Выбрать главу

Cecylia nie należała do osób wierzących w duchy czy też lękających się ciemności. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby zobaczyć upiora. To musiał być człowiek, po prostu. Ale skąd się tam nagle wziął? Kiedy szła do szopy ani na drodze, ani na placu nie było żywej duszy.

W szybko zapadającym zmroku detale się zacierały, gdy jednak postać przedostała się przez mur i zaczęła zbliżać, Cecylia rozpoznała pastora.

Nie była tym wcale zaskoczona, chyba w głębi duszy spodziewała się go tutaj. A jednak na jego widok poczuła, że całe jej ciało zalewa fala gorąca. Pragnęła go jeszcze raz spotkać, a zarazem chciałaby tego uniknąć.

Pastor wszedł do szopy i zamknął za sobą drzwi.

– Skąd się tu wziąłeś? – Cecylia uśmiechnęła się niepewnie.

Jemu także głos lekko drżał, gdy odpowiadał:

– Obserwowałem cię długo z kościoła, ale czekałem aż przyjdziesz tutaj.

– A Julia?

– Jest przekonana, że wyjechałaś i uspokojona wybrała się do rodziców, pod Oslo. Ja też myślałem, że jesteś już w drodze do Danii.

– Statek odpłynie trochę później – wyjaśniła krótko. Czuła się niepewnie. Widziała, że nie panuje nad sytuacją. Powinna po prostu stąd odejść, ale tego nie robiła, zatrzymywało ją jakieś dziwne podniecenie, jakby oczekiwanie czegoś niedozwolonego.

– Poprosiłem Julię o rozwód.

Cecylia słuchała zdumiona. No, on w każdym razie nie owija rzeczy w bawełnę.

– Mam nadzieję, że nie z mojego powodu?

– Nie, nie. Ja po prostu dłużej tego nie wytrzymam.

– Nietrudno to zrozumieć. Lecz pastor, który stara się o rozwód…? To raczej nie uchodzi?

– Chyba nie. Ale działałem w desperacji.

– A ona? Co powiedziała?

– Ona się, naturalnie, nie zgadza. A co gorsza, grozi zemstą. I zapewniam, że jest do tego zdolna. Nie chciałbym cię na to narazić, obiecałem więc, że z nią zostanę.

– Jasne. To zresztą jedyne słuszne wyjście. Rozwód zbytnio by ci zaszkodził, zwłaszcza że ludzie tutaj tak ją uwielbiają. Ale czy to znaczy, że ona o mnie wie?

– Domyśla się. Zresztą to chyba nietrudno odgadnąć. Moje życie jest tobą przepełnione, Cecylio.

Ogarnęła ją gorączka. Zbyt długo była sama… Nie, nie chciała się wdawać w coś tak… wątpliwego! Chciała zostać przy Alexandrze.

Alexander? O Boże, przecież on już dla niej nie istnieje.

Nie miała nikogo.

Nagle uświadomiła sobie, że inni młodzi kawalerowie w Danii, którzy chętnie by z nią flirtowali, trzymali się z daleka ze względu na Alexandra. Nie byli pewni jak się sprawy mają, czy ona jest damą jego serca, czy nie.

Więc on to miał na myśli mówiąc, że ją wykorzystuje! Posługiwał się nią jak tarczą dla swoich poczynań, traktował jako świadectwo swej niewinności, gdy wysuwano przeciw niemu oskarżenia.

Biedny Alexander myślał, że ona rozumie o co chodzi i bierze udział w grze. A ona o niczym nie miała pojęcia.

W małej szopie było ciasno. Cecylia opierała się plecami o ścianę, a Martin, z braku miejsca, stał tuż przy niej. Tak blisko, że czuła ciepło jego ciała.

Nie zaskoczyło jej, gdy dłoń Martina dotknęła jej policzka. Odsunęła się tylko instynktownie, drżąc z lęku, że ulegnie powodowana trudnym do opanowania pragnieniem, nie chcąc popełnić czegoś nieczystego, niegodnego. Nagle przypomniała sobie lodowatą Julię. Jej świętoszkowaty, łagodny uśmieszek i podstępne ataki na Irję i Kolgrima. Cecylia da sobie z nią radę, ale oni są bezbronni.

Dłoń Martina wciąż dotykała jej policzka. Kciukiem lekko gładził ją po twarzy i nagle Cecylia ujęła jego rękę czułym gestem. Drżąca niepewność zniknęła. Pojawiła się spokojna pewność. Gdyby Julia była normalną żoną, nigdy by się nic takiego nie stało. Ale teraz Martin pragnął jej, Cecylii. Pragnął czułości i troskliwości.

