Выбрать главу

Sunniva? Taka skromna, cicha i smutna? Jak myszka trzyma się zawsze na uboczu, mimo urody, czyniącej ją podobną do kwiatu.

Tarald? Piękny jak młody bóg, jeszcze niepewny i chwiejny w swoich zachowaniach, odziedziczył ostre rysy Meidenów i ciemne oczy Ludzi Lodu. Nie ma jeszcze jasnych planów co do swej przyszłości. Najchętniej zostałby dziedzicem majątku i niczym więcej; wciąż przygotowuje się do tej roli pod kierunkiem Jacoba Skille i Arego, z którym współpracuje mu się znakomicie.

Tak, prowadzenie majątku byłoby bez wątpienia dla niego najlepszym wyjściem, myślała Silje, wspominając z niechęcią tamte trudne lata, kiedy wszyscy zajmowali się handlem drewnem w Oslo. Dag i Liv sprzedali w końcu przedsiębiorstwo, zanadto było to wszystko kłopotliwe, a Tarald nie przejawiał żadnego zainteresowania ani zdolności do takiej pracy. Dag miał swoje zajęcia jako asesor, Aremu dość kłopotów dostarczało gospodarstwo w Lipowej Alei, a Liv wychowywała dzieci. Poza tym nikt z nich nie czuł się kupcem i wszystkie te podatki, koszty i dziesięciny, które należały się koronie, doprowadzały ich do rozpaczy. Gdy więc nareszcie pozbyli się tego „całego bałaganu”, jak to nazwała Cecylia, wszyscy odetchnęli z ulgą. Z drugiej jednak strony zarobili na tej działalności, widocznie więc radzili sobie nieźle. Nie, no teraz zgubiła wątek.

Co to ona chciała…? A, Tarald… Nie, to wykluczone, żeby on. Jest po prostu za mało dynamiczny.

Cecylia wprawdzie jest dynamiczna, ale jeszcze trudniej, jeśli w ogóle możliwe, przypuszczać, żeby to mogła być ona. Oczywiście potrafi być złośliwa, ale zwykle sprowadza się to do żonglerki słownej i do ironii, bez żadnego głębszego znaczenia. Cecylia nigdy nikogo świadomie nie raniła. I dlaczego miałaby akurat ona, taka uzdolniona we wszystkich innych dziedzinach, posługiwać się czarną magią? Nie, Silje nigdy nie zauważyła w niej tego rodzaju skłonności.

W takim razie pozostawali jedynie trzej chłopcy z Lipowej Alei, ale sama myśl, że mógłby to być któryś z nich wydawała się jej śmieszna. Przecież dopiero co Tengel przeprowadził niezwykle ważną rozmowę z Tarjejem. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby żywił wobec niego jakieś podejrzenia.

Mały Trond, szybkobiegacz, miał dwanaście lat i Silje zawsze używała go do posyłek. Potem dostawał w nagrodę jakiś smakowity kąsek. Jeszcze nie wyrósł z dziecięcych zabaw i nic nie wskazywało, że nastąpi to wkrótce.

Jeszcze trudniej byłoby sobie wyobrazić Branda jako żółtooką, pełną złych pragnień istotę. Brand opiekował się wszystkimi żywymi stworzeniami potrafił przynieść półżywego trzmiela, żeby Silje przywróciła mu siły. Mógł też godzinami stać za nią, kiedy malowała. Dosyć to krępujące, szczerze mówiąc, ale nie miała serca go przeganiać! Oboje, Brand i Silje, z tą samą troskliwością odnosili się do zwierząt, i to właśnie ten chłopiec był najbliższy jej sercu.

Nie, niech Tengel podejrzewa, kogo chce, ona była jednak pewna, że żadne z jej wnuków nie przyniosło ze sobą na świat tych strasznych, tak bardzo znienawidzonych cech.

Już blisko dwadzieścia lat żyli wolni od tego strasznego dziedzictwa które dawniej trzymało ich w pełnym lęku napięciu. Silje wiedziała jednak coś, co Tengel uważał za niedostępną nikomu tajemnicę. Wiedziała mianowicie, że im bardziej się Tengel starzeje, tym trudniej mu opanować pragnienie czynienia zła, które istniało w nim przez całe życie. Dopóki był młody i silny pozwalał, by ujawniało się jedynie dobro – był wspaniałym człowiekiem. Dopiero teraz pojmowała ile go to kosztowało. Czasami widywała wyraz jego twarzy, kiedy był zmęczony, i widok ten ją przerażał, starała się go unikać. Tengel nie chciał nikomu czynić krzywdy, toteż jego walka z każdym rokiem stawała się coraz bardziej zaciekła. Silje domyślała się, że to dlatego jest taki zmęczony.

Przewróciła się na drugi bok.

– Jak tam twoja noga dzisiaj? – zapytał Tengel.

– Nie tak źle, ale kolano boli, jak zawsze.

