Выбрать главу

Tutaj musiał zachować ostrożność.

– Panie Diggle – zwrócił się do grubej Chinki z wielkimi piersiami.

– Wie pan, że wszyscy pochorowaliśmy się po zjedzeniu wątroby białego niedźwiedzia?

Mięsiste policzki Diggle’a zatrzęsły się w jednym rytmie z wypchanymi poduszkami piersiami.

– Tak jest, komandorze. W wątrobie niedźwiedzia polarnego jest jakieś paskudztwo, którego nie udało nam się wysmażyć. Podczas dzisiejszej uczty nie podam wątroby, zapewniam pana. Tylko świeże mięso – setki funtów świeżego mięsa, smażone, pieczone i opalane na sto różnych sposobów.

– Ludzie ogromnie się cieszą, że napotkaliśmy te dwa niedźwiedzie i że udało nam sieje zastrzelić, uważają to za dobry znak, komandorze

– dodał Fairholme. – Nie mogą się już doczekać dzisiejszej uczty.

– Dlaczego nikt mi nie powiedział o tych niedźwiedziach? – spytał ostro Crozier.

Fairholme, Farr i Diggle spojrzeli po sobie. Stojące obok kolorowe ptaki, zwierzęta i wróżki także spojrzały na siebie.

– Zastrzeliliśmy je wczoraj wieczorem, komandorze – przemówił wreszcie Fairholme. – Dziś przez cały dzień marynarze przechodzili tylko z Terroruna Erebus, a nie wysłaliśmy żadnego posłańca w drugą stronę. Przepraszam, że pana o tym nie poinformowałem, komandorze.

Crozier wiedział, że wina leży w tym wypadku po stronie Fitzjamesa. Wiedzieli to także wszyscy ludzie stojący wokół niego.

– No dobrze. – Westchnął wreszcie. – Bawcie się dalej. – Kiedy jednak ludzie zaczęli z powrotem nakładać maski, dodał: – Ale jeśli cokolwiek stanie się zegarowi sir Johna, gorzko pożałujecie.

– Tak jest, komandorze – odparli przebierańcy.

Rzuciwszy ostatnie, niemal trwożliwe spojrzenie w stronę czarnej komnaty – niewiele rzeczy w pięćdziesięcioletnim, wypełnionym melancholią życiu Francisa Croziera zrobiło na nim równie przygnębiające wrażenie – przeszedł z białej komnaty do pomarańczowej, potem z pomarańczowej do zielonej, później z zielonej do purpurowej, z purpurowej do błękitnej i z błękitnej wyszedł wreszcie na otwartą przestrzeń.

Dopiero opuściwszy kolorowy labirynt, Crozier poczuł, że może swobodnie oddychać.

Przebierańcy trzymali się z dala od gniewnego komandora, kiedy ten zmierzał w stronę ciemnej, okutanej w grubą warstwę ubrań postaci stojącej na pokładzie Erebusa.

Komandor Fitzjames stał samotnie przy relingu i palił fajkę.

– Dobry wieczór, komandorze Crozier.

– Dobry wieczór, komandorze Fitzjames. Byłeś w środku tego… – Nie mogąc znaleźć właściwych słów, Crozier wskazał na kolorową, płócienną budowlę i płonące wokół niej ognie.

– Owszem. – Fitzjames pokiwał głową. – Nasi ludzie wykazali się niezwykłą pomysłowością.

Crozier nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć.

– Powstaje tylko pytanie – kontynuował Fitzjames – czy długie godziny przygotowań i wysiłek, jaki w nie włożyli, przysłuży się wyprawie, czy… diabłu.

Crozier próbował spojrzeć w oczy młodego komandora ukryte pod brzegiem czapki. Nie wiedział, czy Fitzjames mówi poważnie, czy sobie z niego żartuje.

– Ostrzegałem ich – mruczał gniewnie Crozier – że nie mogą wykorzystać podczas tego cholernego karnawału ani pinta oleju i ani flinta węgla, a spójrz tylko na te ognie!

– Marynarze zapewniają mnie, że używają tylko oleju i węgla, który zaoszczędzili, nie ogrzewając Erebusa przez ostatnich kilka tygodni

– odrzekł spokojnie Fitzjames.

– Kto wpadł na pomysł tego… labiryntu? – spytał Crozier. – Tych kolorowych komnat? Hebanowego pokoju?

Fitzjames wyjął fajkę z ust i zachichotał.

– To wszystko pomysły młodego Richarda Aylmore’a.

– Aylmore’a? – powtórzył Crozier. Pamiętał nazwisko, lecz nie kojarzył z nią twarzy. – Twojego stewarda mesy młodszych oficerów?

– Zgadza się.

