Выбрать главу

— Ed? — rozległ się głos za drzwiami. — Ed, jesteś tam?

Ferguson nachmurzył się.

— Kto tam?

— To ja, Tom. Masz chwilę czasu?

Jeszcze jeden wariat, a jakże!

— Jasne — odpowiedział — zaczekaj, wpuszczę cię.

Otworzył drzwi. Ujrzał zmierzwione włosy i płonące dziko oczy. Coś było nie w porządku z tym facetem, nie ma wątpliwości. Musi mieć coś źle w głowie. Ferguson stanął przed nim niepewnie zastanawiając się, co też Toma do niego sprowadza.

— Dziś jest twój wielki dzień — powiedział Tom.

— Naprawdę?

— Pamiętasz, jak pierwszy raz rozmawialiśmy ze sobą w zeszłym tygodniu? Powiedziałem wtedy, że pokażę ci, jak zobaczyć kosmiczne wizje.

— Tak mówiłeś?

— Tak, na stołówce. Siedzieliśmy z tym małym księdzem, ty poczęstowałeś mnie burbonem, a potem…

— Nic nie pamiętam z zeszłego tygodnia — odparł Ferguson zmęczonym głosem — nie wiesz o tym? Pamiętam, że gdzieś się już widzieliśmy, że nazywasz się Tom, a całą resztę diabli wzięli. Skasowana. Oni to właśnie tu robią. Czyszczą pamięć. Chyba wiesz o tym, co?

Tom machnął ręką, jakby opędzał się od jakiegoś natrętnego brzęczenia.

— Nic nie szkodzi, ja w każdym razie pamiętam. Widzę twoje cierpienie, przyjacielu, i chcę ci pomóc uwolnić się od niego. Chodź, pójdziemy na mały spacer gdzieś do lasu, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Nie miałeś jeszcze kosmicznych snów, prawda?

— Nie — powiedział Ferguson. — O ile pamiętam, to nie, Chociaż… — przerwał.

— Chociaż co?

Ferguson zamyślił się.

— Nie jestem pewny, ale coś chyba było. Zaczekaj, muszę sprawdzić. — Wszedł do ubikacji, żeby Tom nie mógł zobaczyć, co robi. Dotknął pierścienia i zażądał danych o niecodziennych wydarzeniach w ubiegłym tygodniu. Jego własny cichy i spokojny głos poinformował go o wszystkim, co się zdarzyło w ciągu ostatnich kilku dni, a co uznał za warte zabezpieczenia przed skasowaniem. Większość z tego nadawała się na śmietnik, ale po chwili natrafił na zapis z przedwczoraj: „Coś jakby rodzaj kosmicznego snu, jakiś jego przebłysk. Świat spowity zieloną mgłą. Coś takiego jak w doniesieniach o Zielonym Świecie. To było wszystko, tylko zielona mgła. To chyba jeszcze nie to, ale może coś się zaczyna.”

Tom spojrzał na niego dziwnie, gdy wyszedł.

— Rozmawiałeś ze sobą?

— Tak, taka mała konferencja z samym sobą — odparł Ferguson. — Posłuchaj, w jednym z tych snów jest zielona mgła, prawda?

— Zielony Świat. To piękne miejsce.

— Nie wiem. Widziałem tylko mgłę. Przedwczoraj w nocy. Zieloną mgłę.

— Nic więcej? Tylko mgłę?

— Tylko mgłę.

— W porządku — powiedział Tom. — Wizje próbują już się przebić. Zaczęło się. Może dlatego, że ja tu jestem, ich oddziaływanie jest silniejsze. Widzisz? Ty też potrafisz tak jak wszyscy, Ed. Chodź teraz ze mną. Idziemy do lasu.

— Po co?

— Mówiłem ci. Będziesz miał wizję. Musimy tylko pójść tam, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał, bo musisz się skoncentrować. W porządku, Ed? No, chodź już.

— Nic z tego nie będzie. Powiedz mi, jak mam mieć sen, skoro nie śpię?

— Tylko chodź ze mną — odparł Tom.

Ferguson wzruszył ramionami. Przecież nic mi się nie stanie, dlaczego miałbym nie spróbować? Skinął głową i wyszli na zewnątrz. Był ciepły, jesienny poranek. Obeszli salę gimnastyczną. Po drodze spotkali kilka osób: Dante Corelli i ogrodnika, Muga Watsona. Dante uśmiechnęła się i pokiwała im, ogrodnik nie zwrócił na nich uwagi.

— Może tutaj? — powiedział do Toma.

