Przysiadł na brzegu łóżka sprawiając wrażenie człowieka, który właśnie przebiegł dziesięć kilometrów i ma kłopoty z zaczerpnięciem oddechu.
— Trochę mi głupio — powiedział — że się tak podnieciłem. Po prostu wydawało mi się, że muszę tu natychmiast przybiec i wszystko ci opowiedzieć.
Trochę ją irytował, choć z pewnością nie miał takiego zamiaru.
— Dan, co się stało? — spytała znów, nieco rozdrażniona.
— Powiesz mi wreszcie czy nie? Dan zaczął nieśmiało:
— W końcu to przyszło. Sen kosmiczny. Mój pierwszy.
— Teraz rozumiem, dlaczego jesteś taki naładowany.
— Po miesiącach prób analizowania danych z wyobraźni pacjentów, nie mając najmniejszego pojęcia, czego oni naprawdę doświadczają…
— Och, Dan, Dan. Tak się cieszę, że wreszcie się to stało…
— To była Podwójna Gwiazda I. Zamknąłem oczy i trach, już tam byłem: czerwone słońce, niebieskie słońce, alabastrowa płyta, a na niej to wielkie stworzenie z rogami. Ze dwa lub trzy takie same trochę dalej, chyba wierciły studnię. Elszabet, ta wyrazistość! To absolutne przekonanie, że to rzeczywistość. Do diabła, przecież nie muszę ci mówić. Zawładnęło to mną całkowicie. A cały czas zastanawiałem się, czy kiedykolwiek tego doświadczę, czy coś jest nie w porządku, dlaczego ja blokuję… — uśmiechnął się. — Więc musiałem komuś powiedzieć. Tobie. Przybiegłem więc, zobaczyłem włączone światło i… Zdenerwowałem cię, prawda? Że obudziłem cię dla takiej bzdury?
Odpowiedziała łagodnie:
— Tylko dlatego, że sama byłam w trakcie przeżywania wizji. Wiesz, jak to jest, gdy ktoś wyrwie cię ze snu. Jakiegokolwiek snu.
— A to był sen kosmiczny?
— Zielony Świat. Bogatszy i bardziej złożony niż kiedykolwiek.
— Przepraszam.
Wzruszyła ramionami.
— Cieszę się razem z tobą. Cieszę się, że przyszedłeś mi powiedzieć. I nie nazywaj tego bzdurą. Czymkolwiek by te sny nie były, z pewnością nie są bzdurą.
— Jak myślisz, dlaczego miałem w końcu dzisiaj ten sen, Elszabet?
— Pewnie po prostu przyszła twoja kolej.
— Uważasz, że to proces przypadkowy? Chyba nie, nie sądzę.
— A co sądzisz?
Milczał przez chwilę.
— Zawsze jestem szybki w wymyślaniu teorii. Ale moje teorie dość często nie wytrzymują krytyki, prawda?
— Nie jestem komisją egzaminacyjną. O czym myślisz, Dan?
— O Tomie.
— O Tomie?
— To że tu jest. Efekt zbliżania. Czy przejrzałaś statystyki z ubiegłego tygodnia? Częstotliwość występowania kosmicznych snów potroiła się, odkąd tu jest. Ty sama też się o tym przekonałaś, nieprawdaż?
— Tak, to prawda.
— Powiedziałaś też, że sen, który dziś miałaś, ten, który ci przerwałem, był ze wszystkich najbogatszy i najbardziej złożony, prawda? Co więc w efekcie mamy? Częstotliwość snów wzrosła wśród pacjentów podatnych na wizje. Natężenie snów ‘wyraźnie się zwiększyło, tak że teraz nawet osoby dotąd stuprocentowo na sny odporne też mają wizje. Coś się dzieje. A co zmieniło się w tym tygodniu? Tom. Pojawia się niezwykle dziwny, prawdopodobnie schizofreniczny osobnik; ktoś, co do kogo wszyscy zgadzamy się, że wysyła coś na kształt promieniowania, jakiś rodzaj sił psychicznych. Czy mam rację? Czy nie ty pierwsza zwróciłaś na to uwagę? Czy każda rozmowa z nim nie utwierdzała cię w przekonaniu, że ma w sobie jakąś osobliwą moc?
— Jak najbardziej — przytaknęła Elszabet — ale do czego zmierzasz? Sugerujesz, że Tom jest źródłem snów kosmicznych?
— Jest to bardziej prawdopodobne niż mój ostatni pomysł z audycjami nadawanymi ze statku międzygalaktycznego, nieprawdaż?
— Chcesz wiedzieć, co o tym myślę?
— Tak, mów.
— Przyznam się, że to samo przyszło mi do głowy. Że jest jakiś związek pomiędzy obecnością Toma w centrum a wzrostem częstotliwości występowania snów. Mimo to myślę, że bardziej prawdopodobna jest teoria statku kosmicznego.
