Выбрать главу

Niezdrowy blask zniknął z jej oczu. Wyglądała, jakby wyszła z długiego tunelu na świeże powietrze. Jej głos, zawsze przypominający Tomowi głos małej dziewczynki, teraz brzmiał dojrzale. Mówiła dalej:

— Jestem zmęczona byciem sobą. Noszeniem tego wielkiego, okropnego ciała. Wiecznie wystraszona. Wiecznie spłakana.

Bawiła się wyłącznikiem szpikulca, próbując zorientować się, jak się go uruchamia, ale wydawało się, że nie potrafi tego zrobić. Po chwili jednak Tom ujrzał małe światełko i uświadomił sobie, że jednak jej się udało. Drżącą ręką trzymała broń przy piersi.

— Nie! — powiedział Tom. Nie mógł jej na to pozwolić. Chwycił ją za gruby nadgarstek i wysłał na Zygerone V. Gdy ciało pozbawiono ducha, upadło na ziemię obok ciała Stidge’a ze strasznym hukiem. Uśmiechnęła się. Tom podniósł szpikulec, wyłączył zasilanie i odrzucił daleko w krzaki.

Przysiadł głęboko oddychając i próbując odzyskać równowagę. Spojrzał na dwie uśmiechnięte postacie przed nim i pomyślał: To jak zabójstwo, ale nie zabiłem ich przecież, tylko wysłałem w podróż. Stidge zabiłby mnie, a ona zabiłaby siebie, a ja nie mogłem pozwolić na żadną z tych rzeczy. Zrobiłem, co musiałem, to wszystko. Zrobiłem, co musiałem. To przecież dzień Przejścia, najwspanialszy dzień w historii świata.

Poczuł się lepiej. Ostrożnie wydostał się z gruzów. Szaleństwo wciąż trwało. Płonęły kolejne budynki. Popatrzył przed siebie za nowo powstałą polanę i ujrzał wysoką kobietę; tę, która była dla niego tak miła, doktor Elszabet. Ona również patrzyła na niego.

Tom uśmiechnął się do niej. Wydawało się, że woła do niego i daje mu jakieś znaki. Skinął głową i poszedł w jej stronę.

8

— Oto i on — powiedziała Elszabet do Dana i Dante. — Muszę z nim porozmawiać. Zaczekacie na mnie?

W tym momencie grupa rozwrzeszczanych fanatyków przetoczyła się przez miejsce, w którym stali, i gdy Elszabet popatrzyła w stronę swoich współpracowników, już ich tam nie było. Wydawało się jej, że słyszy z oddali głos Dana, ale nie była pewna, czy to on. Głos zlewał się bowiem z wyciem wiatru i rykiem tłumu. No cóż, teraz chciała przecież zobaczyć się z Tomem.

Tom stał przed zniszczonym budynkiem sali rekreacyjnej. To, że tak nagle wyłonił się przed nią z tłumu, zakrawało na cud. Jaki on spokojny. Pewnie spacerował godzinami w tym całym zamęcie nie zauważając nawet, co się wokół niego dzieje.

— Tom! — zawołała.

Ruszył powoli w jej stronę. Wyglądało na to, że wcale się nie spieszy. Za nim Elszabet dostrzegła dwie postacie, sprawiające wrażenie śpiących, rozciągnięte na stercie drewna. Jedną z nich była April, drugą zaś prawdopodobnie rudowłosy drapacz, który zabił przywódcę kultu na schodach autokaru. Oboje leżeli nieruchomo. Elszabet wydało się, że ona i Tom są jedynymi osobami znajdującymi się na terenie centrum. Jakby otaczała ich strefa ciszy.

— Toż to panna Elszabet — powiedział Tom uśmiechając się dziwnie. — Miałem nadzieję, że cię spotkam, Elszabet. Wiesz, co się tu dzieje? Rozpoczął się czas, o którym ci mówiłem. Rozpoczęły się Przejścia, dokładnie tak jak chcieli Kusereenowie.

— Co zrobiłeś z Edem Fergusonem?

Znów ten dziwny uśmiech.

— Pomogłem mu dokonać Przejścia.

— Czy to znaczy, że go zabiłeś?

— Hejże, mówisz tak, jakbyś się gniewała.

— Zabiłeś Eda Fergusona? Odpowiedz mi, Tom.

— Czy zabiłem? Nie, umożliwiłem mu tylko odrzucenie ciała, to wszystko. A potem wysłałem go do Sapiilów.

Elszabet poczuła, jak po jej plecach i ramionach przebiegł zimny dreszcz.

— A April? Jej też to umożliwiłeś?

