóz długo przed świtem, kierując się śladami pozostawionymi poprzedniego dnia przez marynarzy i eskimoskie sanie. Choć od czasu do czasu ślady znikały na oblodzonych skalnych grzbietach, później bez trudu znów odnajdywali je w wypełnionych śniegiem dolinach. W ciągu nocy temperatura podniosła się o pięćdziesiąt pięć stopni, sięgając co najmniej zera, a nad ziemią pojawiła się gęsta mgła. Harry Peglar, który pływał już po większości mórz i oceanów, widział wiele typów pogody, nie miał jednak pojęcia, skąd gęsta mgła mogła się wziąć w miejscu, gdzie w promieniu wielu setek mil nie było ani skrawka otwartej wody. Być może były to po prostu chmury, które sunęły po powierzchni lodu i zatrzymały się na tej zapomnianej przez boga wyspie, wyrastającej zaledwie kilkanaście jardów nad poziom morza. Wschód słońca objawił się we mgle jako rozproszony żółty blask, dochodzący ze wszystkich kierunków naraz.

Cała grupa przez kilka minut patrzyła w milczeniu na miejsce zbrodni. Nie było tu wiele do oglądania. Farr podniósł czapkę Johna Irvinga, którą wiatr zaniósł pod pobliski głaz. Na kamieniach czerniła się plama zamarzniętej krwi, obok leżała sterta ludzkich wnętrzności. Kilka kawałków podartego materiału.

– Poruczniku Hodgsonie, panie Farr – przemówił w końcu Crozier. – Czy widzieliście tutaj jakieś ślady Eskimosów, gdy pan Hickey przyprowadził was na to miejsce?

Hodgson wydawał się zaskoczony tym pytaniem. Farr odparł:

– Nie, tylko okaleczone ciało porucznika. Podczołgaliśmy się na skraj grzbietu i zajrzeliśmy do doliny, korzystając z lunety pana Hodgsona, a oni jeszcze tam byli. Ciągle bili się o lunetę Johna i inne rzeczy.

– Zobaczył pan, jak Eskimosi walczyli między sobą? – warknął Crozier.

Peglar nigdy jeszcze nie widział, by jego dowódca – czy jakikolwiek inny dowódca, pod którym służył do tej pory – był aż tak zmęczony. W ciągu ostatnich dni i tygodni oczy Croziera dosłownie wpadły w oczodoły, jego głos, zawsze donośny i stanowczy, teraz brzmiał jak skrzek. Wydawało się, że oczy zaraz zaczną mu krwawić.

Peglar sam mógł sporo powiedzieć o krwawieniu. Nie mówił o tym jeszcze swemu przyjacielowi, Bridgensowi, ale ostatnio coraz mocniej dokuczał mu szkorbut. Jego wspaniałe niegdyś mięśnie zanikały. Ciało pokryte było licznymi siniakami. W ciągu ostatnich dziesięciu dni stracił dwa zęby. Za każdym razem, gdy czyścił pozostałe zęby, szczoteczka pokrywała się krwią. I za każdym razem, gdy kucał, by się załatwić, srał krwią.

– Czy widziałem, jak Eskimosi walczą między sobą? Nie, komandorze. Ale przepychali się i śmiali. A dwaj młodzi mężczyźni wyrywali sobie z rąk lunetę Johna.

Crozier skinął głową.

– Zejdźmy do doliny, panowie.

Peglar był zszokowany ogromną ilością krwi. Nigdy dotąd nie widział pola bitwy, nawet tak niewielkiej potyczki jak ta, i choć spodziewał się ujrzeć ciała zabitych, nie sądził, że na śniegu będzie aż tyle czerwonych plam.

– Ktoś tutaj był – rzekł nieoczekiwanie porucznik Hodgson.

– Jak to? – zdziwił się Crozier.

– Niektóre ciała zostały przesunięte – odparł młody porucznik, wskazując na zwłoki mężczyzny, a potem starej kobiety. – Nie ma też ich kurtek, takich futrzanych, jak kurtka lady Ciszy, widzę, że zniknęły też buty, rękawice i ich broń… włócznie i harpuny. Proszę, tu nawet widać w śniegu ich ślady, ale broni już nie ma.

