– Nie mogę się doczekać dnia, w którym je zobaczę. Kiedy wracasz do domu?
– Za jakiś tydzień, kochanie. Produkują tu ogromnie dużo instrumentów. Chcą, abym je sprawdziła.
– A zatem wszystko w porządku?
– Oczywiście. Jednak ty wydajesz się jakiś roztargniony. Czy coś się stało?
– Nie. Może tylko przez telefon robię takie wrażenie.
– Nie ukrywasz czegoś przede mną, kochanie?
– Nie. Wszystko w porządku. Tęsknię za tobą, to wszystko.
– Jesteś na mnie zły, prawda? Że tak długo nie wracam.
– Nie. Naprawdę nie. Wiem, że ten wyjazd jest dla ciebie ważny. Zostań tam tak długo, jak trzeba.
– Wiesz, wcale się nie bawię tak dobrze, jak sądzisz. Przez pierwszych parę dni rzeczywiście serdecznie mnie przyjmowali, jednak uprzejmości się skończyły i zaczęły się interesy. Ciągle odwiedzam studia projektowe i fabryki. A na noc nikt mi nie podsuwa męskich gejsz!
– Biedactwo.
– Bardzo jestem z tego powodu nieszczęśliwa. – Roześmiała się. – Ale muszę przyznać, że to fascynujący kraj. Ludzie są tu pracowici i bardzo racjonalni. Następnym razem musisz pojechać ze mną.
– Następnym razem?!
– Skoro Billy Orleans zachwala mój instrument, Japończycy też chcą mieć taki. Moglibyśmy pojechać w czasie kwitnienia wiśni. Spodobałoby ci się. Tutejsze publiczne parki to piękne ogrody… Widziałam ogromne ponadpółtorametrowe koi. Kwadratowe arbuzy, niewiarygodne bary serwujące sushi. Ten kraj jest niesamowity, kochanie.
– Wnosząc z twojego tonu, chyba rzeczywiście…
– Alex, o co chodzi? Przestań mówić, że nic się nie stało.
– Nic się nie stało.
– Daj spokój. Czułam się taka samotna… Siedziałam sama w sterylnym pokoju hotelowym, popijałam herbatę i oglądałam Kojaka z japońskimi napisami. Pomyślałam, że rozmowa z tobą pomoże mi odżyć. Niestety, jedynie mnie zasmuciła.
– Przykro mi, kochana. Kocham cię i naprawdę jestem z ciebie dumny. Okazuje się jednak, że jestem taki sam jak inni mężczyźni: egoistyczny, seksistowski drań, przerażony twoim sukcesem i zmartwiony, że już nigdy nie będzie tak wspaniale, jak było przed twoim wyjazdem.
– Przecież nic się nie zmieni. Nasz związek jest najcenniejszą rzeczą w moim życiu. Czy kiedyś nie powiedziałeś mi, że codzienne sprawy, które zajmują nam tyle czasu, kariera i wszystko, co się z nią wiążę, stanowią jedynie wierzchnią warstwę naszej egzystencji? Najważniejsza jest miłość i przyjaźń. Zaakceptowałam tę teorię. Naprawdę w nią wierzę.
Jej głos się załamał. Zapragnąłem ją objąć, mieć blisko przy sobie. Przytulić.
– O co chodzi z tymi kwadratowymi arbuzami? – spytałem.
Roześmialiśmy się oboje i przez następne pięć minut gruchaliśmy niczym nastolatki. Mimo dzielącej nas ogromnej odległości, byliśmy szczęśliwi.
Przedtem Robin podróżowała po Japonii, jednak od kilku dni przebywała w Tokio, skąd miała wrócić do Stanów. Zapisałem sobie adres hotelu i numer jej pokoju. Przed lotem powrotnym do Los Angeles miała nocować na Hawajach i przemknął nam przez myśl pewien plan. Wsiądę w samolot, spotykamy się w Honolulu, a potem spędzamy razem tydzień na Kauai. Początkowo uznaliśmy ten pomysł za żart, lecz po chwili zaczęliśmy go omawiać całkiem poważnie. Robin obiecała zawiadomić mnie o dacie swojego wyjazdu.
– Wiesz, jakie wspomnienie trzyma mnie tu przy życiu? – Zachichotała. – Przypominam sobie wesele, na którym byliśmy ubiegłego lata w Santa Barbara.
– Hotel Biltmore, pokój 351?
– Właśnie. Podnieca mnie sama myśl o tym.
– Przestań, w przeciwnym razie nic już dziś nie zrobię.
– Przynajmniej mnie docenisz.
– Wierz mi, naprawdę cię doceniam.
Długo żegnaliśmy się, w końcu Robin się rozłączyła.
