Выбрать главу

,A nie jest?!”

„Nie!” – stwierdził Pożeracz Chmur stanowczo i zupełnie szczerze. Rozgniewałem się, tym łatwiej, że wciąż jeszcze bolały mnie cięgi zebrane przed momentem.

„A więc ta krwawooka, wymokła wampirzyca jest według ciebie ładna?!”

I wtedy, po raz pierwszy od chwili naszego pierwszego spotkania w kamieniołomach, młody smok spojrzał na mnie z wyższością i autentyczną pogardą.

„Ona jest ładna. A ty jesteś głupi i tyle.”

Nie można kłamać w kontakcie mentalnym, o tym już na pewno wspominałem. On naprawdę tak myślał. Niechcący odsłonił też coś jeszcze, co przechwyciłem i co bardzo zabolało. Byłem słabszy, powolniejszy, gorzej widziałem, a o węchu nie ma co wspominać. W dodatku stchórzyłem, dając pobić się dziewczynie i to mniejszej od siebie. Jakoś przestały się liczyć dla Pożeracza Chmur zdarzenia na Wyspie Szaleńca, gdzie byliśmy równorzędnymi partnerami, uzupełniając się wzajemnie.

Zrzuciłem sandały i zdjąłem tunikę. Wszedłem do chłodnej wody. Powinna przynieść ulgę siniakom. Usiadłem tam, gdzie głębiej i zanurzyłem się na chwilę z głową, żeby Pożeracz Chmur nie zobaczył, że mam łzy w oczach. Tkwiłem w tej zimnej wodzie tak długo, aż w końcu zacząłem dygotać. Ale i wtedy nie wylazłem. Czasem jestem bardziej uparty od osła. Gapiłem się w powierzchnię falującej wody i obracałem w ręku kamyczki podniesione z dna. Pożeracz Chmur krążył niespokojnie na brzegu. Próbował mnie przywołać, śląc mi stary sygnał w postaci wizerunku odłamka granitu. Za każdym razem blokowałem go, wyobrażając sobie wielką, czarną ścianę. Niech stąd wreszcie idzie, dopiero wtedy wyjdę z tej lodowni. Nie odszedł. Wprost przeciwnie. Zobaczyłem, jak fale, dotąd wciąż takie same, załamują się, spotykając inne. Podniosłem głowę. Pożeracz Chmur szedł, zamoczony już do kolan (!). Stanął nade mną z rozpaczą w oczach, z zębami zaciśniętymi tak, że odznaczały mu się mięśnie na policzkach i wyciągnął rękę.

„Chodź już. Proszę cię.”

Tym razem nie mogłem odmówić.

***

Odtąd właściwie wszystko zaczęło się psuć. Zaraz po moim powrocie Słony zaczął wypytywać, dlaczego jestem w takim fatalnym humorze, skąd mam siniaka na twarzy, a przede wszystkim, czemu jego córka wróciła do domu w środku dnia wbrew swym zwyczajom, wściekła jak chyba nigdy dotąd, i z jakiego powodu zrobiła potworną awanturę pod tytułem: „Albo ja, albo ten przybłęda!”

Było to ogromnie nieprzyjemne. Wykręciłem się jakimiś mętnymi pół- i ćwierć prawdami, pozostawiając Słonego pełnego podejrzeń. Jeśli chciał dowiedzieć się czegoś więcej, powinien spytać Jagodę. Lecz i ona raczej nie była skłonna do zwierzeń.

Następnym polanem dołożonym do stosu pogrzebowego przyjaźni, było zachowanie Pożeracza Chmur. Prawie zamieszkał nad zatoką Słonego. Kręcił się koło Jagody i robił słodkie oczy. Nie mogłem na to patrzeć. Chodził dumnie wyprostowany, prężył mięśnie i lśnił jak wysmarowany oliwą gladiator. Nieodparcie kojarzył się z gołębiem zabiegającym o względy wybranki. Do czarnej zarazy, był naprawdę przystojny! Miał proste plecy, silne nogi, mocne ramiona. Gęste włosy i ładne zęby. Opalony na brąz, prezentował się lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Widziałem to i kiełkowało we mnie brzydkie uczucie zazdrości. Przecież z nikogo innego, tylko ze mnie wziął wzorzec. Tymczasem wyglądałem jak jego kiepska kopia. Na próżno sam sobie tłumaczyłem, że trudno wyglądać dobrze po wielotygodniowej ciężkiej chorobie, że po prostu powinienem czekać. Czułem się w pewien sposób okradziony.

