Выбрать главу

Jedna ze starych lip wygląda jakoś nieszczególnie, spostrzegła Irja, ale myślami była gdzie indziej.

Sam asesor, Dag Meiden, miał tutaj swoje drzewo i jego wspaniała, miła żona Liv także. To oni byli rodzicami Taralda i Cecylii.

Weszła na dworski dziedziniec. Czy ładnie wygląda? Nikt by naturalnie nie powiedział, że jej niezgrabne ciało jest ładne, ale zrobiła wszystko, co w jej sytuacji było możliwe. Bluzka o bufiastych rękawach, świeżo uprana, wysuszona na słońcu i wietrze, pachniała przyjemnie. Czarną spódnicę Irja wyszczotkowała starannie i oczyściła z kociej sierści i kłaczków owczej wełny, których nigdy nie brakowało w domu w Eikeby.

Silje siedziała przy oknie i wyglądała na podwórze, gdzie bawili się trzej synowie Arego.

Jakże oni się między sobą różnią. Średni z chłopców, Trond, wdrapał się właśnie na duży kamień na środku podwórza. Był bardzo ożywiony i zwycięsko machał rękami do braci. Silje nie wątpiła, że Trond zajmie kiedyś wpływowe stanowisko; miał wyraźne ambicje przywódcze.

Brand, najmłodszy, rosły i trochę ociężały w ruchach, pod wieloma względami przypominał swojego ojca. On także próbował wdrapać się na kamień, ale wciąż zsuwał się na ziemię,

Najstarszy, któremu na chrzcie dano imię Torgeir, ale którego wszyscy nazywali Tarjei, nie włączał się do zawodów swoich młodszych braci. Miał niezwykle bystry umysł i teraz właśnie był zajęty rozwiązywaniem jednej z tajemnic tego świata.

Silje rozmarzyła się, Tarjei… Ukochane dziecko Tengela. Pamiętała czas dorastania tego chłopca. Jaki cudowny spokój ogarnął wtedy Tengela. Skończył się długi, bardzo długi okres oczekiwania.

Z zamyślenia wyrwała ją Meta, która wybiegła, krzycząc na chłopców, że włażą na ten brudny głaz. Przecież idą na przyjęcie urodzinowe! Jak będą wyglądać świąteczne ubrania? Czy ona musi wstydzić się przed rodziną Meidenów?

– Jazda do domu, smarkacze!

Silje uśmiechała się. Wróciła myślami do tamtej chwili, kiedy Meta została gospodynią, jej następczynią w Lipowej Alei. To już chyba trzynaście, albo czternaście lat temu. Tak, Tarjei urodził się zaraz po Bożym Narodzeniu tego samego roku, a teraz skończy niebawem trzynaście. Jakie to zabawne, że upływający czas mierzy się wiekiem dzieci. To bardzo dobre wsparcie dla pamięci.

Płynie stąd jednak i napomnienie, że samemu jest się też o tyle starszym. Dzieci uświadamiają nam, jak szybko mijają lata. Silje otrząsnęła się z tych myśli.

Teraz, i już od dawna, Meta jest gospodynią w tym domu. Tengel i Silje dobrowolnie usunęli się na bok. Wciąż czynny Are rozbudował dom dla swojej coraz liczniejszej rodziny. Tengel i Silje mieszkali nadal w starej części, która kiedyś wydawała się im ogromna, ale w porównaniu z tym, co zbudował Are, zrobiła się nieduża. Silje kochała jednak starą część domu i miała wrażenie, że cała rodzina żywi te same uczucia, bo wszyscy przychodzili tu więcej niż chętnie.

Historia się powtarza, myślała. Ona sama, podobnie jak Meta, przyjechała do Lipowej Alei opuszczona, wynędzniała i zaszczuta. Zajmowała wtedy tak niską pozycję społeczną, że niżej już chyba nie można było zejść. Chociaż nie, Meta przeżyła jeszcze gorsze poniżenie. Ona przybyła tutaj z absolutnego dna nędzy.

Stała się jednak znakomitą panią domu, to Silje musiała przyznać. Meta była zdolna i tak energiczna, że niekiedy aż dech zapierało, gdy się na nią patrzyło. Wciąż bardzo się starała robić wszystko, czego się od niej oczekuje.

Silje westchnęła zadowolona.

Miała teraz sześcioro wnucząt. Tak, bo Sunnivę uważała także za swoją wnuczkę, choć w rzeczywistości nie była nawet jej krewną. Niestety, nie mogła sama zająć się tym dzieckiem, więc Liv i Dag wychowywali swoją małą, przymilną kuzyneczkę. Teraz Sunniva była dorosła i często nocowała w Lipowej Alei, bowiem nadal od czasu do czasu pomagała Silje w pracowni.