— To ta grubaska, tak? Tak, ona też odeszła, może dwie minuty temu. I Indianin. No i Stidge, gdy próbował mnie zabić. Innych też wysłałem dziś rano.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

— Zabiłeś ich wszystkich? Mój Boże… Nick, April, kto jeszcze? Powiedz mi, Tom, ilu moich pacjentów zdążyłeś już zabić?

— Zabić? — potrząsnął głową. — Dlaczego wciąż mówisz o zabijaniu? Nie, nikogo nie zabiłem. Wysłałem ich tylko, to wszystko.

— Wysłałeś ich — powtórzyła Elszabet jednostajnym głosem.

— Tak, wysłałem ich. Dziś jest dzień Przejścia. Na początku potrzebowałem czworo pomocników. Później tylko dwoje. Teraz mam już wielką siłę.

Elszabet zaschło w gardle. W piersiach czuła potworny ucisk, jakby chciał wyrwać się z jej wnętrza krzyk. Ferguson — pomyślała — April, Nick Podwójna Tęcza. Wszyscy nie żyją. Większość innych pewnie też. Jej pacjenci. Wszyscy, którym usiłowała pomóc. Co on im zrobił? Gdzie teraz są? Jeszcze nigdy nie czuła tak przygniatającej pustki i bezsilności. Zwróciła się spokojnie do Toma:

— Musisz przestać, Tom.

Popatrzył na nią zdumiony.

— Przestać? Jak mogę przestać? O czym ty mówisz, Elszabet?

— Koniec z Przejściami, Tom. To wszystko, po prostu nie wolno ci. Zabraniam, nie pozwalam. Rozumiesz, co mówię? Jestem odpowiedzialna za tych ludzi… za wszystkich pacjentów.

Wydawało się, że nie zrozumiał.

— Czy nie chcesz, żeby byli szczęśliwi, Elszabet? Po raz pierwszy w życiu. Szczęśliwi. — Na twarzy wciąż miał ten niesamowity uśmiech. — Jak mógłbym przestać? Po to właśnie jestem na Ziemi.

— Żeby zabijać ludzi?

— Żeby uzdrawiać ludzi — odparł Tom. — Tak jak ty. Nigdy nikogo nie zabiłem, nawet Stidge’a. Ta gruba kobieta jest teraz szczęśliwa. Ed też. I Indianin. I Stidge; on też. A ty… Ciebie też uszczęśliwię, właśnie teraz — zbliżył się do niej z jeszcze bardziej promiennym uśmiechem. — Teraz wyślę ciebie, Elszabet, dobrze? Dobrze? Przecież tego chcesz. Czy mogę cię już wysłać?

— Nie zbliżaj się.

— Nie mów tak. Daj mi rękę, Elszabet, wyślę cię do Zielonego Świata. Wiem, że tam właśnie chcesz być. Wiem, że właśnie tam możesz być szczęśliwa. Tu nigdy. Tu nic dla ciebie nie ma. Do Zielonego Świata, Elszabet.

Znów wyciągnął do niej ręce, ale ona odsunęła się przerażona.

— Dlaczego się boisz? Przecież to Czas Przejścia. Tak bardzo chciałbym cię wysłać. Bo ja… ja… — zawahał się nie mogąc znaleźć słów. Wzrok wlepił w czubki butów, a na twarzy pojawił się rumieniec. W jego oczach ujrzała łzy. — Przecież nie mógłbym cię skrzywdzić — jego głos był niepewny i niewyraźny. — Zwłaszcza ciebie. Nigdy nie skrzywdziłbym nikogo, a już szczególnie ciebie. Ja… — znów się zawahał — …kocham cię, Elszabet. Pozwól mi cię wysłać. Proszę.

— Ale nie wiem… — zaczęła i przerwała w połowie zdania, gdyż ogarnęła ją potężna fala zawrotów głowy i mrowienie. Z trudem chwytała oddech. Coś się stało. Jego słowa, łzy, wiatr, deszcz, wszystko naraz spłynęło na nią. Poczuła, jakby wszystko kołysało się jak w czasie trzęsienia ziemi. Znała dobrze to uczucie gwałtownego ruchu wyrywającego świat z posad.

Przed nią otwierała się ogromna przepaść, a Tom namawiał ją do skoku. Odetchnęła głęboko i popatrzyła na niego niezdecydowana, przerażona, a zarazem pragnąca tego i przerażona swym pragnieniem.

— Proszę — powtórzył.

W uszach jej szumiało. Przejście? Odrzucić ciało? Pozwolić mu, żeby zrobił z nią to, co z Fergusonem, z April, z Nickiem? Podać mu rękę, żeby zrobił tę swoją sztuczkę i paść trupem w błoto u jego stóp z uśmiechem na ustach?

Nie, nie, nie, nie.