Nie wspomniałem jej, jak jestem zaangażowany w sprawę Swope’ów. Nasz związek zawsze opierał się na szczerości i otwartości, więc poczułem się jak zdrajca. Uznałem jednak, że nie powinienem jej teraz mówić o tych sprawach. Przebywała zbyt daleko ode mnie, by słuchać o okropnościach, które tylko wytrąciłyby ją z równowagi.
Próbując stłumić poczucie winy, zadzwoniłem do kwiaciarni wysyłkowej i długo tłumaczyłem, że mają na drugi koniec świata wysłać tuzin czerwonych róż.
14
Zadzwonił telefon. Kobieta po drugiej stronie wydawała się wstrząśnięta. Skądś znałem jej głos.
– Doktorze Delaware, potrzebuję pańskiej pomocy!
Próbowałem odgadnąć, z kim mam do czynienia. Pacjentka z dawnych lat, która przypomniała sobie o mnie w kłopotliwej sytuacji? Jeśli tak, chyba lepiej się nie przyznawać, że jej nie pamiętam. Mógłbym pogłębić jej niepokój. Postanowiłem poczekać, aż z rozmowy zorientuję się, kto to jest.
– Co mogę dla pani zrobić? – spytałem kojącym tonem.
– Chodzi o Raoula. Wpakował się w straszliwe kłopoty.
Helen Holroyd. Zdenerwowanie nieco zmieniło jej głos.
– Jakiego rodzaju kłopoty, Helen?
– Jest w więzieniu w La Viście!
– Co takiego?!
– Właśnie z nim rozmawiałam. Miał prawo do jednego telefonu. Raoul jest w strasznym stanie! Bóg jeden wie, co z nim robią! Zamknęli takiego geniusza! Jak pospolitego przestępcę! Och Boże, pomóż mi, proszę!
Rozkleiła się, co wcale mnie nie zaskoczyło. Ludzie, którzy robią wrażenie twardych, często skrywają w ten sposób kłębiące się silne, sprzeczne uczucia. Zachowanie takie określam mianem „emocjonalnej hibernacji”. Gdy z jakiegoś powodu załamią się, nie potrafią zapanować nad uczuciami.
Zaszlochała, łapiąc coraz szybciej powietrze.
– Proszę się uspokoić – nalegałem. – Wyjaśnimy tę sprawę, ale najpierw niech mi pani powie, co się właściwie stało.
Dopiero po paru minutach zapanowała nad sobą.
– Wczoraj po południu przyszli do laboratorium policjanci i poinformowali go o zabójstwie tych Swope’ów. Byłam tam, pracowałam po drugiej stronie pokoju. Raoul wysłuchał ich obojętnie. Sprawiał wrażenie, że cała sprawa w ogóle go nie obchodzi. Siedział przy komputerze i wpisywał dane aż do wyjścia policji. Pracował i pracował. Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak, bo to zupełnie do niego nie pasowało. Chyba naprawdę się zdenerwował. Gdy policjanci wyszli, chciałam z nim porozmawiać, ale kazał mi się zamknąć. Potem opuścił budynek, nikomu nie mówiąc, dokąd idzie.
– Pojechał do La Visty?
– Tak! Prawdopodobnie rozmyślał nad decyzją przez całą noc. Tak czy owak, wyjechał wcześnie rano, dotarł bowiem na miejsce około dziesiątej i zaraz wdał się w sprzeczkę. Nie jestem pewna z kim, ponieważ nie pozwolili mu ze mną zbyt długo rozmawiać, zresztą… był taki poruszony, że mówił bardzo chaotycznie. Połączyłam się z posterunkiem i rozmawiałam z szeryfem. Zamierzają zatrzymać Raoula do czasu przesłuchania przez policję Los Angeles. Nie powiedział nic więcej. Poradził, żeby zadzwonić do adwokata, i odwiesił słuchawkę. Wydał mi się pozbawiony uczuć, mówił o Raoulu jak o przestępcy. Niemal sugerował, że znajomość z Melendezem-Lynchem czyni ze mnie kryminalistkę. Sytuacja jak z powieści Kafki! Nie wiem, jak pomóc Raoulowi. Pomyślałam o panu, gdyż wspomniał kiedyś o pańskich układach w policji. Proszę mi powiedzieć, co mam robić?
– Na razie nic. Zadzwonię, gdzie trzeba, i skontaktuję się z panią. Skąd pani dzwoni?
– Z laboratorium.
– Proszę stamtąd nie wychodzić.
– Rzadko wychodzę.
Nie udało mi się dotrzeć do Mila, a oficer dyżurny nie chciał mi wskazać miejsca jego pobytu, więc spytałem o Delana Hardy’ego, który często współpracował z moim przyjacielem. Czekałem dziesięć minut, zanim mnie wreszcie połączono. Hardy to elegancki, łysiejący Murzyn o dużym poczuciu humoru i szczerym uśmiechu. Jego umiejętności strzeleckie uratowały mi pewnego dnia życie.