Policzyła na palcach: Sunniva, córka Sol. Tarald i Cecylia, udane dzieci Liv i Daga. Tarald może na razie pozostawał jakiś bezbarwny, nie miał jeszcze wyraźnie określonego charakteru, ale to pewnie przyjdzie z wiekiem i doświadczeniem. No i wreszcie trzej chłopcy Arego: Tarjei, Trond i Brand.

Wspaniałe wnuki, jedno w drugie!

Na dziedzińcu ukazała się Irja. Silje ucieszyła się bardzo, lecz mimo woli pomyślała: biedne, opuszczone dziecko. Czy nie ma nikogo, kto by ją chociaż lepiej uczesał? Ubranie też staroświeckie, zupełnie nie pasuje do tej niekształtnej sylwetki. Matka Eikeby zupełnie nie przejmowała się wyglądem córki.

Irja spotkała się właśnie z Sunnivą. Co za różnica! Przy drobnej, zgrabnej Sunnivie Irja wyglądała jak ciężka, kiwająca się góra.

Silje przeciągnęła się i wyprostowała swoje bolące kolano. Ostatnio bardzo jej dokuczało.

– To tylko reumatyzm – kwitował skargi żony Tengel. – Nie ma się czym martwić.

A ona miała nadzieję, że mąż się nie myli.

Ktoś wszedł do pokoju. Silje nie musiała się wcale odwracać, by wiedzieć, że to Tengel, ale się jednak odwróciła, bo lubiła patrzeć na swego męża.

Włosy i brodę przyprószyła mu siwizna, lecz postawę zachował młodzieńczą. Miał siedemdziesiąt dwa lata, ale przyjmował swój wiek z godnością.

Ręka, którą położył na jej ramieniu, była koścista i po długim, pracowitym życiu pokryta niebieskimi żyłami. Silje wiedziała, choć nie miała prawa o tym wspomnieć, że Tengel jest zmęczony. Bardzo zmęczony. On sam jednak nie przyjmował tego do wiadomości. Jeszcze od czasu do czasu leczył chorych, chociaż prosił, by już nie przychodzili. Większość respektowała tę prośbę, lecz ciężko chorzy nadal szukali u niego ratunku w ostatecznej potrzebie, gdy wszystko inne zawiodło.

Tengel także śledził wzrokiem bawiących się chłopców, którzy znowu wyszli na dziedziniec.

– Kiedy zaczyna się przyjęcie?

– Nie wcześniej niż za godzinę. Zdążą się jeszcze do tego czasu porządnie wybrudzić.

Tengel uśmiechnął się.

– Skoro tak, to poproszę, żeby Tarjei jeszcze tu przyszedł.

Silje skinęła głową. Wiedziała ile dla męża znaczy ten niebywale inteligentny chłopiec. Tengel kochał wszystkie swoje wnuki, całą szóstkę, ale Tarjei zajmował w jego sercu specjalne miejsce. Był tym dzieckiem, którego dziadek wyczekiwał z nadzieją przez długie, pełne lęku lata, w ciągu dwóch pokoleń. Był jego światłem i radością.

Zgodnie z życzeniem dziadka Tarjei wszedł do pokoju, który pełnił rolę czegoś w rodzaju izby chorych.

Tarjei był niezwykłym chłopcem. Po Tengelu i Arem odziedziczył nieco wystające kości policzkowe i ciemne włosy, lecz w skośnych oczach pojawiał się często jakiś odmienny błysk. Are nigdy nie miał większych uzdolnień, jeśli chodzi o teoretyczne podejście do spraw życia, zaś umysł tego trzynastolatka przejął, co najlepsze z bystrej inteligencji Tengela, Silje i Liv. Od Mety przejął w tym zakresie niewiele, była osobą zręczną i bardzo miłą, lecz nic poza tym. Mała, pracowita mrówka, której robota pali się w rękach, ale pozbawiona jakichkolwiek ambicji. Wspaniały umysł syna często budził w niej przerażenie.

Jeszcze bardziej istotne było to, że chłopiec odziedziczył niezłomną wolę Tengela, by czynić w życiu dobro.

– Tarjei – zaczął Tengel. – Słyszałeś legendę o Ludziach Lodu, prawda? O Tengelu Złym, który czterysta lat temu zawarł pakt z Diabłem i który zostawił swoim potomnym straszny krzyż do dźwigania… lecz także umiejętności wykraczające poza zwykłą ludzką wiedzę.