— Leo Kresh rozprawił się z nią. Nasza sonda gwiezdna nie miała dość czasu, by dotrzeć do celu i spowodować wysłanie wiadomości od mieszkańców…
— A dlaczego mamy mieszać w to sondę gwiezdną, co, Dan? Przypuśćmy, że nie jest ona związana z naszym problemem. Mamy więc statek kosmiczny przybywający Bóg wie skąd, wyświetlający dla nas filmy o innych układach słonecznych. Zupełnie nie związany z sondą, którą pokolenie wcześniej sami wysłaliśmy w kosmos.
— Teraz to ty mnożysz hipotezy — powiedział Robinson. — Nie jest oczywiście zupełnie Wykluczone, ale też nie mamy żadnych podstaw, by sądzić, że twoja hipoteza jest prawdziwa. Tymczasem mamy tutaj Toma i struktura występowania snów wyraźnie się zmienia.
— Zbieg okoliczności — zasugerowała Elszabet. — Dlaczego bliskość Toma miałaby wywierać na to jakikolwiek wpływ?
— Bawisz się ze mną w adwokata diabła czy też masz jakiś poważny powód, by odrzucić hipotezę Toma?
— Nie wiem. Jedna moja połowa mówi tak, tak, to musi być Tom, przecież to oczywiste. Druga zaś twierdzi, że to nie ma żadnego sensu. Nawet założywszy, że w ogóle możliwe jest przesyłanie informacji wprost do mózgu odbiorcy… A gdzie jest uzasadnienie? Nie zapominaj, że sny występują na całym Zachodzie, Dan. On nie może być równocześnie wszędzie; w San Diego, w Denver, w San Francisco…
— Może jest kilka źródeł. Kilku Tomów działających w okolicy.
— Dan, na miłość boską…
— A może nie, nie wiem. Myślę tylko, że ten człowiek ma tak silną psychozę, że potrafi jakimś sposobem transmitować ją do innych. Coś w rodzaju psychicznego tyfusu, który rozsiewa halucynacje w promieniu tysięcy kilometrów. Oczywiście im bliżej niego, Elszabet, tym częstsze i intensywniejsze stają się halucynacje, choć przyznaję, że bliskość może być tylko jednym z czynników, ważniejszym w przypadku osób o niskiej podatności, takich jak ja. A co w takim razie z osobami o szczególnie wysokiej podatności, jak na przykład April Cranshaw, która przez cały tydzień, we śnie i na jawie, wplątana jest w całe mnóstwo wizji?
— A Ed Ferguson? — zapytała Elszabet. — O ile wiem, jest on, oprócz ciebie, jedyną osobą w centrum, która nie przejawia najmniejszej podatności. Byłabym bardziej skłonna zaakceptować twój pomysł, gdyby okazało się, że Ferguson też w końcu ma sny.
— Co chcesz zrobić? Obudzić go w tej chwili i zapytać?
— Wystarczy zrobić to jutro rano, Dan.
— Oczywiście, to ma sens. Musimy też porozmawiać z April. Umieścimy ją w jednym pokoju z Tomem i zobaczymy, co się będzie działo. Czy w bezpośrednim sąsiedztwie wystąpią efekty hiperwrażliwości? To będzie łatwo zorganizować — pochylił się do przodu przez chwilę obserwując uważnie drewnianą podłogę, po czym odezwał się znowu — Wiesz, Elszabet, pomyślałem sobie, że ten sen to była najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem. Ten osobliwy krajobraz, te kolory, niebo rozświetlone w czterech czy pięciu barwach jak najwspanialszy zachód słońca, jaki…
— Poczekaj, aż zobaczysz pozostałe — powiedziała Elszabet. — Świetlną Kulę, Dziewięć Słońc, Zielony Świat. Szczególnie Zielony Świat.
— Jeszcze piękniejszy niż Podwójna Gwiazda I?
— Przerażająco piękny — powiedziała spokojnym głosem.
— Przerażająco?
— Tak — odparła — sen, który miałam, gdy zapukałeś… tak, zdenerwowałam się, że mi go przerwałeś, tak jak musiał zdenerwować się Coleridge, gdy widział Kubilaj-chana i przeszkodził mu ktoś z Porlock. Znasz tę historię? Ale w pewnym sensie cieszę się, że mi przerwałeś. Te sny są jak narkotyki. Coraz częściej nie jestem pewna, czy żyję w tym świecie, a śnię o tamtym, czy też odwrotnie. Rozumiesz mnie, Dan? Przeraża mnie, że tkwię w tym już tak głęboko. Tak jest z każdą fantazją, która wciąga cię równie mocno i staje się dla ciebie rzeczywista… chyba nie muszę ci tego tłumaczyć, prawda, Dan? Czasami myślę sobie, gdy budzę się z tych snów, że stopniowo tracę zmysły i pogrążam się coraz bardziej w obłęd.