Выбрать главу

„Trzech ludzi w jednej izbie. To pewnie dozorcy. Dwóch śpi, jeden popija. Jeden, dwa, trzy, pięć… osiem różnych snów. To pewnie więźniowie…” – W tym momencie przekaz od niego rozsypał się i został podjęty dopiero po chwili. – „Trafiłem na Nocnego Śpiewaka. On jest bliski obłędu! Chce umrzeć. Myśli, jak odgryźć sobie język!”

„To się pospieszmy.”

Ustaliliśmy, które okno należy do celi Nocnego Śpiewaka. Przeniknięcie przez mur było błahostką. Światło księżyca kładło się kanciastą plamą na wewnętrznej ścianie celi. Gdzie indziej panował mrok. Stalowy pozostawał ze mną w stałym kontakcie. Jednomyślnie, bez straty czasu, podnieśliśmy posłanie Śpiewaka i przenieśliśmy je tam, gdzie jaśniej. Wieczorna dawka Krwi Bohaterów jeszcze działała. Chłopiec wyprężył się, gdy tylko oblała go księżycowa poświata. Nawet to łagodne światło nocnego wędrowca sprawiało cierpienie przewrażliwionym źrenicom.

„Stalowy, spróbuj do niego jakoś dotrzeć. Wytłumacz, że to my i że musi połknąć to, co mu damy.”

Stalowy po chwili potrząsnął bezradnie głową.

„Nie wiem, czy zrozumiał. Błaga tylko, żeby go więcej nie dręczyć.”

„Trudno, musimy.”

Miałem już przygotowane naczynie z Białym Wężem. Uważnie nabrałem do szklanej „słomki” sporą dawkę płynu.

„Otwórzcie mu usta. I przytrzymajcie. Nie mogę go skaleczyć.”

„Na razie tylko jęczy. Będzie wrzeszczał, a wtedy sprowadzi nam na kark strażników.”

„Tym gorzej dla nich” – odparłem złowrogo, unosząc szkło ze śmiertelną trucizną.

Nocny Śpiewak milczał. Dwie pary rąk usiłujące rozewrzeć mu szczęki przyprawiły go o taką mękę, że jego gardło zacisnęło się w spazmie i nie był w stanie nie tylko krzyczeć, ale nawet oddychać. Stalowy zamykał Śpiewakowi usta, licząc upływające sekundy. Ja masowałem mu gardło, licząc, że połknie jednak zbawczą mieszankę. Nocny Śpiewak krztusił się i wił, usiłując uwolnić. Zrozumiałem w pełni, czemu służyły więzy. W końcu ciało chłopca zwiotczało. Puściliśmy go. Sprawdziłem, czy nadal oddycha. Nabierał powietrza ciężko, jakby wzdychał, lecz regularnie. Udało się. Po czterech dniach i nocach nieustannego czuwania, wyczerpany walką z ogłuszającym hałasem, oślepiającym światłem i nieznośnym szarpaniem przez obce, okrutne ręce, Nocny Śpiewak nareszcie zasnął.

Dopiero wtedy zauważyłem, że jestem spocony, jakby ktoś oblał mi głowę i plecy wodą. Schowałem słoiczek z Białym Wężem z powrotem do szarfy. Zastanowiłem się, co zrobić z miarką. Po chwili wahania położyłem ją na wystającej belce nad drzwiami. Przecięliśmy więzy na rękach Nocnego Śpiewaka, owinęliśmy go kocem. Rankiem zdumiony zarządca więzienia znajdzie tylko pustą pryczę i parę strzępów płótna. Drzwi nadal zamknięte na klucz, nie naruszone kraty w oknie i ściany. A my będziemy już daleko.

***

Pojawiliśmy się u Promienia dokładnie pośrodku kręgu wyznaczonego przez leżący na podłodze sznur. Ledwo zdążyłem ochłonąć po przykrym doznaniu towarzyszącym „przerzutowi”, a już ktoś odepchnął mnie na bok bez żadnych ceremonii. Jakaś dziewczyna uklękła przy Nocnym Śpiewaku, delikatnie wzięła jego twarz w obie dłonie. Gładziła wilgotne kosmyki na czole śpiącego.

Dziewczyna miała na sobie męską koszulę, spodnie i wysokie buty, jakby szykowała się do podróży. Na głowie zamotała chustkę, a spod niej wyglądał gruby, czarny warkocz. Przykucnąłem i zajrzałem jej w twarz. Nie zdziwiłem się, rozpoznając „kwiatek” z okna Ogródka, choć nie miała już żółtej wstążki na czole ani wymalowanych oczu. To była ta sama główka, którą przedtem widziałem w łóżku Nocnego Śpiewaka i całkiem niedawno dostrzegłem wśród dziewcząt z domu uciech.