– Pamiątki? – wychrypiał groźnie Crozier. – Czy nasi ludzie…

– Nie, panie komandorze – odrzekł szybko i stanowczo Farr. – Zrzuciliśmy z sań trochę koszyków i naczyń, a potem zabraliśmy te sanie na górę, żeby ułożyć na nich ciało porucznika Irvinga. Szliśmy wszyscy razem aż do obozu. Nikt nie został z tyłu.

– Niektóre z tych garnków i koszyków też zniknęły – zauważył Hodgson.

– Wydaje mi się, że widać tu jakieś nowe ślady, ale nie jestem pewien, bo w nocy wiał wiatr i trochę wszystko przysypał – odezwał się bosmanmat Johnson.

Komandor przechodził od ciała do ciała, przewracał na plecy te, które leżały twarzą ku ziemi. Wydawało się, że przygląda się uważnie twarzy każdego zmarłego. Peglar zauważył, że nie wszystkie ofiary ataku to mężczyźni – był wśród nich chłopiec i stara kobieta, której otwarte usta, jakby zastygłe w niemilknącym śmiertelnym krzyku, wyglądały niczym czarna bezdenna dziura. Wszędzie było pełno krwi. Jeden z Eskimosów musiał zostać postrzelony z bardzo małej odległości; strzał oderwał mu połowę głowy.

Przyjrzawszy się uważnie twarzom zmarłych, jakby w nadziei, że znajdzie tam odpowiedź na dręczące go pytania, komandor Crozier wyprostował się powoli i rozejrzał dokoła. Doktor Goodsir, który także przyglądał się zwłokom, podszedł do komandora i szepnął mu coś do ucha. Crozier cofnął się o krok i spojrzał na Goodsira ze zdumieniem, później jednak skinął głową.

Lekarz uklęknął przy jednym ze zmarłych Eskimosów i wyjął ze swej torby kilka instrumentów chirurgicznych, między innym nóż o bardzo długim, zakrzywionym i ząbkowanym ostrzu, przypominający piłę, którą Peglar odcinał kawałki lodu z zamarzniętych pojemników z wodą pitną na pokładzie Terroru.

– Doktor Goodsir musi zbadać żołądki kilku tubylców – powiedział Crozier.

Peglar był nieco zaskoczony tym oświadczeniem, przypuszczał zresztą, że nie on jeden, nikt jednak nie zadawał żadnych pytań. Bardziej wrażliwi na tego typu widoki – w tym trzech żołnierzy – odwrócili wzrok, gdy lekarz zaczął rozcinać brzuch pierwszego trupa. Dźwięk noża tnącego zamarznięte na kamień ciało przypominał Peglarowi zgrzyt piły tnącej drewno.

– Komandorze, kto pana zdaniem mógł zabrać tę broń i ubrania?

– spytał Thomas. – Jeden z tej dwójki, która uciekła? Crozier pokiwał głową w roztargnieniu.

– Albo ktoś inny z ich wioski, choć trudno sobie wyobrazić wioskę na tej przeklętej wyspie. Być może była to część jakiejś większej grupy, która poluje tu w pobliżu.

– Ci tutaj mieli ze sobą mnóstwo mięsa – powiedział porucznik Le Vesconte. – Wyobraźcie sobie tylko, ile mięsa musi mieć większa grupa myśliwych. Moglibyśmy nakarmić nim wszystkich naszych ludzi.

Porucznik Little uśmiechnął się pod nosem.

– Chciałbyś teraz wybrać się osobiście do ich wioski albo do większej grupy myśliwych i poprosić grzecznie o trochę mięsa albo dobrą radę? Teraz? Po tym? – Little wskazał na zamarznięte ciała i krwawe plamy na śniegu.

– Myślę, że jak najszybciej musimy opuścić Obóz Terror i tę wyspę

– rzekł porucznik Hodgson drżącym głosem. – Eskimosi podkradną się i zabiją nas we śnie. Spójrzcie tylko, co zrobili biednemu Johnowi.

– Młody oficer umilkł nagle, wyraźnie zmieszany.

Peglar przyglądał się ukradkiem porucznikowi. Hodgson wyglądał na równie niedożywionego i zmęczonego jak pozostali, miał jednak mniej objawów szkorbutu. Peglar zastanawiał się, czy i on byłby równie rozhisteryzowany, gdyby zobaczył widok podobny do tego, jaki Hogdson ujrzał niecałe dwadzieścia cztery godziny wcześniej.