Выбрать главу

„Wytłumacz mi, młody człowieku…” – w powietrzu pojawiały się kolejno staranne znaki pisma – „co robisz o tej porze w mojej sypialni!? Lekcje szermierki odbywają się na zewnątrz, tutaj nie mam zamiaru niczego cię uczyć!”

„Czy ja wyglądam na dziewczynę?! Nawet w nocy!?” – odpaliłem natychmiast, trzęsąc się ze zdenerwowania. -”Co ty chciałeś zrobić?”

Widziałem, że z trudem zachowuje spokój.

„Tego już za wiele. Masz dziesięć sekund, zanim cię stąd wyrzucę. A jutro staniesz pod ścianą u zarządcy, przysięgam na Matkę Świata.”

Tego się po nim nie spodziewałem.

„Mamy trupa. Dwa trupy” – wypisałem w powietrzu i skuliłem ramiona, bo zrobił ruch, jakby chciał mną potrząsnąć.

Postawił lampę na stole i zaczął się pospiesznie ubierać.

„Na Miłosierdzie… Kamyk, w co ty się wplątałeś? Kto i gdzie?”

„U nas. A kto, nie wiemy.”

„Trzeba zawiadomić strażnicę.”

„Nie mogę. Ze względu na Nocnego Śpiewaka. Dowiesz się na miejscu.”

Było mi zimno. Wiatr Na Szczycie zauważył to i rzucił mi swój płaszcz.

„Wkładaj! Głupi pomysł, biegać w środku zimy w samej koszuli.”

Już na miejscu Wiatr Na Szczycie starał się odtworzyć przebieg wydarzeń. Sługa Zwycięskiego Promienia Świtu zginął jako pierwszy, w sposób łagodny, od trucizny. Prawdopodobnie przeznaczona była dla chłopca, ale nie zjadł czy też nie wypił tego, w czym była. Morderca czekał na zewnątrz, pragnąc stwierdzić, czy jego podstęp się powiódł. Nie spodziewał się kłopotów, bo miał przy sobie jedynie łatwą do ukrycia linkę. Może myślał, że zatrute danie spożyje tylko Iskra, a ze sługą łatwo sobie poradzi. A może odczekiwał po prostu pewien czas, by bez przeszkód przeszukać komnatę. Na swoje nieszczęście zetknął się z młodym magiem. Na głowie zabitego widniały głębokie, wypalone ślady, tam gdzie dosięgły go dłonie Iskry. Gdyby przeżył, bezpowrotnie straciłby całą urodę. Największa jednak zasługa przypadła Nocnemu Śpiewakowi, który nadszedł w odpowiednim momencie.

„Zawsze mówiłem, że ochrona jest tu dziurawa jak portki żebraka” – narzekał Wiatr Na Szczycie, z urazą wypisaną na twarzy. – „Ale kto słucha wytatuowanego dzikusa? Strażników jest za mało i łażą jak śnięci. Cały Krąg rozleniwił się bezwstydnie.”

„Pantery też zawiodły” – dodałem nieśmiało, bo te wielkie koty były dumą i ukochaniem Mistrza Iluzji. To on domagał się przed laty ich sprowadzenia. Sam doglądał ich hodowli i tresury. Toteż żachnął się.

„To tylko zwierzęta. Moje kotki dobre są na złodziei i takich, co próbują przeleźć przez mur z zewnątrz. Ten tutaj przygotowywał się od dłuższego czasu. Ma ubranie służby kuchennej. Pewno najął się do pracy, nie spieszył się i zdążył przejść tutejszym zapachem.” „To Zamek ma swój własny zapach?” „A jakże. Wszystkie ubrania pierze się w tym samym rodzaju mydła. Każdy mieszkaniec jest nim przesiąknięty.” Pozostało jedno pytanie, które nurtowało nas wszystkich. Kto i dlaczego zlecił zabójstwo Zwycięskiego Promienia Świtu?

Wiatr Na Szczycie tylko wzruszył ramionami. „Może on sam nam to powie, jak obudzi się jutro, a właściwie już dzisiaj.”

Iskra spał na łóżku Nocnego Śpiewaka, zwinięty w ciasny kłębek. Nie próbowaliśmy go budzić. Za radą Mistrza Iluzji, Stworzyciel skorzystał z talentu, by usunąć ciała. Zamienił je w coś podobnego do mokrego piasku, co bez trudu dało się zebrać w kubły i rozsypać w ogrodzie. Deszcz zrobił nam przyjemność i rozpadał się na dobre, rozmywając kopczyki. Był to bardzo dziwny pogrzeb. Wiatr Na Szczycie obiecał Nocnemu Śpiewakowi, że będzie trzymał język za zębami. Nie ręczył jednak za Iskrę. Ostatecznie cała ta sprawa dotyczyła przede wszystkim jego i to on powinien zdecydować – wszcząć śledztwo, zachować wszystko dla siebie czy wrócić do domu, pod opiekuńcze skrzydła rodziny.

