Выбрать главу

Naprawdę mu współczuła. Czuł to. Jaka ona miła — pomyślał. — Mam nadzieję, że będzie miała pomyślne Przejście. Ona, Elszabet, ta dobra kobieta.

— A wizje? Zaczęły się już w dzieciństwie?

— Tak jak mówiłem, mam je, odkąd pamiętam. Z początku myślałem, że wszyscy na pewno widzą te rzeczy, ale potem okazało się, że nikt, więc sądziłem, że jestem wariatem — uśmiechnął się. — Zdaje się, że jestem wariatem, prawda? Gdy żyje się przez całe lata z czymś takim w głowie, to nie da się nie oszaleć. Teraz jednak wszyscy widzą to, co ja. Od kilku lat ludzie wokoło opowiadają, że mają sny, że widzą Zielony Świat i całą resztę. Był jeden taki w San Diego, cudzoziemiec z Ameryki Południowej, jeździł taksówką. Mieszkałem trochę u niego. To było w Chula Vista, wynajmował mi pokój. Też zaczął mieć wizje. Opowiadał wszystkim znajomym. Wyglądał mi na wariata. Wyjechałem stamtąd. A później inni, ci drapacze, z którymi podróżowałem, przynajmniej kilku z nich, a teraz ty mówisz, że też je widzisz, tak? A ja widzę je coraz lepiej, coraz wyraźniej. Dostrzegam więcej szczegółów. Moc pogłębia się we mnie niemal z dnia na dzień, czuję to. Stąd wiem, że Czas Przejścia się zbliża. Oni mnie wybrali, ci ludzie z kosmosu, nie wiem dlaczego, ale wybrali mnie na zwiastuna, ja dowiedziałem się o nich pierwszy, rozumiesz mnie? Teraz wszyscy się dowiedzą. A później wszyscy, jeden za drugim, wyruszymy do ich światów. To wszystko jest częścią planu Kusereenów. Wielkiego Programu.

— Kusereenów?

— Oni rządzą Świętym Imperium. Są obecną Wielką Rasą, przewodniczą od milionów lat. Wszyscy oddają im cześć, nawet Zygeroni, którzy sami są wielcy, zwłaszcza ci z Zygerone V. Myślę, że oni będą następną Wielką Rasą. To się zmienia co ileś tam milionów lat. Trzy miliardy lat temu, przed Kusereenami, byli Theluvarowie. W Księdze Słońc jest napisane, że Theluvarowie być może wciąż żyją gdzieś na krańcach wszechświata, ale już od dawna nikt o nich nie słyszał i…

— Zaczekaj — przerwała mu Elszabet — zaczynam się gubić. Kusereenowie, Zygeroni, Theluvarowie…

— Trzeba trochę czasu, żeby się tego wszystkiego nauczyć. Mnie się to mieszało chyba z dziesięć lat, zanim wszystko sobie poukładałem. Jest zylion ras, praktycznie każde słońce ma planety, które są zamieszkałe, choć na niektórych, wydawać by się mogło, nie może istnieć życie, bo ich słońce jest zbyt gorące lub zbyt zimne. Wszędzie jest życie. Na przykład Luiiliimeli, gdzie mieszkają Thikkumuuru, znajduje się w układzie olbrzymiej, gorącej niebieskiej gwiazdy Ellullimiilu. Jest tam gorąco jak w piecu, nawet ziemia się topi. Thikkumuurom to jednak nie przeszkadza, gdyż nie mają oni ciał. Są czymś w rodzaju duchów, rozumiesz?

— Niebieski Olbrzym — powiedziała Elszabet do siebie. — Tak.

— A Kusereenowie (rozmawialiśmy przed chwilą o ich programie) chcą, by rozwijały się nowe rasy, by życie pulsowało między światami, żeby nic się nie zestarzało, żeby wciąż następowały zmiany i odrodzenie. Dlatego właśnie nawiązują kontakt z młodymi rasami, takimi jak my, którzy mamy zaledwie milion lat. Dla nich to żaden wiek. Teraz chcą, żebyśmy przybyli do nich, żyli wśród nich, wymieniali z nimi myśli i wiedzą, że musi się to odbyć szybko, bo jesteśmy tu w wielkim kłopocie, na krawędzi samozagłady. To jest już ostatnia szansa. Dokonamy więc Przejścia…

— Czy te rasy prowadzą wojny? — spytała Elszabet. — Czy walczą o supremację?