— Bardzo dobrze, świetnie. Usiądź na tym kamieniu, tu obok mnie, o tak. Musisz jeszcze dowiedzieć się — rzekł Tom — że wszechświat pełen jest istot dobrej woli. Jasne? Jest więcej słońc, niż ktokolwiek zdoła zliczyć, a wszystkie one mają planety, a na nich mieszkają ludzie. Nie tacy jak my, ale jednak ludzie. Oni wszyscy żyją i właśnie w tej chwili zajmują się swoimi sprawami. Rozumiesz? I oni wiedzą, że tu jesteśmy. Dają nam znaki. Kochają nas. Wszystkich. Chcą przygarnąć nas do siebie. Słyszysz, Ed? Musisz w to uwierzyć. Oni skontaktowali się ze mną poprzez wizje, ja jestem ich emisariuszem, jestem zwiastunem, który poprowadzi wszystkich do gwiazd — Tom pochylił się nad Fergusonem przeszywając go spojrzeniem swych nieziemskich, ciemnych oczu. — Czy to brzmi jak szaleństwo, Ed? Musisz spróbować uwierzyć. Chociaż na chwilę odrzuć swój gniew, nienawiść i wszystko złe, co tkwi w twojej duszy jak bryła lodu. Powiedz sobie, że ten Tom to wariat, ale ty przez chwilę będziesz udawał, że wierzysz w to, co on mówi. Dobrze? W porządku? Będziesz tylko udawał. Nikt nie dowie się, że Ed Ferguson przez sześćdziesiąt sekund wierzył w jakieś wariactwo. Tom nikomu nie powie, uwierz, Tom nie powie. Tom cię kocha, Tom chce ci pomóc, Ed, poprowadzić cię. Podaj mi teraz ręce.

— Co do cholery — powiedział Ferguson — podawać ręce?

— Uwierz mi. Uwierz im. Czy chcesz wciąż czuć się tak, jak czułeś się przez całe życie? Odrzuć to wszystko choć na chwilę. Otwórz się. Niech spłynie na ciebie łaska. Podaj mi ręce. Co, myślisz, że jestem jakimś zboczeńcem? Chcę ci tylko pomóc. Ręce, Ed.

Ed z niechęcią wyciągnął ręce przed siebie.

— Teraz odpręż się, rozluźnij. Umiesz się uśmiechać? Chyba jeszcze nigdy nie widziałem cię uśmiechniętego. Zrób to teraz. Udawaj, jeśli musisz. Jeden głupi uśmiech, podnieś kąciki ust, nie przejmuj się, że możesz śmiesznie wyglądać. O tak, dobrze. Chcę, żebyś cały czas się uśmiechał. Chcę, żebyś powiedział sobie, że jest w tobie duch nieśmiertelny stworzony przez Boga, który kocha cię w każdej chwili twojego życia. Uśmiechaj się, Ed! Uśmiechaj się! Pomyśl o miłości. Pomyśl o światach czekających na ciebie. Pomyśl o nowym życiu, które będzie twoje, gdy odrzucisz ziemskie ciało i dokonasz Przejścia. Możesz być, kim tylko zechcesz. Nie musisz być sobą. Możesz być dobry, czuły, pełen miłości. I nikt nie będzie się z ciebie śmiał z tego powodu. To jest nowe życie. Uśmiechaj się, Ed. Bądź wciąż uśmiechnięty. O tak, wcale głupio nie wyglądasz, wiesz? Wyglądasz wspaniale, jesteś przemieniony. Podaj mi teraz ręce. Podaj… mi… ręce…

Ferguson poczuł się bezradny. Chciał stawiać opór, zbudować mur, by to coś nie wtargnęło do jego wnętrza. Mur ten nawet stanął, ale po chwili runął, a on nie był już w stanie się opierać. Jego ręce powędrowały w górę jak para baloników, a Tom chwycił je mocno. W chwili dotknięcia mózg Fergusona przeszyło coś jakby wyładowanie elektryczne. Chciał wyrwać się, ale nie potrafił. Nie miał siły. Poczuł zalewającą go moc galaktyk i nie mógł jej się przeciwstawić.

Wtedy ujrzał.

Ujrzał Zielony Świat i wysokich, smukłych, lśniących ludzi, poruszających się z gracją wokół błyszczącego szklanego namiotu. Ujrzał niebieskie słońce wyrzucające strumienie ognia. Ujrzał planetę dziewięciu słońc.

Widział, widział, widział…

Potok obrazów. Olśniewający, zdumiewający. W głowie wirowała mu ich mnogość. Wszystko, wszystkie wizje naraz. Świat za światem za światem. Krajobrazy, miasta, obce istoty, gwiezdne imperia. Trząsł się cały. Nic się nie chciało zatrzymać. Ogarnęła go nie znana radość, gwałtowny powiew szczęścia. Krzyknął i osunął się na ziemię u stóp Toma. Leżał tak na brzuchu, dotykając twarzą wilgotnej ziemi, a pierwsze łzy, jakie pamiętał w swoim życiu, popłynęły mu po policzkach gorącym strumieniem.