Выбрать главу

Czy prowadziła tutaj swoich towarzyszy, by napadli na obóz, a po drodze natknęła się na Irvinga, którego najpierw nakarmiła do syta, a potem zabiła z zimną krwią, by nie powiedział innym o tym spotkaniu? Czy to Cisza była tą młodą kobietą, która uciekła przed żołnierzami wraz z mężczyzną z opaską na głowie? Po powrocie do wioski w zeszłym tygodniu mogła zmienić kurtkę, a kto by tam odróżnił jedną eskimoską dziewkę od drugiej.

Crozier zastanawiał się długo nad tym wszystkim, lecz wtedy, gdy na moment zatrzymał się czas – zarówno on, jak i młoda dziewczyna zastygli na chwilę w bezruchu – komandor spojrzał w twarz Eskimoski i zrozumiał, czy to dzięki instynktowi, czy darowi, o którym mówiła Memo Moira, że lady Cisza opłakuje w głębi serca Johna Irvinga i że przyszła, by oddać prezent, który kiedyś od niego otrzymała.

Crozier domyślał się, że Irving dał jej chusteczkę podczas lutowej wizyty w śnieżnym domku, z której zdał mu potem relację… jednak relację bardzo ogólnikową. Teraz Crozier zastanawiał się, czy ci dwoje byli kochankami.

Potem lady Cisza zniknęła. Wysunęła się bezszelestnie z namiotu i rozpłynęła w powietrzu. Crozier wypytywał potem strażników, żaden jednak nie zauważył nic niezwykłego.

Po wyjściu Ciszy Crozier podszedł do ciała Irvinga, spojrzał na białą twarz, kontrastującą z barwną chusteczką, na której spoczywała głowa porucznika, wreszcie okrył go płótnem i zawołał starego Murraya.

– Panie Boże przenajświętszy, Panie wszechmogący, Zbawco święty i miłosierny – mówił Fitzjames – wybaw nas od śmierci wiecznej. Ty, Panie, znasz sekrety serc naszych; nie zamykaj, Panie, uszu na modlitwy nasze, lecz wybaw nas Panie. Panie Boże wszechmogący, Zbawco przenajświętszy i miłosierny, Sędzio przedwieczny i sprawiedliwy, nie dozwól, byśmy w godzinie śmierci oddalili się od ciebie. Fitzjames umilkł i odsunął się od grobu.

Crozier, pogrążony w myślach, stał w milczeniu przez długą chwilę, nim uświadomił sobie, że nadeszła jego kolej. Stanął u wezgłowia grobu.

– Składamy ciało naszego przyjaciela i oficera Johna Irvinga w grobie – przemówił Crozier zachrypniętym głosem, recytując słowa, które w ostatnich miesiącach aż nazbyt wyraźnie wryły się w jego pamięć – by uległo rozkładowi, my zaś pozostajemy w nadziei, że zostanie wskrzeszone wraz z innym, gdy morze i ziemia oddadzą swych zmarłych. – Crozier pochylił się i wrzucił do grobu garść zamarzniętej ziemi. Drobiny żwiru zsunęły się z cichym zgrzytem po twardym, zamarzniętym płótnie okrywającym ciało Irvinga. – Życie zapanuje wtedy nad śmiercią, przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nadejdzie powtórnie, by przemienić plugawe ciała nasze na kształt ciała swego, On bowiem panuje nad wszystkimi rzeczami i mocen jest dokonać wszystkiego.

Uroczystość dobiegła końca. Marynarze wyciągnęli liny, na których leżała paleta ze zwłokami Irvinga.

Ludzie naciągnęli mocniej czapki, otulili się szczelniej płaszczami i ruszyli w stronę obozu na popołudniowy posiłek.

Hodgson, Little, Thomas, Des Voeux, Le Vesconte, Blanky, Peglar i kilku innych zostali dłużej przy grobie, odprawiwszy marynarzy, którzy mieli pogrzebać ciało Irvinga. Oficerowie sami zaczęli układać pierwszą warstwę kamieni i żwiru. Chcieli, by ich towarzysz został pogrzebany najlepiej, jak można to było zrobić w tych okolicznościach.

Kiedy skończyli, Crozier i Fitzjames oddalili się od pozostałych. Mieli zjeść kolację znacznie później – na razie planowali przejść do oddalonego o dwie mile Victory Point i kopca Jamesa Rossa, gdzie prawie rok wcześniej Graham Gore zostawił mosiężny cylinder z optymistyczną wiadomością.