***

Następnego dnia nikt nie zauważył nic szczególnego. W jednej z kuchni samowolnie porzucił pracę posługacz. Nikt się tym specjalnie nie przejął. Poszła plotka, że „ten mały arystokrata” oddalił osobistego służącego, będąc pewnie niezadowolony z jego usług. Włochaty Stworzyciel był dziwnie czymś przybity, a w czasie zajęć lekcyjnych zasnął z głową na książce i znów naraził się nauczycielowi. Dwóch chłopców zostało w łóżkach z powodu bólu gardła.

Nie wiem, jak tam było dokładnie ze Zwycięskim Promieniem Świtu, ja natomiast rozchorowałem się naprawdę. Wieczorne drapanie w gardle rankiem zmieniło się w dotkliwe pieczenie. W mgnieniu oka dostałem potwornego kataru, aż bolało mnie pod oczami. Nocny Śpiewak przed wyjściem przykrył mnie wszystkimi dostępnymi pledami, a i tak się trząsłem. Miałem gwarantowany tygodniowy odpoczynek od Gladiatora i tylko to było trochę pocieszające. Jeszcze przed południem zajrzał do mnie medyk – Obserwator o zimnych dłoniach, który nie miał pojęcia, jak delikatnie badać czyjeś gardło. Zmusił mnie do połknięcia jakiegoś świństwa, gorzkiego jak żółć. Na domiar złego coś mu się nie spodobało w moim oddechu. Twierdził, że mam szmery w płucach. Musiałem szczegółowo opisać mu historię zranienia strzałą i swoją chorobę na wyspie. Straszył, że z pewnością mam „rozległe zmiany martwicze w prawym płacie” (cokolwiek to znaczy) i każde zaniedbane przeziębienie może skończyć się „zejściem”. Zostawił po sobie tabliczkę zapisaną od góry do dołu bzdurami oraz leki w ilości zdolnej powalić konia. Samowolnie zmniejszyłem sobie dawki o połowę, a części postanowiłem wcale nie ruszać. Po dwóch dniach przyszedł powtórnie i strasznie się cieszył, że terapia przynosi dobre skutki. Przyniósł mi wiadomość o tym, iż czeka mnie wizyta u Stworzyciela, bardzo dobrego chirurga, który „z pewnością położy kres moim dolegliwościom”. Nie bez racji twierdził Płowy: „Głupcy są jak chwasty, można ich znaleźć wszędzie”.

Tymczasem u Iskry, sąsiadującego z nami przez ścianę, działy się rzeczy zarówno okropne, jak i śmieszne. Wiatr Na Szczycie dowiedział się od nieszczęsnego chłopaka, że jego pobyt w Zamku Magów był właściwie zesłaniem. Ochrypłym szeptem z powodu opuchniętego gardła, Zwycięski Promień Świtu opowiedział o tym, jak po zaręczynach z najmłodszą córką cesarza stał się czwartym w kolejności kandydatem do tronu. W ten sposób zagroził poważnie innym, starszym od niego rywalom. Gdy jego najbardziej zaufany sługa zmarł od trucizny; gdy cudem przeżył upadek z konia, który padł pod nim, ugodzony strzałą; kiedy spalił czającego się nań kolejnego skrytobójcę, gotów był zrezygnować z najwyższego zaszczytu, nawet za cenę obrazy cesarza i jego niełaski. Przeszkodzili chłopcu zbyt ambitni rodzice, a także starszyzna Kręgu, która chciałaby widzieć na tronie maga. Zamek wydawał się najbezpieczniejszym miejscem dla młodego kandydata do błękitu, tym bardziej, że zaczynał on odchodzić od zmysłów, widząc wroga w każdym cieniu. Matka z ulgą pozbyła się ognistego zagrożenia dla kosztownych gobelinów i ukochanych mebli. Staremu księciu-ojcu było wszystko jedno. W ten sposób Zwycięski Promień Świtu znalazł się w „ciasnej, ponurej norze”, w towarzystwie „wieśniaków i bękartów”, pozbawiony „elementarnych wygód” oraz „wszelkiej rozrywki”. Co gorsze, całe to jego poświęcenie okazało się tyle warte, co kurz na wietrze. Nawet tu, w osławionej, niezdobytej warowni nastawano na jego życie. – Synku… – powiedział Wiatr Na Szczycie złowrogim tonem, wysłuchawszy tych rewelacji. – Wszyscy ci wieśniacy i bękarty są twoimi współbraćmi i tego nie zmienisz. Chyba, że otworzysz sobie ten głupi łeb i wyrwiesz z niego jądro swego talentu. Przypominam też, że jeden z tych, jak mówisz, „prostaków”, uratował ci życie. I jeśli chcesz je nadal zachować, to masz tylko jedną drogę. Musisz przystać do tych, którymi tak pogardzasz. Jeśli ci pozwolą – dodał przytomnie.