Od chwili, gdy poddała się jego pragnieniom, a nie wymagało to specjalnego poświęcenia z jej strony, wszystko stało się proste i pożądane. Kiedy Martin zbliżył się jeszcze bardziej i przytulił do niej, poczuła się bezpieczna.

Martin drżał rozgorączkowany, przestraszony i podniecony, ona była niczym rozżarzona masa, która pali się mocno, lecz spokojnie, ledwo dostrzegalnie. Całował tak, jak całuje nowicjusz, jej spokój dawał mu jednak poczucie pewności i raz po raz jego usta napotykały wargi, twarz, szyję Cecylii. Kiedy poczuła, że jego ręka zsuwa się w dół, na jej uda, pomogła mu unieść ciężkie spódnice i dotrzeć do celu.

Dopiero wtedy ona zapłonęła także, od razu gwałtownie, jak pochodnia. Jęknęła i przyciągnęła go ku sobie, odpowiadając na jego gorące pocałunki i czując, że gdyby nie była tak mocno przyciśnięta do ściany, nogi odmówiłyby jej posłuszeństwa. Alexander, myślała, Alexander…

Cecylia należała do tych nielicznych kobiet, którym pierwsze zbliżenie nie sprawia bólu. Dla niej wszystko było rozkoszne i podniecające. Oto mężczyzna, który jej pragnął. I któremu ona dała rozkosz i ukojenie!

Potem, gdy pod osłoną zimowego mroku pospiesznie wracała do domu, wszystko to wydało jej się jakieś lepkie, brudne i niepotrzebne.

Ale wtedy było już za późno.

Pan Martinius, wlokąc się noga za nogą, wracał na plebanię. Grzech, którego się dopuścił, przygniatał go ciężkim brzemieniem. Był zgubiony jako człowiek, niegodny miana pastora, niegodny stawać na ambonie, by osądzać swoich niewinnych wiernych.

Całą noc spędził na klęczkach, pogrążony w modłach o pomoc, wyrozumiałość i przebaczenie.

Martin był człowiekiem zbyt prostolinijnym, by przemilczeć swój postępek. Gdy Julia wróciła następnego dnia do domu, natychmiast usłyszała tę całą, godną pożałowania historię.

Nie da się powtórzyć, jak to przyjęła. Mówiła dokładnie to, czego można się było spodziewać po kimś dotkniętym chorobliwą pychą, odsądzającym wszystkich od czci i wiary. Potem zamknęła się w sypialni na klucz i żeby ukarać męża, nie pokazała się podczas dwóch kolejnych posiłków.

W końcu jednak wyszła.

– Martinie – zaczęła lodowato. – Co zamierzasz powiedzieć o swoich poczynaniach w niedzielę na ambonie?

Spojrzał na nią przerażony.

– Zamierzam, naturalnie, wyjawić mój grzech. I niech wierni mnie osądzą.

Julia zbladła. Po chwili oświadczyła krótko:

– Rozmawiałam z Bogiem. On ci wybacza, więc ja nie mogę być bardziej nieprzejednana niż on. To się nigdy nie stało, Martinie! Zapamiętaj to sobie! Wczoraj rozmawiałam także z moim ojcem, ale o zupełnie innych sprawach. Zostałeś wyznaczony na proboszcza parafii przy katedrze. W dużym mieście!

Martin przeraził się.

– Ale ja nie mogę się czegoś takiego podjąć, to chyba rozumiesz? Zgrzeszyłem, Julio! Nie chcę żadnej godności, nawet wiejskiego proboszcza. Nigdy nie czułem się tu dobrze. Myślałem, żeby zrzucić sutannę i jako najgorszy grzesznik pracować wśród najuboższych, najbardziej nieszczęśliwych w parafii, czynić chrześcijańskie dobro. Tak jak ty robisz od dawna. Teraz możemy pracować razem, droga przyjaciółko, i…

– Nawet o czymś takim nie wspominaj! – przerwała mu Julia ostro. – A poza tym co miałeś zamiar z nią robić? Z tą rozpustnicą, która cię uwiodła.

– Cecylia mnie nie uwiodła, Julio – powtórzył zmęczony już chyba po raz dziesiąty. – To moje ciało nie było w stanie dłużej się opierać. Naturalnie, nigdy więcej jej nie zobaczę. Ona mieszka w Danii i zostanie tam jeszcze przez wiele lat, jeżeli w ogóle wróci kiedykolwiek do domu.

Julia stoczyła sama ze sobą trudną walkę. Nie była taka głupia, by nie rozumieć, że wina za to spada na nią. Ta myśl dręczyła ją przez jakiś czas, kiedy siedziała zamknięta w sypialni. W końcu rzekła surowo: