Bezbłędnie wyczuł moje słabe punkty i regularnie torturował arytmetyką oraz wzorami geometrycznymi. Dla urozmaicenia przeplatał to nudnymi aż do mdłości rozprawami o filozofii oraz życiorysami kolejnych cesarzy, a wybierał niemal wyłącznie takich, którym nie przydarzyło się nic szczególnie ciekawego. Powyżej uszu miałem pisania rozprawek z literatury na temat: „Co autor miał na myśli” i mechanicznego wkuwania na pamięć reguł. Inni cierpieli tak samo. Nazywało się to „wyrównywaniem braków”, a było po prostu skutecznym zabijaniem w nas zainteresowania nauką. Płowy, choć jest tylko wiejskim lekarzem, potrafiłby nauczyć nas nieporównywalnie więcej w znacznie krótszym czasie i bez oporu ze strony nauczanych. Wiem to z własnego doświadczenia.
Na domiar złego nie dano nam swobodnego dostępu do zamkowej biblioteki. Cenne rozprawy, traktaty, pamiętniki – spuścizna po nie żyjących już magach, zarówno „błękitnych”, jak i „czarnych”, nie były przeznaczone dla rozhukanej młodzieży. A właśnie takie materiały nas najbardziej pociągały. Moje zainteresowania na przykład już dawno ustabilizowały się w okolicach zoologii. A lata przebywania w domu Płowego dały mi całkiem solidne podstawy w medycynie. Nasz nauczyciel jednak jakoś zdawał się tego nie zauważać.
Doszło w końcu do tego, że Wędrowcy nielegalnie przenikali do zakazanych pomieszczeń i wynosili książki dla wszystkich żądnych wiedzy. Czytaliśmy te woluminy ukradkiem po nocach, jak kiedyś w dzieciństwie opowieści o piratach, skarbach, potworach i okrutnych wojnach z barbarzyńcami.
Jak już wspomniałem, Gladiator nie używał swojej trzciny, za to chłostał słowem. Nocny Śpiewak, jeśli zostałby w końcu wyrzucony z Zamku Magów za skandaliczne prowadzenie się, zawsze mógłby zrobić karierę jako „pies łańcuchowy”. Diament Przewodnik Snów był „odporny na wiedzę”, a Diament Wiatromistrz powinien „poważnie zastanowić się nad tym, czy potrafiłby szyć buty”. Koniec byłby „geniuszem, gdyby to zależało tylko i wyłącznie od jedzenia”. Myszka był „płaksą”, a Obserwator Klinga „tak tępy, że przynosił wstyd swemu imieniu”. Mnie, jako że byłem najwyższy w grupie, „wszystko poszło we wzrost, a nic nie zostało na rozum”. Przez Mówców i Stworzycieli docierała do mnie tylko część tych określeń i po raz pierwszy w życiu czułem ulgę, że jestem głuchy.
Po jednym z zajęć, gdy Gladiator urządził prawdziwy pogrom, zadałem pytanie Końcowi:
„Czy myślałeś kiedykolwiek o samobójstwie?”
„Samobójstwie? Nie, Kamyk…” – przekazał z miną pełną rezygnacji. – „Ale o morderstwie myślę dość często.”
Z kolei Winograd, który hodował pod łóżkiem aż pięć szczurów, prowadził z Gladiatorem prawdziwą wojnę. Na nic nie przydawały się tłumaczenia, że jego zwierzaki są oswojone, czyste, niczego nie niszczą i nikomu nie przeszkadzają. Gladiator nie miał zamiaru tolerować „roznosicieli zarazy” i ciągle domagał się ich likwidacji. Biedny Winograd drżał z lęku o swoich ulubieńców, słusznie podejrzewając, że nasz nauczyciel byłby zdolny do użycia trucizny.
Gdzieś około zimowego przesilenia nadeszła wreszcie przesyłka od Płowego. Zawierała kilka rzeczy, o które prosiłem, między innymi mój diariusz oraz bardzo gruby list. Czytałem go z mieszanymi uczuciami.