Crozier zamierzał uzupełnić tę wiadomość informacjami o tym, co działo się z ekspedycją sir Johna Franklina od tamtego czasu oraz o ich planach na najbliższą przyszłość.

Maszerując ze znużeniem przez gęstą mgłę i wsłuchując się w głos dzwonu okrętowego wzywającego marynarzy na obiad – oczywiście zabrali z Terrorui Erebusa dzwony i przeciągnęli je do obozu wraz z welbotami – Francis Crozier modlił się do Boga, by zdołał wymyślić jakiś plan, nim dotrą wraz z Fitzjamesem do kopca. Obawiał się, że jeśli tego nie uczyni, po prostu się rozpłacze.

42

PEGLAR

69°37‘42” szerokości geograficznej północnej, 98°41’ długości geograficznej zachodniej. 25 kwietnia 1848.

Zapasy foczego mięsa i ryb z eskimoskich sani były zbyt skromne, by mogła się nimi najeść setka wygłodniałych marynarzy – kilku ciężko chorych w ogóle nie przyjmowało pokarmów stałych – i nawet pan Diggle oraz pan Wall, którzy już od miesięcy wielokrotnie dokonywali cudu rozmnożenia chleba i ryb, tym razem nie zdołali tej sztuki powtórzyć (tym bardziej że niektóre kawałki mięsa były wyjątkowo śmierdzące), każdy jednak otrzymał chociaż kawałek ryby lub foczego mięsa wraz ze zwyczajową porcją jedzenia z puszek.

Harry Peglar zjadł swoją porcję ze smakiem, choć podczas jedzenia trząsł się z zimna i wiedział, że wywoła ono tylko rozwolnienie, które dręczyło go już od tygodni.

Po posiłku Peglar i steward Bridgens spacerowali przez chwilę razem, trzymając w dłoniach kubki z letnią herbatą. Mgła tłumiła ich głosy, choć jednocześnie wydawało się, że wzmacnia dźwięki dochodzące z większej odległości. Słyszeli kłótnie marynarzy grających w karty w którymś z namiotów po drugiej stronie obozu. Z północnego zachodu – gdzie przed obiadem wybrali się obaj komandorzy – dobiegały dudniące grzmoty. Słyszeli ten dźwięk przez cały dzień, ale nad obozem nie pojawiła się dotąd burza.

Peglar i Bridgens zatrzymali się przy łódkach i saniach ułożonych na brzegu, wzdłuż zamarzniętej linii morza.

– Powiedz mi, Harry – odezwał się Bridgens – które z tych łodzi zabierzemy ze sobą, jeśli znów będziemy musieli wyjść na lód?

Peglar pociągnął łyk herbaty.

– Nie jestem pewien, ale myślę, że komandor Crozier zabierze tylko dziesięć. Nie mamy dość ludzi, żeby ciągnąć wszystkie.

– Więc po co tachaliśmy je tutaj?

– Komandor Crozier mówił mi, że być może zostaniemy w Obozie Terror jeszcze przez dwa lub trzy miesiące, aż zacznie pękać lód. Wtedy przydałyby nam się dodatkowe łodzie; moglibyśmy zabrać do nich więcej jedzenia, namiotów i sprzętu. Jeśli zabierzemy tylko dziesięć, będziemy musieli zostawić tutaj sporo zapasów.

– Ale ty myślisz, że tak właśnie zrobimy; wyruszymy na pohidnie jedynie z dziesięcioma łodziami, i to szybko, zgadza się, Harry?

– Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. – Peglar skinął głową. Opowiedział Bridgensowi o wszystkim, co widział tego ranka, o tym, że zgodnie z sugestiami doktora Goodsira zarówno Irving, jak i Eskimosi jedli tuż przed śmiercią focze mięso, oraz o dziwnym zachowaniu komandora, który potraktował ich wszystkich tak, jakby w przyszłości mieli uczestniczyć w procesie sądowym. Dodał też, że komandor prosił ich wszystkich o zachowanie tych informacji w tajemnicy.

Bridgens wysłuchał cierpliwie jego relacji i pokiwał głową.

– Moim zdaniem – zaczął cicho – komandor Crozier nie jest przekonany, że to Eskimosi zabili porucznika Irvinga.

– Co takiego? A kto inny mógłby… – Peglar umilkł raptownie. Nagle ogarnęła go fala mdłości, musiał oprzeć się o welbot, by nie upaść. Do tej pory nawet nie przyszło mu do głowy, by ktoś inny niż eskimoscy barbarzyńcy mógł w tak bestialski sposób zamordować Johna Irvinga. Przypomniał sobie stertę zamarzniętych wnętrzności na szczycie wzgórza.