Crozier przypomniał sobie w końcu drobnego mężczyznę o osadzonych głęboko, zamyślonych oczach i cienkich czarnych wąsikach.

– Skąd mu to przyszło do głowy, do diabła?

– Aylmore mieszkał przez kilka lat w Stanach, zanim w tysiąc osiemset czterdziestym czwartym roku wrócił do Anglii i zaciągnął się do Służby Badawczej – odparł Fitzjames, przygryzając ustnik fajki.

– Twierdzi, że pięć lat temu, w czterdziestym drugim, przeczytał jakąś absurdalną historyjkę opisującą bal maskowy, który odbywał się właśnie w takich kolorowych pomieszczeniach. Mówił, zdaje się, że trafił na nią w jakimś szmatławym czasopiśmie, „Graham’s Magazine” czy czymś takim, kiedy mieszkał u swego kuzyna w Bostonie. Aylmore nie pamięta już dokładnie fabuły opowiadania, ale pamięta, że opisywało dziwny bal maskowy wydany przez niejakiego księcia Prospero… i że na pewno kolorowe pomieszczenia ułożone były w takiej właśnie kolejności, z tym okropnym hebanowym pokojem na końcu. Ludziom bardzo się to spodobało.

Crozier tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Francisie – kontynuował Fitzjames. – Przez ponad dwa lata, kiedy tym okrętem dowodził sir John, nie piliśmy tutaj alkoholu. Mimo to udało mi się przemycić na pokład trzy butelki whisky, które podarował mi ojciec. Została mi jedna butelka. Czułbym się zaszczycony, gdybyś zechciał wypić ją ze mną tego wieczora. Zanim kucharze zaczną przygotowywać mięso niedźwiedzi, miną jeszcze co najmniej trzy godziny. Pozwoliłem panu Wallowi i twojemu panu Diggle’owi ustawić na lodzie dwa piece z łodzi wielorybniczych, na których będą gotować dodatki, takie jak warzywa z puszek. Pozwoliłem im też zbudować wielki ruszt w białym pokoju, bo tam właśnie zamierzają smażyć niedźwiedzie mięso. Bez względu na to, jak im to wyjdzie, będzie to nasze pierwsze świeże mięso od trzech miesięcy. Zechcesz zejść ze mną do kajuty sir Johna i napić się tej whisky przed ucztą?

Crozier skinął głową i wszedł za Fitzjamesem do wnętrza statku.

25

CROZIER

70°05’ szerokości geograficznej północnej, 98°23’ długości geograficznej zachodniej. 31 grudnia 1847 – i stycznia 1848.

Crozier i Fitzjames wyszli z Erebusa przed północą. W Wielkiej Kajucie było bardzo zimno, lecz na zewnątrz na ich ciała i zmysły natarł znacznie gorszy, srogi ziąb arktycznej nocy. W ciągu ostatnich godzin zerwał się lekki wiatr, który targał płomieniami pochodni i węgla płonącego w wielkich koksownikach – Fitzjames zasugerował Crozierowi, a ten po pierwszej godzinie picia whisky przystał na tę propozycję, by wysłać na lód dodatkowe porcje oleju i węgla i tym samym uchronić przebierańców przed zamarznięciem.

Komandorzy nie rozmawiali zbyt wiele, pogrążeni w melancholijnej zadumie. Poza tym co chwila ktoś im przeszkadzał. Porucznik Irving przyszedł zameldować, że wraca na Terror, porucznik Hodgson przyszedł zameldować, że został zmieniony przez porucznika Irvinga i wraz ze swymi ludźmi przybył już na zabawę; inni oficerowie, odziani w przedziwne kostiumy, przychodzili zameldować, że wszystko jest w porządku; różni marynarze i oficerowie z Erebusa przychodzili zameldować, że właśnie zeszli z wachty albo właśnie idą ją objąć; pan Gregory, mechanik, przyszedł zameldować, że mogą spokojnie wykorzystać węgiel do ogrzewania, bo gdyby nawet nadeszła ta mityczna odwilż, to paliwa potrzebnego do napędzania statku starczyłoby im tylko na kilka godzin. Po tych słowach poszedł przekazać marynarzom, że mogą zabrać jeszcze kilka worków z węglem na lód do coraz bardziej rozbawionych przebierańców; pan Murray, stary żaglomistrz – ubrany jak przedsiębiorca pogrzebowy, z twarzą zakrytą czaszką, która w gruncie rzeczy niewiele różniła się od jego pomarszczonego oblicza – przeprosił za najście i spytał, czy wraz ze swymi pomocnikami mógłby wykorzystać dwa zapasowe kliwry i utworzyć z nich zasłonę chroniącą przed wiatrem nowe koksowniki.