Ojciec był wdzięczny wszelkim możliwym bóstwom, że wyszedłem cało (czy też prawie cało) z tarapatów. Ubolewał nad tym, że w sumie najgroźniejsze niebezpieczeństwo groziło mi ze strony ludzi, a nie smoków. Wylewnie dziękował za zbiór egzotycznych owadów i chrząszczy. Pytał o sprawy, o jakie zwykle pyta się w listach – zdrowie, kolegów i nauczycieli i czy nie trzeba mi czegoś jeszcze prócz przysłanych mi już wcześniej przedmiotów. Żałował, że zatrzymano mnie w Zamku i zobaczymy się dopiero na wiosnę, po wylewach. Przy okazji pytał zawczasu, co chciałbym dostać na siedemnaste urodziny. Dowiedziałem się paru plotek. Bednarz pokrył swoją klacz ogierem cieśli, bez zgody właściciela, i doszło do poważnych niesnasek. Czyjaś żona po raz kolejny powiła bliźnięta. Chłopak imieniem Sokolnik (jeden z moich najzaciętszych wrogów z lat dziecinnych) zaciągnął się do wojska. Niektórzy mieszkańcy Żmijowych Pagórków pytali od czasu do czasu, gdzie się podziewa „ten milczek Kamyk i jego kuzyn” i Płowy musiał wymyślać różne bajki. Najważniejsze jednak mój przybrany rodzic zostawił na koniec. U schyłku lata przywędrowała do osady młoda kobieta. Była wygłodzona i nędznie ubrana, a na dodatek miała przy sobie dziecko. Smutny rezultat przelotnej miłostki jakiegoś maga, który oczarował dziewczynę, a potem ją porzucił. Chłopczyk nie wykazywał żadnych oznak magicznego talentu, więc Krąg się nim nie zainteresował. Płowy ulitował się nad tą nędzą, zaproponował, by samotna matka zajęła się jego starokawalerskim gospodarstwem. Okazało się, że Wierzba jest pracowita, czysta, bardzo miła i świetnie gotuje i robi bardzo dobre ciasto, i potrafi szyć… i tak dalej. A małego Jesiona jest wszędzie pełno, gada jak najęty i o wszystko pyta. Przyjemny dzieciak, bardzo żywy, całkiem jak „tamten łobuziak sprzed lat.” Dało się wyczuć między wierszami, że Płowy stopniał jak masło w garnku i muszę się posunąć w jego sercu, by zrobić miejsce tamtym dwojgu. Ogarnęła mnie dziwna melancholia, ale jednocześnie przyjemnie mi było, że Płowy nie jest samotny.
Odpisałem na wesoło, starannie omijając wszelkie rzeczy dotyczące mych porażek w nauce. Jestem zdrów, nic złego mi się nie dzieje, mam przyjaciół, uczę się szermierki, a na urodziny chcę braciszka w ładnym opakowaniu.
Nocny Śpiewak na moją prośbę wykonał kilka zabawek i kawałek tkaniny na sukienkę od święta. Podążyło to razem z listem na północ, przez kolejne rampy Wędrowców, aż do stacji kurierskiej w okręgu Lenn, skąd miało trafić do Pagórków.
Przez chwilę miałem problem z chronologią. Przy wielu zapiskach brakuje dat, a moi koledzy często nie mogą dojść do porozumienia, co zdarzyło się najpierw, a co potem. Pewne jest jednak, że wydarzenia dotyczące Iskry i moja choroba były równoległe. Sprawa Myszki wypłynęła jeszcze przed walką o Nocnego Śpiewaka, a to, co dotyczy Kowala, Wiatru Na Szczycie i Srebrzanki, należy umieścić gdzieś pośrodku. Do tego opisy wydarzeń, których świadkiem nie byłem, muszę wyciągać od innych, a zauważyłem, że nie zawsze mają na to ochotę, lub przekręcają fakty, chcąc ukazać się w lepszym świetle.
Była już głęboka noc, gdy Nocny Śpiewak wracał do swojej kwatery. Wiatr rwał chmury nad Zamkiem i nadgryziona tarcza księżyca co rusz pokazywała się w dziurach, oświetlając drogę niepoprawnemu włóczykijowi.
– Bez łaski – szepnął do siebie chłopiec, mając na myśli podniebną lampę. Znał rozkład budowli tak samo dobrze, jak ustawienie sprzętów we własnej komnacie. Trafiłby wszędzie nawet w kompletnych ciemnościach. Przemykał w cieniach, kładących się pod ścianami. Omijał bezszelestnie nieliczne straże. W ogrodach dwukrotnie natknął się na groźniejszych strażników – wielkie, drapieżne koty sprowadzone z Gór Zwierciadlanych. Nie bał się zupełnie. Drapał między uszami krągłe łby. Zwinne cielska ocierały się o jego nogi, mrucząc przyjaźnie. Koty rozpoznawały swego. Serce Nocnego Śpiewaka drżało radośnie, miał ochotę nucić, roznosiła go energia. Przeskakiwał po dwa stopnie na raz, wchodził na balustrady i balansował na ich wąskich krawędziach tanecznym krokiem. We włosach został mu jeszcze zapach pachnideł, a dłonie pamiętały rozkoszne kształty i ciepło kobiecego ciała.
– Aaach… – westchnął i aż przymrużył oczy, uśmiechając się do świeżych wspomnień. – Czarodziejka…