„To Srebrzanka” – wyjaśnił Koniec, rozkładając bezradnie ręce. – „Idzie z nami.”

„Tak po prostu?”

„Przyszła zaraz po waszym odejściu i już nie dała się wyrzucić. To dziewczyna Nocnego Śpiewaka.”

„Widzę. Jedna ze stu pięćdziesięciu. Koniec, na Miłosierdzie, czy naprawdę nie byliście w stanie poradzić sobie z jedną dziewuchą?”

„Sam spróbuj, bohaterze! Mało mi oczu nie wydrapała.” „Ciekawe, co na to powie Śpiewak, gdy już się ocknie.” „Nie będzie miał nic do gadania” – odparł Mówca z pełnym przekonaniem.

Oddałem Wężownikowi klucz należący do Grzywy. Położył go na dłoni, przez parę chwil wpatrywał się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem, poruszając wargami. Kalkulował parametry przerzutu. Następnie klucz zniknął z jego dłoni, jakby nigdy tam nie leżał.

„Umieścił go na podłodze w sypialni, trzy kroki od okna. Tam powinna być wolna przestrzeń. Grzywa pomyśli, że go upuścił” – zameldował Stalowy. – „A zresztą niech myśli, co chce.”

Niebawem miało zacząć świtać. Czas był najwyższy, by znaleźć się na miejscu umówionym z Promieniem i Gryfem – najdalszym krańcu cypla wyspy, na której rozsiadł się Zamek Magów. Rzeka była tam jeszcze dość głęboka, by statek zbliżył się do brzegu. Na pokład mieliśmy dotrzeć łodzią.

Wężownik pierwszy stanął w kręgu ze sznura, ze swym tobołkiem na ramieniu. Uśmiechnął się, uniósł palce w geście przywołania dobrego losu i „skoczył”. Na miejscu, gdzie stał przed chwilą, postawiliśmy dwa pierwsze kufry. Przejęty Myszka wodził nosem po karcie z opisanymi koordynatami. Dał nam znak, byśmy cofnęli się, i obie skrzynie powędrowały w ślad za Wężownikiem. Myszka skinął na Diamenta. Ten stanął w kole, obejmując kurczowo torbę podróżną i zamknął oczy, a Myszka posłał go Wędrowcowi do pomocy. Liczyłem w duchu: jeden… dwa… trzy… chłopcy odstawiają kufry na bok… cztery… pięć… dwa następne stają na rampie u nas… sześć… siedem… teraz Myszka. I od nowa.

Srebrzanka czuwająca nad Nocnym Śpiewakiem obserwowała nasze działania. Z drugiej strony wodziły za nami żółte ślepia Miętówki. Kładła płasko uszy i marszczyła pysk, zaniepokojona nieobecnością Promienia oraz niezwykłym ruchem w jego komnacie.

Wreszcie przyszła kolej i na nas. Stanęliśmy ciasno, jedno obok drugiego, z Nocnym Śpiewakiem u stóp. Każdy z torbą lub zawiniątkiem, jak włóczędzy. Z nie dopiętej torby Winograda wysuwały się szczurze pyszczki. Rozejrzałem się, czy nie zapomnieliśmy niczego. W sumie Zamek nie był takim złym miejscem. Wynosiłem stąd również miłe wspomnienia. Tyle wspólnych zabaw i gier. Wypraw do rojnego miasta. Pozostawiałem tu tylu dobrych kolegów, Kowala, Wiatr Na Szczycie.

Poczułem, jak w moją dłoń wsuwa się czyjaś ręka, chłodna z lęku. Spojrzałem prosto w ciemne oczy Srebrzanki. Posłałem jej uśmiech pełen otuchy. A już w następnej chwili świat przestał istnieć. Serce uderzyło w piersi, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz. Przez ciało przebiegł przykry wstrząs, gdy stopy opadły sztywno na twardą ziemię. Owiało nas chłodniejsze powietrze znad rzeki. Nozdrza wypełnił zapach wody, mułu i szuwarów. Oczekiwali nas Diament i Wężownik, siedząc na kufrach z księgami jak dwa smoki pilnujące skarbów.

***

Nie jestem w stanie napisać następnego fragmentu. Zaczynałem już dwukrotnie i za każdym razem darłem brudnopis. Ilekroć myślę o wydarzeniach na cyplu, czuję głęboki wstyd i straszliwe pomieszanie uczuć. Postanowiłem przekazać pióro Końcowi, który był naocznym świadkiem, a ma z pewnością większy dystans do całej sprawy.

***

Kamyk zwalił na mnie to trudne zadanie, ale może rzeczywiście ma rację i ja lepiej się z niego wywiążą. Obserwowałem wszystko z boku i mam w pamięci nie tylko obrazy, a także to, co zostało powiedziane… i pomyślane.