Tengel położył swoją ciepłą dłoń na jej chorym kolanie. Oczy pociemniały mu z niepokoju, lecz tego Silje nie widziała.

– Wciąż masz jeszcze siłę, czuję to – szepnęła z uśmiechem. – O, jak to przyjemnie rozgrzewa!

ROZDZIAŁ III

W kilka dni później wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego, lecz bardzo radosnego.

Do Grastensholm przybył elegancki powóz, jeden z tych szalenie nowoczesnych, w których kolebka zawieszana jest na skórzanych pasach, tak że podczas jazdy kołysze się łagodnie. Wokół tego niewiarygodnego ekwipażu stłoczyli się mali chłopcy, dyskutując zaciekle, jak też to funkcjonuje.

Z powozu wysiadł, wspomagany przez lokaja, młody pan, lat około dwudziestu pięciu, a na schodach dworu powitały go Charlotta i Liv.

Czystą duńszczyzną poproszono go, by się przedstawił.

– Nie wiem, czy moje nazwisko jest paniom znane. Jestem Albrekt Strahlenhelm.

– Strahlenhelm? – zawołała Charlotta uradowana. – To przecież w domu Strahlenhelmów w Kopenhadze mieszkał mój syn, Dag!

– No właśnie! Czy można będzie się z nim przywitać?

– O, Liv, biegnij i przyprowadź Daga! Zdaje mi się, że jest w swoim gabinecie. Och, to cudowne! Zaraz wydam polecenie, żeby przygotowano odpowiedni posiłek. Służba wskaże panu pokój, gdzie będzie się pan mógł doprowadzić do porządku po podróży.

– Bardzo dziękuję. Rzeczywiście to była podróż pełna kurzu.

Młody hrabia umył się i przebrał, a tymczasem nadszedł Dag.

– Czy pan mnie pamięta? – zapytał gość, kiedy już się przywitali. – To ja byłem tym małym chłopcem, który zaginął i którego pańska siostra odnalazła w taki niezwykły sposób.

– Oczywiście, że pamiętam – zapewnił Dag. – Jakaż to radość widzieć pana znowu! A jak się mają pańscy rodzice?

– Dziękuję, wspaniale. To właśnie oni prosili, bym państwa odwiedził, gdy będę w Norwegii. Przybywam tu ze szczególną sprawą.

Kiedy gość już się posilił i napił najlepszego wina z piwnicy, barona, wyjaśnił powody swej wizyty.

– Moi rodzice nie mogą zapomnieć pańskiej siostry. Była najlepszą opiekunką dzieci, jaką kiedykolwiek mieli. Ja sam prawie jej nie pamiętam. Teraz dwór królewski szuka na wszelkie sposoby zdolnej opiekunki dla dzieci króla Christiana, które ma on ze związku z Kirsten Munk. Państwo pewnie wiedzą, że to morganatyczna małżonka króla. Wygląda jednak na to, że bardzo trudno znaleźć kogoś odpowiedniego. Poproszono moich rodziców o radę, a ponieważ ja wybierałem się właśnie do Norwegii, przysłano mnie tutaj, bym zapytał, czy pańska siostra, Sol, nie mogłaby się podjąć tego honorowego obowiązku. Ale ona jest pewnie od dawna zamężna i…

Siedzący przy stole pochylili głowy.

– Niestety – westchnął Dag. – Moja siostra zmarła blisko osiemnaście lat temu.

– Och! Jakże przykro to słyszeć! Mój ojciec bardzo chciał coś dla niej uczynić. W tamtym czasie mógł tak niewiele i to go dręczyło. Ufam, że jej śmierć nie miała nic wspólnego z tymi godnymi pożałowania nieporozumieniami w Kopenhadze, bagatelnymi w gruncie rzeczy?

– Nie, nic podobnego. Ale to było przeznaczenie. Moja przyrodnia siostra musiała umrzeć młodo, hrabio Strahlenhelm. Ona by nie mogła żyć na tym świecie.

Zapadło milczenie. Wszystkich ogarnęły wspomnienia. Młody Strahlenhelm wyglądał na boleśnie poruszonego tym, co usłyszał.

Charlotta uniosła głowę.

– Tak sobie myślę – rzekła. – Mamy przecież żywą kopię Sol…

– Nie, matko, nie możemy wysłać naszej córki do Kopenhagi – zaprotestował Dag. – Ona jest jeszcze taka młoda.

– Nie możemy? A ty nie pojechałeś w swoim czasie? I Sol, która pojechała sama? Hrabio Strahlenhelm, moja wnuczka Cecylia ma osiemnaście lat i jest żywym obrazem Sol, lecz jest osobą o innej, dużo bardziej zrównoważonej osobowości. Nie sądzę, by dzieci króla Christiana mogły otrzymać lepszą opiekunkę. Ona bardzo lubi małe dzieci i, w przeciwieństwie do Sol, jest zawsze miła.