Jagodzie wyraźnie schlebiały względy okazywane przez młodego smoka. Chętnie przebywała w jego towarzystwie. Łaskawie przyjmowała drobne upominki w postaci owoców, kwiatów i bajecznie kolorowych piór papuzich. A dla Pożeracza Chmur nie istniało już prawie nic, prócz tej okropnej baby. Był tak rozkojarzony, że nie potrafił skupić się na najprostszych sprawach. Przestaliśmy się „kontaktować”, a nasze wspólne wyprawy badawcze odeszły w niebyt. Po prostu zakochał się bez pamięci, kompletnie stracił rozum i nie nadawał się do niczego sensownego. To było wręcz żałosne. Patrząc na niego, jak snuje się rozmarzony i nieprzytomny, można było stracić apetyt na miłość, jakąkolwiek i kiedykolwiek.

Z Jagodą układało mi się jeszcze gorzej niż poprzednio. W myśl nie spisanej umowy, nie porozumiewając się w żaden sposób, dokonaliśmy podziału terytorium. Niewidzialna linia graniczna przebiegała przez środek domu i poprzez stół do pracy Słonego. Za skarby nie sięgnąłbym na jej stronę po książkę czy pióro, choćby były mi niezbędne. Ona również trzymała się swojego obszaru. Czasem tylko kopałem ukradkiem jej rzeczy przez „granicę”, jeśli zostały przypadkiem przełożone przez domowników. Jagoda nie miała okazji rewanżu. Dbałem, by nic mojego nie zawędrowało na jej połowę. Pewnie byłoby bezpowrotnie stracone.

Księżycowego Kwiatu nie zachwycał ten stan cichej wojny. Poświęcała jednak tyle czasu dzieciom i pracom domowym, że nie miała już ochoty robić sobie dodatkowych kłopotów. Słony za to rwał włosy z głowy, miotając się między humorzastą córką a kłopotliwym gościem. W dodatku atmosfera udzieliła się młodszym dzieciom i zaczęły kłócić się między sobą o byle co. Trwało to cztery dni i przyznaję, że były to najdłuższe dni w moim życiu. Straciłem apetyt i źle sypiałem. Na skraj szaleństwa doprowadzała mnie świadomość, że Jagoda może bezkarnie „sięgać” do mego umysłu bez mojej wiedzy. Odległość nie stanowiła dla niej problemu. Ile razy dostrzegałem, że na mnie patrzy, miałem wrażenie, jakby grzebała mi w mózgu. Dwanaście lat przeżyłem pod jednym dachem z Obserwatorem, ale miałem do niego bezwzględne zaufanie. Płowy nigdy nie odważyłby się na podobną bezczelność. Słony był wzorem dyskrecji, ale Jagoda robiła, co chciała.

***

Rankiem piątego dnia stwierdziłem, że nie mam po co wstawać. Nic nie zapowiadało, że dzisiaj będzie choć w części przyjemniejsze od wczoraj. Znowu Jagoda będzie rzucała mi złośliwe spojrzenia i robiła pogardliwe miny a Pożeracz Chmur będzie się do niej łasił. Przeczekałem poranną krzątaninę. Zwijanie zasłon, bieganie dzieci wymachujących ręcznikami i szukających sandałków. Tygrysek wpakował mi się na matę, pokazując figurkę kozy własnoręcznie ulepioną z gliny. Okazałem umiarkowane zainteresowanie, by się nie obraził. Nie miałem też ochoty dołączyć do jedzących śniadanie. Zwłaszcza, że znów musiałbym zbliżyć się do Jagody. W końcu Mówca przyszedł sprawdzić, co się ze mną dzieje.

„Kamyk, źle się czujesz?”

„Nic mi nie jest” – zapewniłem go.

„Nie sądzę. Pokaż oczy. Masz gorączkę? Coś cię boli?”

Odpychałem jego ręce. Nic mi nie dolegało. Po prostu nie chciało mi się nic robić.

„Proszę cię, daj mi spokój. Nic mnie nie boli. Naprawdę.”

„W takim razie wyjaśnij mi, dlaczego od paru dni wyglądasz jak świeży nieboszczyk. Sforsowałeś się pewno. Ostrzegałem przecież, że z tym płucem nie jest dobrze.”

W tym momencie nad jego ramieniem zobaczyłem Jagodę. Przekroczyła linię graniczną! Nie wytrzymałem. Bez namysłu rzuciłem w powietrze między nami wielkie, jaskrawe symbole, układające się w żądanie: „WYNOŚ SIĘ! PRECZ Z MOJEJ GŁOWY!” Odskoczyła jak oparzona. Słony dał jej znak, by odeszła.

Zaciskałem pięści, usiłując się uspokoić. Mówca patrzył na mnie z melancholijnym uśmieszkiem.

„Więc o to chodzi? Weź się w garść i przestań być zazdrosny.”

„O co?”

„O Pożeracza Chmur oczywiście. Nie możesz go mieć tylko dla siebie.”

Czy ja byłem zazdrosny o Pożeracza Chmur? Zastanowiłem się i uczciwie musiałem przyznać, że tak. Odebrano mi najbliższego przyjaciela i miałbym być obojętny? To było po prostu niesprawiedliwe. I gdybyż dokonała tego jakaś piękność, mógłbym zrozumieć, ale takie mizeractwo…