— O nie — odparł Tom — oni nie mają wojen. Są ponad tym. Wszystkie rasy, które chciały wojować, wyniszczyły się miliony, miliardy lat temu. Tak zawsze dzieje się z wojowniczymi rasami. Te, które przetrwają, rozumieją, jak bezsensowna jest wojna. Zresztą wojna w kosmosie jest niemożliwa, bo jedynym sposobem przedostania się z gwiazdy na gwiazdę jest Przejście, a nie możesz dokonać Przejścia, jeżeli gospodarze nie chcą cię przyjąć i nie otworzą ci wrót. Nie da się przeprowadzić inwazji. Kiedyś, podczas panowania veltyckiego w Siódmym Potentastium, gdy…

— Chwileczkę — powiedziała — trochę to dla mnie za szybko. Wiesz, co chcę zrobić? Listę wszystkich światów, ich nazw i form fizycznych mieszkańców każdej planety. Potem wprowadzimy to do komputera i wyświetlimy na ścianie, tu na tym dużym ekranie. Chciałabym to wszystko uporządkować. A później poproszę cię, żebyś opowiedział mi historie tych światów. Wszystko, co wiesz: jakie dynastie nimi rządziły i tak dalej. Opowiesz wszystko, co wiesz, a my to później poukładamy. Zrobimy to razem?

— Tak, tak, możesz być spokojna. Każdy powinien dowiedzieć się o tym, to bardzo ważne, bo potem będziemy zagubieni podczas Przejścia. Musimy wiedzieć o programie, musimy wiedzieć, gdzie leżą Wirujące Światy i wszystko inne. — Tom poczuł, jak wzbiera w nim gorączka radości tak wielkiej, że zdawało mu się, iż zaraz wywoła wizję. Ta kobieta, ta wspaniała kobieta; nigdy dotąd nie znał nikogo takiego. — Myślę, że trzeba zacząć od czasów rządów Theluvarów w Imperium…

Podniosła rękę.

— Nie, nie teraz, Tom. Bardzo cię przepraszam. Dziś rano nie mam czasu. Muszę iść porozmawiać z ludźmi, którymi się tu opiekuję, z chorymi. Powiedzmy, że dam ci dzień, byś jeszcze o tym wszystkim trochę pomyślał, dobrze? A jutro znów się tu spotkamy i pojutrze, i każdego ranka o tej samej porze, aż powiesz mi wszystko, co chcesz powiedzieć. W porządku?

— Oczywiście. Jak sobie życzysz, Elszabet.

Rozległo się stukanie do drzwi. Na małym ekraniku przy drzwiach Tom ujrzał wielką, pulchną postać kobiety o słodkiej twarzy w bladoróżowym swetrze. Już kiedyś widział ją w ośrodku.

— Wejdź, April — powiedziała Elszabet naciskając coś, co otwarło drzwi. — Tom, to jest April Cranshaw, jedna z osób, którymi się opiekuję. Myślę, że może chcielibyście lepiej się poznać. Idźcie na spacer, przejdźcie się po centrum. Myślę, że spodobacie się sobie.

Tom odwrócił się w stronę grubej kobiety. Wyglądała bardzo młodo, jak powiększona mała dziewczynka, choć z pewnością musiała być przynajmniej w jego wieku. To tłuszcz wygładzał wszystkie zmarszczki na jej twarzy, jak u niemowlęcia. Była osobą otwartą, jak nikt, kogo znał. Tak otwartą, jak zamknięty był Ed Ferguson. Wydawało mu się, że gdy tylko dotknie jej miękkiego nadgarstka, wszystkie jego wizje przeleją się na nią. Tak szeroko była otwarta. Ona też chyba o tym wiedziała; patrzyła na niego wzrokiem nieśmiałym i zalęknionym. Nie bój się, chciał jej powiedzieć, nic ci nie zrobię. Nie jestem Stidge’em ani Mujerem. Nic złego ci nie zrobię.

— W porządku, April? — spytała Elszabet. — Zabierzesz Toma na spacer?

— Jeśli pani tak chce — odpowiedziała April miękkim, drżącym głosem.

Elszabet zmarszczyła brwi.

— O co chodzi, April?

Gruba dziewczyna zaczerwieniła się.

— Mam to powiedzieć? Przed…

— Nie szkodzi, April, powiedz.

— Jestem dzisiaj chyba trochę zdenerwowana — powiedziała łagodnie lekko zdyszana mała dziewczynka w ogromnym ciele. — Wiem, że chciałaby pani, żebym poszła z nim na spacer, ale czuję się trochę podenerwowana.

— Dlaczego?

— Nie wiem — spojrzała na Toma z obawą. — Te sny kosmiczne, te wizje. One przychodzą tak często, po kilka naraz, doktor Lewis. Czasami są tak silne, że nawet nie wiem, gdzie jestem; tu czy na którejś z tych planet. A teraz, gdy weszłam do pani gabinetu, to…

— Mów dalej, April — Elszabet pochyliła się w jej stronę słuchając grubej dziewczyny z najwyższą uwagą. Na Toma nawet już nie spojrzała.

— To znaczy… coraz trudniej… jest… mi… myśleć… normalnie…